9 maja 2018

Wuj Leopold cz. 2

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Pewnego razu, kiedy zwyczajem swoim rozmowa przy stole zeszła na podróże i zwiedzanie świata, wuj zainicjował moją edukację globtrotera, i to zainicjował wyjątkowo spektakularnie. Były to czasy siermiężnego socjalizmu i o żadnych zagranicznych wojażach nie było mowy. – Jeśli kiedyś, uważasz, dobry Bóg pomoże ci się wydostać na świat prawdziwy, powiedzmy do Wiednia, Paryża czy Rzymu – mówił wuj, zaciągając z ruska – to bez względu na zawartość pugilaresu przestrzegaj jednego: kościoły, pałace i zamki zwiedzaj z zewnątrz, natomiast knajpy, kabarety i burdele – wewnątrz! O ile w tych pierwszych spotkasz jedynie te same kamienne nudy, w tych drugich możesz liczyć na mocno kolorowe przeżycia!

Pamiętam jak dziś zupełnie histeryczną reakcję mej matki, która napadła na wuja z okrzykami: – Ty łajdusie. Diable wenecki i poganinie bez serca, jak możesz tak wszetecznie to niewinne dziecko deprawować! Zapomniała, że granice Polski były wówczas szczelnie zaszwejsowane od strony Zachodu, nauki te należało więc traktować jedynie jako ucieszne bredzenie. Po latach, kiedy granice się nieco otworzyły, a dzięki sportowi i zagranicznym stypendiom mogłem ruszyć w świat, na własnej skórze mogłem się przekonać, że wuj Leopold miał rację!

Mimo wcale nie tak rzadkich protestów mej matki, wuj kontynuował moją pokrętną edukację, w której na pierwszym miejscu stawiał rzetelną znajomość bon tonu, postępowanie według zasad etyki i sprawy honoru. Naturalnie, kiedy przychodziło do zderzeń z rzeczywistością, wuj nie mógł powstrzymać się przed różnymi, złośliwymi komentarzami.

Gdzie teraz dojrzewający młodzieniec ma się rzetelnie przygotować do dorosłego życia, choćby i małżeńskiego, kiedy szkoła temat ten całkowicie pomija, Kościół zaś udaje, że go ubierze w ochronną komeżkę na dalsze lata życia? – pytał retorycznie i obcesowo. – Gdzie te czasy, kiedy rodzinny dom chronił młodego przed groźnymi zasadzkami życia, gdy zaczynały po nim latać hormony? W każdym przyzwoitym domu były jakieś służące, nianie czy garkotłuki, na których pod czujnym okiem matki lub babci mogła sobie młodzież bezpiecznie ulżyć, a jeśli chciała później profesjonalnie sobie pofolgować, mogła skorzystać zawsze z pobliskiego burdelu! Naturalnie, au ralentir*.

Mimo gwałtownych sprzeciwów matki, zorientowałem się z czasem, że po cichu babcia Rozalia przyznawała rację wujowi. Także i matka specjalnie na niego nie napadała, a to dlatego, że żyła w wiecznym strachu, że jej niewinne dziecko może któregoś dnia wpaść w łapy jakiejś lafiryndy z erotyczną przeszłością, gdyż po zmachaniu dziecka w tamtych czasach trzeba było się z panną żenić. – Była to wówczas sprawa honoru! – komentowała babcia Rozalia.

Wuj Leopold był autentycznym oryginałem. Na dobrą sprawę nigdy nie splamił rąk żadną „bezsensowną”, jak mawiał, pracą. Wiecznie bibkował albo się zakochiwał, albo odkochiwał. – Serce to on miał na dłoni i naiwności też był rzadkiej – opowiadała babcia Rozalia. – Przeto „sroczki”, które jak wiadomo świecidełka lubią, za nim latały jak oszalałe. Nie dziwota więc, że dorobił się był guzika z pętelką i hemoroidów!

Jednak krzywda by się mu nie stała, gdyby nie okoliczność z „Peruwianką”, tancerką kabaretową, która okazała się później sprytną Żydówką spod Łomży, ale dopiero wówczas, kiedy poszło na nią parę kluczy**. Tańczyła w jakichś podrzędnych tancbudach, głównie na Słowacji i na Węgrzech, wuj zaś poznał ją w Rapallo, dokąd w sezonie do wód był pojechał. Wtedy jeszcze „miał parę złotych”, jak mawiała moja matka. W rodzinie chodziły pogłoski, że był austriackim agentem, gdyż jak inaczej wyjaśnić jego tytuł Hofrata, czyli tajnego radcy dworu? Zawsze był ubrany impeccable, zarówno przy damach w salonie, jak i przy karcianym stoliku, pił markowe koniaki i palił tylko kosztowne cygara. Kiedy cioteczki, zazdrosne o tak kolorowe wspomnienia, chciały mu dokuczyć, kłuły słowami: – Taki edukator i mentor Arturka, z tak budującym i pouczającym doświadczeniem, a sam tak się dał oszwabić i to komu – knajpianej fordanserce z Żyliny, która się doń szpetnie przykurwiła! Na to wuj odpowiadał: – Zimajerka*** to ona w samej rzeczy nie była. Ale com użył, to moje! Qui ne risque, tego w pysk!

Ubierał artystki na kredyt – z przekąsem mawiała babcia Rozalia o wuju Leopoldzie, co w jej mniemaniu najwyraźniej określało, jak wielkim był utracjuszem! – Teraz to on woli gówno w polu niż fiołki w Neapolu – ale z konieczności – dodawała.

Choć po I wojnie światowej nastąpiła szybka zabudowa ul. Francuskiej i dochodzących bezpośrednio do Wisły jej bocznych uliczek, nadal kwitło „swobodne moralnie” życie w Oleandrach, tym bardziej że przy odbudowanym po zniszczeniach wojennych moście Poniatowskiego powstała modna plaża, z pływającymi na wodzie drewnianymi basenami, wypożyczalnią łódek i kajaków oraz zupełnie szykowną restauracją i kawiarnią, w których dzień i noc, w zależności „od życzenia PT Publiczności”, grały do tańca na przemian orkiestry męska i damska. Na wydzielonej plaży Kozłowskiego, gdzie opalało się podobno dniem i nocą, jak komentowali złośliwi, tzw. lepsze towarzystwo, lowelasy i szantrapy „zarzucali haczyka” na damy zawsze życzliwe „wypugilaresowanej płci męskiej”.

Wspomnienia o plaży tej oraz dokonywanych na niej podbojach na zawsze pozostały we wdzięcznej pamięci wuja Leopolda, nic też dziwnego, że służyły mu do praktycznej podbudowy dawanym mi rad. – Jeśli kiedyś silniej cię zaatakuje zew natury i zechcesz miłosne pitigrili uskuteczniać, nie zwlekaj i wybrankę swą zabierz na plażę Kozłowskiego, aby na czas wyzbyć się matactwa jakowego. Tamże, nie czekając, zróbcie oboje chlup do wody. Jeśli, uważasz, po wyjściu z wody panienka nadal będzie cię rajcować, możesz się angażować mocniej – tłumaczył wuj. – Rasowy myśliwy zawsze odczekuje ździebko po tym jak zastawi wnyki. I pamiętaj, że w świetle łojówki nie należy dobierać ani diamentów, ani kobiet! A po wspólnej nocy trzeba wstawać dopiero wówczas, gdy świeci mocne słońce.

Oj, rację ma ten skurczybyk – skomentowała lekcję babcia Rozalia.

Cokolwiek by mówić, takie rady dawać mógł tylko człowiek bywały i rzetelnie doświadczony – osobliwość znaczna, który wiedział, co woda może zrobić ze szminkami, pudrami, sztucznymi rzęsami i farbowanymi, przyklejanymi włosami! Woda równała wszystkich – albo odkrywała nadal jeszcze ukryte piękno, albo maskowaną umiejętnie brzydotę!

Mimo nieprzyjemnego epizodu z „Peruwianką” i – jak dodawała babcia Rozalia – prawdopodobnie z innymi lafiryndami, dzięki którym się zabłąkał i wykoleił, wuj był wielkim amatorem i wybitnym znawcą i ciała, i duszy kobiety. Z jego licznych pogadanek, mających na celu przysposobienie mnie do życia w pełnoletności, pamiętam dla przykładu kanon piękna kobiety, który zasadzał się na trzech elementach: rosyjskie nogi, ukraińskie piersi i mołdawska twarz. Co się tyczy urody nóg, według kanonu wuja „piękna damska nóżka powinna mieć kształt odwróconej butelki od szampana. Ma być pełna pod kolanem i wąska w pęcinie”. Wuj przestrzegał mnie też przed sekretną bronią kobiet, wobec której „wszelki mężczyzna staje się bezbronny jak dziecko”. Chodziło o to, bym nie patrzył na kark kobiety wysoko upinającej włosy, gdyż widok tej części ciała prawdziwie ogłupia mężczyznę, czyni go całkowicie bezbronnym i rzuca na żer. Zdaniem wuja ani tyłeczek, ani piersi czy brzuszek nie zawierają takiej porcji seksu, jak zgrabny karczek damy i kolano w przegubie od tyłu! A dla posumowania mówił: – Piersi pięknej kobiety, pazury tygrysa, pieniądze skąpca – to rzeczy, których nie waż się dotknąć, dopóki nie umrze ten, co je posiada. Jeśli zaś chcesz wyjątkowo okrutnie zemścić się na przyjacielu, który porwał ci żonę, zostaw mu ją! <

* Powoli

** Ziemia i gospodarstwo rolne

*** Karolina Zimayer, słynna przed I wojną światową tancerka operetkowa i kabaretowa

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum