1 grudnia 2013

Co to znaczy być lekarzem?

Wykład prof. dr. hab. n. med. Wojciecha Maksymowicza, dziekana Wydziału Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, wygłoszony na uroczystości wręczenia dyplomów lekarza i lekarza dentysty absolwentom WUM z 2013 r.

Po zakończeniu studiów lekarze mojego pokolenia musieli przejść kilkumiesięczny kurs wojskowy, w czasie którego bardzo często, zamiast pogłębiania wiedzy medycznej, mieli szkolenie wojskowe. Być może gdyby pozostali w wojsku, awansowaliby na lekarza pułku.
Młody lekarz zarabiał mniej więcej równowartość 15 dolarów miesięcznie. W kraju miały one większą wartość, ale zagranicą były to śmieszne pieniądze. Gdyby lekarz chciał wyjechać, aby na Zachodzie się dalej kształcić, miałby problem z kupieniem wody mineralnej, a co tu mówić o opłacie jakichś kursów. Świat był wówczas przymknięty dla nas. Niemniej jednak, jako student ostatniego roku, wyjechałem, by poznać tajniki najlepszych ogrodniczych ośrodków holenderskich zajmujących się hodowlą tulipanów. W ten sposób zwiększyłem swój potencjał finansowy.
Poznałem także tryb pracy biur szwedzkich, co potem bardzo przydało się przy tworzeniu struktury samorządu lekarskiego w pierwszej kadencji, kiedy byłem sekretarzem naszej izby. Wtedy poza maszyną do pisania i 2 tys. zł nic nie posiadaliśmy. Wszystko więc może się przydać w życiu. Nie tylko bezpośrednio, gdy zdobyte środki pozwalają np. na umeblowanie mieszkania, ale też w poważniejszych sprawach.
Wracając do kwestii zawodowych – gdy uzyskałem specjalizację neurochirurga, pracowałem pod kierownictwem prof. Ireny Haussmanowej-Petrusewicz, znanej neurolog, która sprzyjała mojemu rozwojowi w zakresie nauk neurologicznych. Pewnego dnia, gdy zajmowaliśmy się wspólnymi pacjentami, powiedziała: – Niestety, jest pan tylko neurochirurgiem. A co pan będzie robił, jeśli coś się panu stanie i nie będzie pan mógł wykonywać zadań wymagających sprawności manualnej? Posiadając inne kwalifikacje, będzie pan mógł przynajmniej opisywać badania i dalej zarobkować. Poważnie wziąłem to pod uwagę. Podjąłem pracę jako dziennikarz, przez dwa lata byłem redaktorem naczelnym „Gazety Lekarskiej”. Lekarz może zatem być również dziennikarzem.
Można być też naukowcem. Na medycynę szedłem z zamiarem zajmowania się nie czymś tak banalnym jak praktyka lekarska, ale nauką, badaniem fizjologii mózgu. Wejść do naukowego świata neurofizjologii udało mi się już pod koniec studiów, gdy pracowałem w Zakładzie Fizjologii Człowieka przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Prowadziłem badania w zakładzie prof. Andrzeja Trzebskiego, obecnego wiceprezesa Polskiej Akademii Umiejętności. I on też proponował mi pracę. Ale w międzyczasie połknąłem bakcyla praktyki, doznałem bezpośredniej satysfakcji z wykonywania zawodu lekarza i leczenia, czego się wcześniej nie spodziewałem.
Miałem poważny dylemat. Bezpośredni opiekun mojego indywidualnego toku studiów i specjalizacji, prof. Jerzy Bidziński, mówił zawsze, że neurochirurgia jest bezwzględna, wymaga całkowitego poświęcenia. Kierując się tym wskazaniem, przerwałem kontakt z czystą nauką. Dopiero teraz na uczelni pojawiły się możliwości pracy naukowej. Lekarz może być zatem naukowcem zajmującym się czystą nauką, pracą kliniczną albo próbować godzić te dwie sprawy.
Moje doświadczenie pokazuje, że lekarz może się zajmować polityką, może nawet być członkiem rządu. Byłem ministrem zdrowia w rządzie premiera Jerzego Buzka. Trudne czasy skłoniły mnie do podjęcia się zadań koordynujących zmiany w ochronie zdrowia, bo zwlekano z ich przeprowadzeniem. Gdybyśmy dalej tkwili w poprzednim systemie, dziś mielibyśmy totalną klęskę. To był półtoraroczny okres intensywnej pracy, ale nadal prowadziłem działalność medyczną. Starałem się przynajmniej raz w tygodniu przeprowadzać operację. Pewnego razu spóźniłem się na posiedzenie Sejmu. Ówczesny wicepremier Tomaszewski podszedł do premiera i powiedział, wskazując na salę: – Minister Maksymowicz niedawno operował mózg człowieka, a ileż tutaj miałby roboty.
Lekarz jest też oczywiście ojcem i członkiem rodziny. Kompletnie zostałem zaskoczony faktem, że lekarz może być dziadkiem. Zdarzyło mi się to już cztery razy.
Ale może też być koordynatorem pracy naukowo-dydaktycznej na uczelni, dziekanem. Sprawdziłem się w tej roli, budując od podstaw Wydział Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego i zostając jego dziekanem.
Najciekawiej jednak jest być lekarzem, a na dodatek kimś jeszcze. Lekarz może być pisarzem. Mamy wiele przykładów: Tadeusz Boy-Żeleński, Michaił Bułhakow, Antoni Czechow. Może być też dyrektorem szpitala lub reprezentantem firmy farmaceutycznej – „przyjacielem lekarzy”. Dlaczego w cudzysłowie? Bo często są to nasi koledzy lekarze, którzy wprawdzie dbają, aby podczas prezentacji firmy nie zabrakło gadżetów i dobrego jedzenia, ale potem obgadują kolegów, że rzucali się na długopisy.
Lekarz może być prezesem PZU, prezesem Totalizatora Sportowego, znamy takie przykłady. Nie wszystkie są chwalebne, niektórzy trafiają nawet do aresztu. Medycyna może być pomocna w prowadzeniu Ministerstwa Obrony, były minister Bogdan Klich jest lekarzem o specjalizacji psychiatria. Minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz jest lekarzem początkującym, natomiast doświadczonym, dojrzałym lekarzem jest marszałek Adam Struzik. Żadna praca nie hańbi – minister Bartosz Arłukowicz swego czasu nalewał piwo turystom.
Zatem lekarz to zawód wielu możliwości.

opr. Małgorzata Skarbek

Archiwum