4 listopada 2019

Ponura nowoczesność

Paweł Walewski

Pacjent z urazem prawego nadgarstka otrzymuje od ortopedy skierowanie na rentgen. Dwóch rąk, bo chodzi o zdjęcie porównawcze. W pracowni jednej z firm medycznych technik wykonuje badanie, po opis radiologa każe przyjść następnego dnia. Chory nie ma pojęcia, że zapis (dawniej byłaby to klisza) dzięki ogromnie użytecznej sieci teleinformatycznej przesyłany jest cyfrowo z Warszawy do innego miasta, gdzie dopiero oceni go specjalista. Po 24 godzinach odbiera wynik. Wszystko w porządku, jakby w ogóle nie było urazu! Tyle tylko, że diagnoza dotyczy lewego, zdrowego nadgarstka. Na prawy radiolog nawet nie spojrzał.

Telemedycyna, badania genetyczne, aplikacje. Jakże cieszymy się tymi nowinkami, które świadczą o rozwoju cywilizacji, więc powinny ułatwiać nam życie, a w ochronie zdrowia polepszać diagnostykę i leczenie. Niedawno pisałem tu o e-zdrowiu, z którym nasze Ministerstwo Zdrowia wkroczyło w XXI w., nie dbając o to, czy najstarsze pokolenie lekarzy i pacjentów jest w stanie dotrzymać mu kroku. Okazuje się, że cyfrowy świat, tak inny od klasycznej medycyny, też ma swoje ponure oblicze. Przykład z radiologią na odległość wymownie dowodzi, jak obosieczny może być to miecz, kiedy na końcu światłowodu zabraknie staranności.

W diagnostyce obrazowej już dawno zapanowała moda na outsourcing, bo uwierzono, że telemedycyna zastąpi lekarzy na miejscu i wystarczy maszyna oraz technik, który prześle zdjęcie do prywatnej firmy zatrudniającej radiologów. Technicy nie mają jednak wystarczającej wiedzy, by dostosować parametry aparatów do indywidualnych potrzeb każdego pacjenta. W jednym przypadku czas ekspozycji musi być krótszy, w drugim należy dalej odsunąć lampę, aby uzyskać zdjęcie w lepszej rozdzielczości. W wielu pracowniach zdrowy rozsądek przegrywa niestety z rutyną. Lekarze wystawiający skierowania też nie mają w zwyczaju dostarczać radiologom wyniki wcześniejszych badań, jakby nie brali pod uwagę, że w wielu placówkach nie ma ich na miejscu i oglądają obrazy na komputerze na drugim końcu Polski.

Te wynaturzenia będą niestety coraz powszechniejsze. Nowinki techniczne, diagnostyczne i terapeutyczne przyciągają jak magnes chorych, ale też doktorów, którzy wybierają drogę na skróty i zapominają dbać o jakość swojej pracy. Nie tylko w radiologii można tę praktykę dziś zauważyć, bo czy w prywatnych gabinetach genetycznych nie ma lekarzy obiecujących chorym gruszki na wierzbie, a za zabiegi medycyny estetycznej przedziwnymi urządzeniami nie zabierają się utytułowani czarodzieje? Tradycyjna medycyna i staromodny kontakt z lekarzem może w dzisiejszym świecie wydawać się – szczególnie młodemu pokoleniu – przeżytkiem, o który nie warto już zabiegać. A jednak, gdy położyć na szali wartość tego anachronizmu i nowoczesności, języczek (u)wagi zawsze przechyli się na tę stronę, po której jest lekarz – ten, który myśli i po prostu przykłada się do pracy. 

Autor jest publicystą „Polityki”.

Twitter: @Walewski_P

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum