8 maja 2018

E-zwolnienia. Godzina zero jednak odroczona?

Wokół reformy służby zdrowia

Małgorzata Solecka

1 lipca 2018 r. zaświadczenia o niezdolności do pracy na drukach przejdą do historii – zarzekali się jeszcze w połowie kwietnia przedstawiciele rządu. – Obligatoryjne przejście na e-zwolnienia to zły pomysł, a w tym terminie pomysł nie do zrealizowania – ripostowały zgodnie organizacje lekarskie. Wszystko wskazywało, że w najbliższych miesiącach dojdzie do wielkiego zwarcia, w którego epicentrum znajdą się setki tysięcy pacjentów.

17 kwietnia pojawiły się jednak nieoficjalne informacje o tym, że między Kancelarią Premiera a resortem pracy zapadła „kierunkowa decyzja” o konieczności przesunięcia w czasie obowiązkowego zastąpienia tradycyjnych ZLA elektroniczną wersją. Dzień później minister Elżbieta Rafalska nie potwierdziła wprost tych doniesień, ale też im nie zaprzeczyła. Stwierdziła, że harmonogram wdrażania e-zwolnień „poddawany jest ocenie”, a decyzja zostanie ogłoszona 20 kwietnia. Na 99,9 proc. oznacza to, że rzeczywiście 1 lipca jest już terminem nieaktualnym.

Tylko czy to cokolwiek zmienia?

Zawsze, gdy urzędnicy – wbrew głosom ekspertów i praktyków – upierają się przy jakimś rozwiązaniu, zwłaszcza gdy rzecz dotyczy delikatnej materii ochrony zdrowia, szybko okazuje się, że fundują społeczeństwu piękną katastrofę. Dlaczego e-zwolnienia miałyby być wyjątkiem?

Wystarczy zresztą spojrzeć na dane. Prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w połowie kwietnia nie kryje zachwytu rosnącym udziałem e-zwolnień we wszystkich wystawionych zaświadczeniach o niezdolności do pracy. – Jeszcze w ubiegłym roku 1,8 proc. było wystawianych w formie elektronicznej, dziś już około 14 proc. – podkreślała w mediach, informując o porozumieniu, jakie ZUS podpisał ze 160 placówkami ochrony zdrowia, i ciężkiej pracy, która przynosi rezultaty. Ciężka praca to nie tylko szkolenia lekarzy, ale też współpraca z producentami aplikacji gabinetowych, by „funkcjonalność e-ZLA była jak najszybciej dostępna w tych aplikacjach”.

Jakkolwiek by patrzeć, każde zdanie, wypowiedziane przez prof. Gertrudę Uścińską, może być użyte przeciw niej. Jako dowód, że to lekarze – nie ona, nie minister rodziny, pracy i polityki społecznej, nie rząd – mają rację.

Na nieco ponad dwa miesiące przed całkowitym zastąpieniem tradycyjnych druków przez e-ZLA odsetek elektronicznych zwolnień wynosi 14 proc. Tempo ich przyrostu, w stosunku choćby do sytuacji z jesieni ubiegłego roku (niecałe 3 proc.), jest rzeczywiście imponujące. Czy jednak w ciągu dwóch miesięcy odsetek e-zwolnień zwiększy się na tyle, by stało się jasne, że nie chcą (nie mogą) wystawiać ich tylko „maruderzy”? 14 proc. vs. 86 proc. – proporcje nie są dla Zakładu Ubezpieczeń Społecznych korzystne.

ZUS podpisał porozumienie ze 160 placówkami… Tylko szpitali „sieciowych” jest w Polsce 590, poradni POZ są tysiące. Oczywiście, nie z każdą praktyką lekarską ZUS może i powinien zawierać porozumienie, lekarze mogą szukać wsparcia indywidualnie, niektórzy zresztą takiego przeszkolenia pewnie w ogóle nie oczekują. Niemniej jednak liczba porozumień nie świadczy o rozwiązaniu problemu przygotowania lekarzy, jako grupy zawodowej, do nowego zadania.

I wreszcie ostatnie zdanie – o współpracy z producentami aplikacji gabinetowych. Od chwili pojawienia się perspektywy obligatoryjnego przejścia na e-zwolnienia lekarze zawsze podkreślali, że możliwość wystawiania e-zwolnień z poziomu aplikacji gabinetowych to warunek sine qua non. Konieczny, choć niekoniecznie wystarczający. Tymczasem, jak informują przedstawiciele organizacji lekarskich, prace nad tym rozwiązaniem się opóźniały i wielu producentów aplikacji gabinetowych dopiero testuje moduły e-ZLA. To znaczy, że na prawdziwe stress-testy, w warunkach gabinetowych, przynajmniej część lekarzy musi jeszcze poczekać.

Czy zdrowy rozsądek nie nakazywałby takiego porządku rzeczy: wprowadzamy nowe rozwiązanie, sprawdzamy czy działa, jakie korzyści przynosi i jakim ryzykiem jest obciążone, poprawiamy (jeśli wymaga poprawek), wspieramy jego popularyzację wśród użytkowników i, gdy zostaje przekroczona założona wielkość krytyczna (liczona jako udział e-zwolnień w zaświadczeniach ogółem albo liczba lekarzy wypisujących e-zwolnienia wobec wszystkich wystawiających ZLA), zaczynamy przygotowania do obowiązkowego przejścia na nową formułę? Oczywiście, jeśli zakładamy, że obligatoryjność jest konieczna, z czym środowiska lekarskie nie do końca się zgadzają. Jednak gdyby operacja była przeprowadzana według takiego schematu, rozmowa o nałożeniu obowiązku wyglądałaby zapewne inaczej.

Jeśli rząd nie zrobi kroku w tył, można się spodziewać nie rozmów, ale wielkiej awantury. Emocje już dają o sobie znać. W połowie kwietnia Porozumienie Pracodawców Ochrony Zdrowia, skupiające kilkaset praktyk POZ, wystosowało pismo do prezes Uścińskiej, wprost odmawiając udziału w projekcie ZUS „zastraszania i wprowadzania oszczędności na zasiłkach chorobowych (kosztem zdrowia chorych pacjentów w pracy, dzieci chorych w przedszkolach) przez odbieranie prawa do ich korzystania chorym Polakom w oparciu o elektroniczne powiadomienie ZUS o fakcie wystawienia zwolnienia”. To reakcja na jeden z wywiadów prof. Gertrudy Uścińskiej, w którym wprost powiedziała rzecz od dawna wiadomą i wydawało się niekontrowersyjną, że jednym z głównych celów przejścia na e-zwolnienia są oszczędności (dla pracodawców i dla finansów publicznych) w wydatkach związanych z zasiłkami chorobowymi.

Gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. A dżentelmeni – i damy – o pieniądzach powinni rozmawiać, wbrew temu, co mówi popularne (i nieprawdziwe) porzekadło. Nie od dziś wiadomo, że krótkoterminowe zwolnienia są masowo nadużywane. A ich kontrola do tej pory była praktycznie niemożliwa. E-zwolnienia są pod tym względem rozwiązaniem problemu. I prezes ZUS, mówiąc o spodziewanej optymalizacji liczby wystawianych zwolnień, nie popełnia żadnego nadużycia ani nie szuka nieuzasadnionych oszczędności, zwłaszcza kosztem zdrowia chorych pacjentów, w tym dzieci.

Z drugiej strony – jakże inaczej wyglądałaby ta rozmowa o pieniądzach, gdyby (co postulował jakiś czas temu p.o. prezes NFZ Andrzej Jacyna) przynajmniej częściowo, funkcjonalnie, połączyć fundusz, z którego wypłacane są zasiłki chorobowe, z Narodowym Funduszem Zdrowia. Gdyby przynajmniej część pieniędzy, zaoszczędzonych na zasiłkach chorobowych, zasiliła budżet ochrony zdrowia. Gdyby lekarze, stojąc na straży racjonalnego wydawania pieniędzy na zasiłki, wiedzieli, że pieniądze te zostaną wydane w systemie. Mowa o kwotach niebagatelnych: w ubiegłym roku ZUS z tytułu zasiłków chorobowych wypłacił około 11 mld zł, kolejnych kilka miliardów wydali pracodawcy. Łatwiejsza kontrola zasadności zwolnienia lekarskiego będzie oczywistym czynnikiem zniechęcającym do ewentualnych nadużyć, a skala oszczędności może być naprawdę duża.

To tylko jeden z przykładów, jakie konsekwencje ma niespójność systemu.

Przedstawiciele organizacji lekarskich cały czas mają nadzieję, że rząd – niezależnie od tego, czy termin zostanie przesunięty – wycofa się z decyzji o obowiązku przejścia na e-zwolnienia. Nawet jeśli z tym projektem i pracodawcy, i rząd (sektor finansów publicznych) wiążą ogromne nadzieje.

Byłyby te nadzieje w pełni uzasadnione, gdyby projekt został opracowany od „a” do „z”. A wszystko wskazuje, że nie przeszedł jeszcze przez literę „p”. P – jak porażka.

A jeśli e-zwolnienia okażą się porażką, położy się ona cieniem na kolejnych projektach z obszaru e-zdrowia. I to może być najbardziej bolesna konsekwencja ignorowania lekarskiego vox populi. <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum