15 grudnia 2015

Na marginesie – Money, money…

Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk
redaktor naczelna

W wyborach do parlamentu Polacy zaufali Prawu i Sprawiedliwości, które następnie, jako pierwsze w historii wolnej Polski, mając większość w Sejmie, stworzyło rząd bez pomocy innej partii. W czasie kampanii wyborczej ugrupowanie to złożyło wiele obietnic, których realizacja, zdaniem większości ekspertów, kosztować będzie budżet państwa krocie. Część z nich to obietnice związane z ochroną zdrowia, a te najważniejsze to zwiększenie finansowania opieki zdrowotnej przez państwo do minimum 6 proc. PKB.
Obietnice wyborcze PiS zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia pokrywają się z wcześniejszymi postulatami Konstantego Radziwiłła, które głosił także jako przedstawiciel władz samorządu lekarskiego.
Słuchając pilnie zapowiedzi nowego kierownictwa Ministerstwa Zdrowia i zgadzając się z większością z nich, nietrudno zauważyć, że na to potrzeba dodatkowych pieniędzy. Leki dla seniorów, którzy ukończyli 75 lat, za darmo to (w najbardziej oszczędnej wersji) kilkaset milionów złotych rocznie. Przywrócenie stażu podyplomowego po 2017 r. – około 200 mln, zwiększenie liczby studentów medycyny to kolejne miliony potrzebne dla uczelni medycznych. Zniesienie limitów dla chorych onkologicznych zwiększy wydatki płatnika o ogromne kwoty. Realizacja podpisanych przez poprzedniego ministra zdrowia Mariana Zembalę uzgodnień o podwyższeniu wynagrodzeń pielęgniarek oznacza wydatek kilkusetmilionowy i to z „kieszeni” NFZ, co zmniejszy pulę pieniędzy na leczenie chorych, tak jak wydatki na leczenie bez limitu chorych onkologicznych wydłużą czas oczekiwania na terapię innych grup chorych. Obietnica skrócenia kolejek w „dostępie do zdrowia” może zostać zrealizowana albo po znaczącym ograniczeniu koszyka świadczeń gwarantowanych (nie będzie zgody politycznej), albo po istotnym zwiększeniu nakładów finansowych na ochronę zdrowia, czyli znowu będą potrzebne pieniądze!
Realizacja obietnicy wyborczej PiS, powtórzonej przez ministra – zwiększenia roli lekarza rodzinnego w systemie, również wymaga pieniędzy, bo nie da się przecież wszystkiego załatwić „przesunięciem środków finansowych”.
Kiedy pracowałam wiele lat temu jako rzecznik prasowy ministra zdrowia, zastanawiałam się, czy nazwa ministerstwa jest adekwatna do tego, co się w nim dzieje. W tym resorcie zdrowie raczej się traci (jeśli ktoś naprawdę chce coś dobrego zrobić), a liczba problemów, z którymi minister codziennie musi walczyć powoduje, że bardziej pasuje nazwa: ministerstwo wojny. Współpraca z trzema ministrami zdrowia nauczyła mnie, że na początku kadencji deklaruje się realizację wielu potrzebnych przedsięwzięć, które później, z różnych powodów, okazują się niewykonalne. Głównym powodem tej niewykonalności są racje polityczne aktualnie rządzących albo brak pieniędzy. Ach, te money, money…
W kontekście kosztownych obietnic z kampanii wyborczej niezwiązanych z ochroną zdrowia wydaje się, że bez pieniędzy większość dobrych zamierzeń ministra Radziwiłła trudno będzie zrealizować.
Ale odwołam się do słów szefa resortu zacytowanych w tym numerze „Pulsu”: „Mam odwagę i jestem zdeterminowany, gdybym nie stawiał sobie poprzeczki wysoko w całym swoim życiu, nie byłbym sobą”. Może więc się uda!

Archiwum