4 września 2020

Jeden lekarz, jeden etat, ale ile lat?

System „jeden lekarz – jeden etat” zadziała, jeśli ten lekarski etat zostanie obudowany pracą innych osób, dodatkowo zatrudnionych w ochronie zdrowia. O tym, jak i kiedy to można osiągnąć, mówi wiceprezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie dr n. med. Jarosław Biliński w rozmowie z Michałem Niepytalskim.

Niejako przy okazji epidemii w dyskusji o ochronie zdrowia pojawił się po raz kolejny postulat, by lekarze pracowali tylko na jednym etacie, ale by był to etat z wynagrodzeniem w wysokości 16 750 zł. Przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Krzysztof Bukiel zaproponował wprowadzenie na stałe tymczasowej reguły ograniczającej pracę lekarzy w wielu placówkach ze względu na zagrożenie epidemiczne. Według pana to dobry pomysł?

Wolałbym przyjąć inny punkt widzenia: czy opłacałoby się to pacjentowi? Bo czego pacjent oczekuje od lekarza? Przede wszystkim by był kompetentny, empatyczny i wypoczęty. Te trzy rzeczy są dla pacjenta najważniejsze. Wieloetatowość nie służy żadnej z nich, ponieważ lekarz jest nie tylko przemęczony, ale też sfrustrowany i wypalony zawodowo. Wypalenie zawodowe w najtrudniejszych dziedzinach medycyny, takich jak onkologia czy interna, dotyczy nawet 60 proc. lekarzy już po 10 latach pracy. Widzimy to na co dzień. Nasi koledzy walczą z wypaleniem, ale pojawiają się uzależnienia, samobójstwa… Nie jest to tajemnica, takie przypadki trafiają do mediów. Dlatego zasada „jeden lekarz – jeden etat” powinna być nadrzędna w polityce zdrowotnej państwa. Bo jej przestrzeganie służyłoby wszystkim.

A czy nie spowodowałoby braków kadrowych?

W modelu funkcjonującym obecnie na pewno. Gdybyśmy jednak określili, na jakich fundamentach chcemy oprzeć system ochrony zdrowia, do czego dążymy, np. w kontekście długości kolejek, może dzięki zapewnieniu lekarzom pomocy asystentów medycznych lub sekretarek albo stworzeniu nowych zawodów, które biurokrację wezmą na swoje barki, liczba lekarzy okazałaby się wystarczająca. Obecnie mamy model, jaki mamy, a w nim deficyt lekarzy jest znaczący. Naczelna Izba Lekarska obliczyła, że może brakować nawet 68 tys. medyków. Ze względu na to wprowadzenie zasady „jeden lekarz – jeden etat” tu i teraz spowoduje dalszy spadek dostępności usług zdrowotnych, a więc pacjenci na tym stracą.

Nie da się bowiem ukryć, że lekarze, pracując ponad osiem godzin dziennie (a tak funkcjonuje prawie każdy w tym zawodzie), szczególnie przyjmując pacjentów prywatnie, odciążają sektor publiczny i skracają kolejki w publicznych placówkach. Gdyby to z systemu ująć, jednocześnie nie dodając godzin pracy lekarzy w sektorze publicznym, kolejki wydłużyłyby się znacząco. Jednak podkreślam, że popieram postulat „jeden lekarz – jeden etat”. W pewnym sensie moim marzeniem jest, żeby lekarz nie musiał podejmować pracy na trzech albo nawet czterech etatach, tylko, by mógł spokojnie pracować w jednym miejscu, w nim spełniać się zawodowo, mieć pacjentów, którymi opiekuje się stale, których dobrze zna. A jeśli chciałby pracować dodatkowo gdzieś indziej, to dlatego, że takie miejsce otwierałoby mu nową drogę rozwoju, a nie zarobku.

Kwota, którą wymienił Krzysztof Bukiel, czyli 16 750 zł, to mniej więcej trzykrotność średniej krajowej, a więc stawka postulowana przez samorząd lekarski od lat. Myślę, że wielu medyków przekonałaby do świadczenia pracy na wyłączność w sektorze publicznym. Ale to nie powinien być obowiązek. Nie może być tak, że wprowadzamy „dekret” i nagle wszystkim wolno pracować tylko na jednym etacie. To zbyt delikatna materia. Zacząć należy od wprowadzenia zasady opcjonalności: jeśli ktoś się godzi na etat „na wyłączność”, dostaje wspomnianą kwotę. Dopiero po jakimś czasie zobaczymy, jakie są skutki nowego rozwiązania.

Mówi pan, że wielu lekarzy by się skusiło. A jeśli skusiłoby się zbyt wielu? Wówczas, jak sam pan zauważył, nagle w systemie powstałaby wyrwa. Jak do oczekiwanej sytuacji dochodzić małymi krokami?

Należy podjąć kompleksową reformę ochrony zdrowia. Przede wszystkim zapewnić odbiurokratyzowanie medycyny. Dziś lekarz jest nisko opłacany, a i tak robi wiele rzeczy niezwiązanych stricte z jego zawodem, dyrektorowi szpitala nie opłaca się bowiem zatrudniać kogoś, kto by medyka w tych zadaniach wyręczył, choćby za minimalną krajową. Bo ta minimalna krajowa stanowi często połowę wynagrodzenia lekarza, nawet po podwyżkach wywalczonych dzięki naszym protestom z przełomu 2017 i 2018 r.

Prawda jest taka, że lekarz jest od wszystkiego. Sam nosiłem probówki do laboratorium, bo nie miał kto, nie było pielęgniarek, nie mówiąc o salowych. Wypełniamy miliony stron formularzy, wisimy na telefonach. 70 proc. naszej pracy to biurokracja. Jeśli ktoś nas w tym wyręczy, system zostanie odciążony, bo będziemy mogli przyjąć np. dwa razy więcej chorych. To sprawa najważniejsza, bo biurokracja w Polsce rozrosła się do rozmiarów horrendalnych.

Druga kwestia to opracowanie spójnej wizji rozwoju systemu, choć może nie jest to całkiem trafne określenie, bo każdy minister zdrowia przychodzi z jakąś „wizją”, tyle że niepopartą dowodami naukowymi ani realnymi potrzebami systemu. Po dołożeniu do niej koncepcji z innych resortów wizja staje się karykaturą. Wizja w moim mniemaniu to model oparty na liczbach, na trzeźwej ocenie potrzeb społeczeństwa, z jasnym przesłaniem, do czego dążymy, w jakim zakresie są największe zaległości, i na wielu innych racjonalnych, naukowych i praktycznych parametrach. Dzięki realizacji takiej wizji liczba etatów równa liczbie lekarzy w systemie byłaby wystarczająca. Wierzę, że wówczas nasza ochrona zdrowia mogłaby być jedną z najlepszych na świecie. Mamy świetnych specjalistów, nauczonych ciężko pracować, bo tego wymaga od nich sytuacja. Szybko się uczą, dostosowują do ciągłych zmian. To daje nam potencjał bycia światowym liderem w jakości ochrony zdrowia.

Czy tę wizję musimy stworzyć od zera, czy istnieją wzorce, na których możemy opierać reformę?

Wśród światowych liderów w tej dziedzinie są małe kraje, z których warto brać przykład. Oczywiście, nie wszystko możemy skopiować, bo nie wszystko da się dostosować do kilkakrotnie wyższej liczby ludności. Ale są filary, które możemy zapożyczyć. Wzorce czerpałbym z takich krajów jak Holandia i Dania, ale też z Niemiec i USA. To by była dobra reforma, nastawiona na podstawową opiekę zdrowotną i profilaktykę, zakładająca odciążenie systemu szpitalnego. W prowadzonym przeze mnie ministerialnym zespole ds. kształcenia medyków konsultowaliśmy się z ekspertami z USA i Niemiec. Tak samo należy postąpić podczas pracy nad fundamentami reformy systemu ochrony zdrowia.

Czy zagraniczne wzorce zawierają zasadę „jeden lekarz – jeden etat”?

Nie dosłownie. Ale istnieje w nich silny rozdział między systemem publicznym i prywatnym, tzn. albo pracujesz w jednym, albo w drugim. Ma to zapobiegać wątpliwemu etycznie przeciąganiu pacjentów z jednego sektora do drugiego. W jakimś sensie służy to też rozładowaniu kolejek. Natomiast finanse w obu sektorach są podobne, co powoduje, że decydując się na jeden, lekarz nie traci. W pewnym momencie nawet proponowaliśmy to politykom, ale żaden rząd tematu nie podjął ze względu na niedobory kadrowe i niskie nakłady na ochronę zdrowia. Sektor państwowy nie wytrzymałby konkurencji.

Jeśli nie możemy tego zrobić od razu, to kiedy? Za ile lat hasło „jeden lekarz – jeden etat” może stać się zasadą, a nie tylko opcją? 

Jeśli jej wprowadzenie miałoby rzeczywiście być częścią kompleksowej reformy, myślę, że potrzeba dekady. Tyle czasu zajęła reforma w Holandii, ale dzięki temu Holendrzy znajdują się w czołówce rankingów jakości ochrony zdrowia. To oczywiście sporo czasu i właśnie dlatego nikt do tej pory kompleksowych zmian nie przeprowadził. Politycy swoje decyzje podejmują z myślą o jednej kadencji, co jest fatalne dla sytemu. Dlatego potrzebuje on ponadpolitycznej zgody, ale opartej nie na okrągłym stole polityków, lecz na pracy niewielkiej grupy ekspertów reprezentujących różne poglądy. Bo, żeby wypracowany model był jak najlepszy, w ich relacjach powinno nieco iskrzyć. Tymczasem jeśli nawet zdarzały się jakieś sensowne reformy, kolejny rząd je odwoływał. Po dużej reformie zawsze są dwa, trzy lata zapaści. Dopiero po tym czasie pojawiają się jej oczekiwane efekty i wszystko rusza z kopyta.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum