13 grudnia 2019

Nie podpisujmy szkodliwie sformułowanych umów cywilnoprawnych – to uwłacza godności lekarza

Artur Drobniak, zastępca sekretarza Naczelnej Rady Lekarskiej,członek Prezydium Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie,Klinika Endokrynologii Ginekologicznej WUM

Analizując raport Naczelnej Rady Lekarskiej dotyczący skali i rodzaju zatrudnienia lekarzy
w Polsce, zadaję sobie pytanie: co się stało z tradycjonalistami przywiązanymi do danej placówki i odpowiadającymi za ciągłość opieki nad pacjentami, zatrudnionymi w ramach umowy o pracę? Hmm… wymierają, tak jak próbują nam sugerować statystyki? Wiedzmy, że nie! Lekarze ci są raczej zmuszani przez zarządzających placówkami do konwersji formy zatrudnienia na tzw. umowę cywilnoprawną.

Według danych, którymi dysponuje NRL, już ponad połowa lekarzy w Polsce pracuje w ramach umowy kontraktowej, a nie umowy o pracę/umowy-zlecenia (lub innej oskładkowanej formy zatrudnienia). Oczywiście część lekarzy pracujących w placówkach kontraktowanych przez NFZ jest zatrudnionych na tzw. etacie, a w swojej działalności komercyjnej – na tzw. kontrakcie. Jednakże w wielu szpitalach w ciągu ostatniej dekady nastąpiła transformacja umów o pracę na umowy cywilnoprawne. Powszechnie wiadomo, że sytuacja ta ma miejsce głównie w związku z korzyściami płynącymi z tego rodzaju umowy dla pracodawcy. Po pierwsze, dla świadczeniodawcy jest to opłacalna forma zatrudnienia, ponieważ nie musi wypłacać ekwiwalentu urlopowego, nie musi opłacać zwolnienia lekarskiego ani urlopu macierzyńskiego dla przyszłej matki będącej w ciąży (chodzi oczywiście o pierwsze 33 dni zwolnienia). Chce mieć pracownika – niewolnika, który często (tak stanowią umowy, sic!) musi znaleźć dla siebie zastępstwo w przypadku niedyspozycji zdrowotnej.

Po drugie, gdy ktoś nie będzie ślepo wykonywał jego poleceń, to natychmiast lub w odstępie jednomiesięcznym można go zwolnić. Ponadto w sytuacji najbardziej dla medyka przykrej, gdy zostanie pozwany przez pacjenta, szpital umywa ręce, a w przypadku wytoczenia sprawy przeciw szpitalowi dyrekcja próbuje obarczyć winą podwykonawcę, za którego w sensie prawnym uważany jest lekarz, twierdząc, że szpital nie uczestniczył w domniemanym przewinieniu.

Wreszcie, co się dzieje w skrajnej sytuacji, jaką jest śmierć doktora w piątej dobie dyżuru? Wówczas pojawiają się głosy, że przecież ten pracownik nie był pracownikiem szpitala, lecz wyłącznie prowadził własną działalność, a w szpitalu był chyba „przez przypadek”, bo tak akurat wypadał grafik i nikt mu nie kazał tyle pracować.
I najpewniej to jego wina, że tak dużo leczył i nieprzerwanie pracował. Gdyby dyrektor zatrudniał pracownika na etacie, takie sytuacje nie miałyby (prawdopodobnie) miejsca, bo ograniczeniem są przepisy prawa pracy (choć  zarządzający podmiotami nierzadko łamią prawo, nie mogąc sobie poradzić z zapewnieniem ciągłości opieki nad pacjentem, i zmuszają do pracy niezgodnej z przepisami), a zatrudniając na kontrakcie, przynajmniej ma czyste sumienie i furtkę prawną – „do whatever you want”. A że dyrektorzy, szczególnie mniejszych placówek, chcą jeszcze i jeszcze, mamy efekt w postaci faktur wystawianych przez „zleceniobiorców”, „podwykonawców” itp. na kilkaset godzin w miesiącu. I tak ta ochrona zdrowia w Polsce się toczy i wiąże koniec z końcem, byleby jakoś było. Jak mawiał wojak Szwejk: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”. To chyba powinno być motto NFZ.

Podsumowując, chcę podkreślić, że daleki jestem od strofowania za pracę w ramach umowy cywilnoprawnej. W końcu przynosi obiektywnie wyższe dochody zatrudnionym lekarzom i w pewien, w Polsce opaczny, sposób daje poczucie wykonywania wolnego zawodu. Nie można się jednak ślepo godzić na czasami szokujące zapisy kontraktowe: lekarz zarobi 100 zł/godz., ale odejmie mu się od kwoty wynagrodzenia wszystkie środki, które świadczeniodawca wyda na zlecone przez niego badania, lub „w przypadku niedyspozycji i niemożności stawienia się w pracy w wyznaczonym w grafiku terminie lekarz sam zobowiązuje się do znalezienia za siebie zastępstwa. Dodatkowo zobowiązany jest do zapłaty kary w wysokości dwukrotności wynagrodzenia dyżurowego za nieświadczenie osobiste usług medycznych w wyznaczonym terminie”. W pierwszej sytuacji rodzi się pytanie: czy nasze postępowanie ma prowadzić do diagnostyki i leczenia pacjenta, czy do wypełniania kalendarza wizyt kontraktowanych z NFZ i wpływać na skracanie kolejek? W drugiej sytuacji pytanie jest bardziej brutalne: czy zawód lekarza jest zawodem cieszącym się estymą i pewną elitarnością, czy sprowadza się do roli niewolnika lub chłopa pańszczyźnianego?

Koleżanki i Koledzy, dbajcie o godność, a jej elementem musi być wysokość wynagrodzenia za pracę oraz poszanowanie przez przełożonych! Szanujcie się sami! Jak nie zrobimy tego razem, jako grupa zawodowa, niedługo już nikt nie będzie się z nami liczył. 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum