3 września 2018

Atlas anatomiczny na parapecie

Literatura i życie

„Zagrajcież mi, niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Kiedy z czasem poświęciłem się całkowicie chirurgii  tkanek miękkich narządu ruchu oraz chirurgii ręki,  postanowiłem nie rozstawać się z atlasem anatomicznym, który zawsze zabierałem na blok operacyjny na wsiakij pożarnyj słuczaj. Ponieważ niejednokrotnie parapety na sali operacyjnej były zajęte, asystenci (byłem już wówczas docentem) kupili mi stojak na nuty, więc na nim rozkładałem atlas. Naturalnie dzięki zawistnym językom różnych zazdrośników, których zawsze miałem wielu, natychmiast w otoczeniu pojawiła się opinia: „Dziak to rzeczywiście mało umie, dlatego zawsze podpiera się atlasem”. Irytowały mnie te szczekania kundelków, ale co mogłem zrobić? Nic. Przeto robiłem swoje.

Los, jak los – nierychliwy, ale sprawiedliwy – dał mi pewnego dnia szansę rewanżu na zawistnikach i poczułem słodki smak zemsty.

Profesor X podjął się leczenia pacjenta, na którego dolegliwościach niewiele się wyznawał. Co gorsze ze znanych tylko sobie powodów postanowił go osobiście operować. Nie stracił jednak instynktu samozachowawczego i oprócz swych pretorianów zaprosił do asysty i mnie. Przeczuwając, że może dojść do zgrzytu, na wszelki wypadek przyniosłem atlas i dyskretnie rozłożyłem go na parapecie sali operacyjnej.

I stało się! W pewnym momencie operator zaczął mieć słuszne wątpliwości, po której stronie ścięgna Achillesa operowanej nogi przebiega nerw piszczelowy, a po której podobne do niego na pierwszy rzut oka ścięgno mięśnia podeszwowego, potrzebne do przeszczepu. Jakby tego było mało, stojąca za plecami operującego asysta zaczęła gorąco namawiać profesora do ruchu fatalnego w następstwach.

Nieszczęście wisiało w powietrzu, gdyż pomylenie nerwu ze ścięgnem to sprawa zawsze poważna! Wyczekałem stosowną chwilę i, kiedy profesor już miał ciachnąć skalpelem, wstrzymałem go: – Bardzo proszę pana profesora, by dla świętego spokoju zechciał rzucić okiem na przyniesiony przeze mnie atlas, który pozostał przypadkowo po poprzednim mym zabiegu – bezwstydnie skłamałem! Profesor spojrzał na mnie z politowaniem, ale wstał od stołu i podszedł do okna. Kiedy wracał, nic nie mówił, tylko wzrokiem zabijał swych doradców!

Epizod ten „podłamał” zawistników i później żaden nie ośmielił się ze mnie dworować. Co więcej, zauważyłem w pokoju przedoperacyjnym atlas, który ktoś przyniósł na stałe do pomocy. Poczułem się dowartościowany i tak mi się w głowie przewróciło, że ośmieliłem się zawiesić kartonowy afisz, na którym kazałem flamastrem wypisać słynny aforyzm Friedricha Tiedemanna: „Lekarze bez znajomości anatomii upodobniają się do kretów. Pracują w ciemnościach, a dziełem ich rąk są wzgórki ziemi”.

Wkrótce pojawił się znamienny dopisek: „Dla wygubienia rodzaju ludzkiego i tacy doktorzy są potrzebni!”.

Mimo wszystko z czasem liczba zawistników, a nawet mych nieukrywających się wrogów zdublowała się. Jest to podobno cena sławy i sukcesów! 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum