3 czerwca 2021

Trzeźwe spojrzenie

Uzależnienie – sytuacje obnażające nałóg, wypadki „pod wpływem” – może zrujnować wizerunek i zniszczyć karierę. Nie zawsze udaje się odbudować to, co zostało zburzone. Obserwatorzy z zewnątrz, pacjenci, dostrzegają efekty, szufladkują i są bezlitosnymi sędziami. O wizerunku w kontekście uzależnień, ale też pojedynczych, na pozór błahych lub prywatnych zdarzeń, z Maciejem Orłosiem rozmawia Renata Jeziółkowska.

Bez wątpienia uzależnienie może zrujnować indywidualną opinię, ale również nadszarpnąć wizerunek całego środowiska, np. lekarskiego.

Wiadomo, media żywią się informacjami sensacyjnymi. Nie napiszą o tym, że milion lekarzy nie wypiło kropli alkoholu, napiszą o tym, że jeden lekarz wypił i w związku z tym wydarzyło się coś złego. Oczywiście, to naganne, lecz stanowi ułamek procenta w całej branży. Tak jest we wszystkich dziedzinach życia: wykolei się pociąg, wszyscy będą mówić – wykoleił się pociąg! Choć tego samego dnia miliony pociągów na całym świecie dojechały bezpiecznie do celu.

Bywa, że jedna jedyna sytuacja niszczy wszystko i człowiek może być zawsze postrzegany przez jej pryzmat. Przykleja się łatka. Można to zmienić?

Niestety, sprawa jest trudna, bo coś się może przykleić do kogoś czy do jakiejś branży i tak już pozostać. Przykładowo, gdy ktoś spowoduje wypadek ze skutkiem śmiertelnym. Wówczas mniejsze znaczenie mają zasługi, dorobek, kariera. Wydarzyło się coś, co determinuje już całą resztę, wpływa na postrzeganie przez ludzi z zewnątrz. Jakiś aktor prowadził samochód, spowodował wypadek i już myśli się o nim tylko w tym kontekście, z tym się kojarzy. Może to dotyczyć także lekarzy. Taki jest mechanizm funkcjonowania mediów, a odbiorcy mają często krótką pamięć. Gdy ktoś pod wpływem alkoholu powoduje wypadek, ginie człowiek, jesteśmy gotowi zapomnieć o wcześniejszych zasługach osoby, która spowodowała ten wypadek. Jeżeli sytuacja nie jest aż tak dramatyczna, mamy szansę się zrehabilitować i być może nie zaważy ona tak bardzo na naszej opinii. Są na szczęście ludzie, którzy potrafią przyłożyć odpowiednią miarę do zdarzenia, oszacować sytuację, nie zapominając o czyichś zasługach. Od tego w ostateczności są też sądy, żeby o czymś rozstrzygać. Są sprawy w sądzie, które dotyczą naruszenia dóbr osobistych i czytamy w różnych mediach sprostowania, które są publikowane, bo ktoś został o coś posądzony albo niekorzystnie o nim napisano, mijając się z prawdą. Bywa, że człowiek musi iść do sądu, żeby dochodzić swego, a i tak coś może do niego przylgnąć. Moim zdaniem niewiele można z tym zrobić. Trzeba oczywiście się starać, walczyć o swoje dobre imię, tłumaczyć, prostować… Co innego, gdy np. ktoś został przyłapany na narkotyzowaniu się. Może o sobie usłyszeć: „taki porządny człowiek, a ma związek z narkotykami i łamie prawo”. Co innego jednak, gdy operacja się nie udała, a lekarz był pod wpływem alkoholu.

Gdy już wydarzy się coś złego, jakaś kompromitująca wpadka podważająca autorytet, czy lepiej „schować się”, posypać głowę popiołem i przeprosić (np. wystosować oświadczenie), czy robić swoje, jak gdyby nigdy nic. Jest jakaś dobra droga?

Według mnie, choć nie jestem ekspertem od sytuacji kryzysowych ani od PR, lepsze jest pierwsze rozwiązanie, czyli wyjście do ludzi, przyznanie się do błędu, posypanie głowy popiołem, powiedzenie kilku słów skruchy i podkreślenie chęci naprawy popełnionego błędu, pokazanie swojej ludzkiej twarzy, ale również odwagi przyznania się do błędu. Wtedy istnieje spora szansa na wybaczenie, a potem zapomnienie i odzyskanie sympatii. Myślę, że to dobra droga.

Lekarz, czyli ktoś, kto dba o zdrowie innych, który nie dba o własne, ryzykuje utratą dobrej opinii. Ufamy mu, powierzamy zdrowie, a on nałogowo pali, czasem pije…

W pewnym stopniu takie postępowanie może podważać wiarygodność. Ale przypomnijmy sobie prof. Religę, który palił jak smok, a był wybitnym lekarzem. Wszyscy patrzyli na jego palenie z przymrużeniem oka i mu wybaczali, na zasadzie, że palenie to jego prywatna sprawa, bo robił przecież wielkie rzeczy. Teraz jest inaczej, ponieważ w niewielu miejscach można publicznie palić papierosy. Palenie nie jest takie powszechne i mocno widoczne. Jest inna presja społeczna, inny ogólny klimat. Warto zwrócić uwagę, że różnym ludziom stawiane są różne granice. A każdy ma jakieś słabości i popełnia błędy. Gdy prezydent USA Bill Clinton miał romans z asystentką, mówił o tym cały świat. I Clinton musiał przepraszać na oczach całego świata, pokajać się z powodu czegoś, co dotyczyło bardzo intymnej sprawy, wyłącznie jego prywatnego życia. Ale prezydent Stanów Zjednoczonych ma bardzo ograniczoną przestrzeń prywatną i tu nastąpiło przekroczenie granicy. Mnie jako pacjenta w gruncie rzeczy nie interesuje życie osobiste lekarza. Czy w sytuacjach prywatnych pije alkohol, pali papierosy. Może mnie interesować, czy pali papierosy, jeśli jest np. stomatologiem, leczy mi zęby i podczas zabiegu czuję nieprzyjemny zapach. Jako pacjent rozdzielam te sfery – nie interesuje mnie, co lekarz robi w domu, jakie ma problemy i jak sobie z nimi radzi, dopóki dobrze wykonuje swoją pracę, czyli sprawdza się w relacji lekarz – pacjent.

Czyli ktoś, kto pokazuje drogę, sam nie musi tą drogą podążać?

Powinien jednak podążać. Sądzę, że ktoś, kto z przekonaniem coś mówi innym ludziom, powinien potwierdzać to własnym życiem, postępowaniem. Myślę, że wielu lekarzy tak właśnie robi. Być może są i tacy, którzy mają swoje słabości, i oni prawdopodobnie czują dyskomfort. Nie wiem, czy prof. Religa miał ze swoim nałogiem problem, już mówiliśmy, że to były inne czasy.

Na pewno w świadomym budowaniu wizerunku ważna jest czujność i ostrożność w mediach społecznościowych.

Tak, oczywiście. Jeśli jestem kimś, kto na co dzień wykonuje odpowiedzialną pracę – policjantem, nauczycielem – muszę uważać na media społecznościowe. Kamery są wszędzie, wszyscy mają smartfony i wszędzie można wrzucić zdjęcia w dobrej albo złej wierze. Ktoś może sfotografować w sytuacji prywatnej np. nietrzeźwego funkcjonariusza, wrzucić zdjęcie do sieci i afera gotowa… Znam osoby, które całkowicie rezygnowały z profili w mediach społecznościowych, chcąc zachować prywatność. Stwierdzali, że do niczego nie jest im potrzebne, żeby ktoś – np. student wykładowcy – zaglądał do życia prywatnego i widział ich na plaży w kostiumie kąpielowym lub z drinkiem. Już nawet nie chodzi o sytuacje kompromitujące.

Ja mogę nie mieć profilu na Face-booku, ale inni mają. Uczestniczę w jakimś wydarzeniu, a ktoś inny robi zdjęcia, wrzuca je do sieci bez mojej wiedzy…

Oczywiście, warto uprzedzić wcześniej, poprosić, by nie publikowano zdjęć, na których jestem. Najlepiej ustalić to wcześniej. Chcę się wyluzować, idę na prywatną imprezę, wypiłem trochę alkoholu (alkohol jest dla ludzi, nie jest powiedziane, że każdy lekarz ma być abstynentem), ale powinienem pamiętać o tych zdjęciach, zachować czujność. Można mieć też obok siebie kogoś bliskiego, kto będzie o tym pamiętał. Czasem wystarczy chwila nieuwagi i czyjaś zła wola, a w Internecie bardzo łatwo innym zaszkodzić.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum