5 października 2021

Szkoła zawodu

Młodzi lekarze chcą się kształcić przyzwoicie. Ale skąd mają czerpać wzorce, jeśli system, do którego trafią po studiach, oferuje im tak niewiele?

Paweł Walewski

Protest pracowników ochrony zdrowia – wbrew temu, jak przedstawiły go media rządowe – nie ma na celu jedynie wyegzekwowania wzrostu nakładów na publiczne lecznictwo ani podwyżek pensji dla najsłabiej zarabiających medyków. To niezgoda na bylejakość, której szczególnie młodzi lekarze (ale też fizjoterapeuci, pielęgniarki, diagności) mają serdecznie dość. Pandemia jeszcze mocniej uwypukliła wszelkie niedostatki, do których starsze roczniki zdążyły się przyzwyczaić i potrafią je elegancko tolerować. Teraz zarówno pacjentom, jak i personelowi coraz częściej puszczają nerwy, gdyż pod pręgierzem stresu trudniej przymknąć oczy na nędzę i fastrygi, jakimi próbuje się zszywać porozrywany system. Raczej tylko z przyzwyczajenia nazywany systemem ochrony zdrowia. Bo o jakiej ochronie tu mowa?

Wśród pozapłacowych postulatów lekarzy warto zwrócić uwagę na nienowy przecież apel o przyciągnięcie do zawodu młodych ludzi. W obliczu zmian demograficznych i starzenia się społeczeństwa oraz coraz większego zapotrzebowania na świadczenia opieki zdrowotnej liczba jej pracowników powinna w Polsce wzrosnąć do średniego poziomu w krajach OECD i Unii Europejskiej. Ale aby tak się stało, trzeba unowocześnić system kształcenia, dostosować zdobywanie specjalizacji do realnych potrzeb. Zachęcać i wspierać, a nie rzucać kłody pod nogi, obarczać papierologią, którą może wykonywać osoba bez wiedzy medycznej.

Na pierwszych latach studiów jeszcze nie widać tego, co czeka lekarski narybek, gdy rozpocznie staże na szpitalnych oddziałach. Ale znane jest przecież powiedzenie: „Czym skorupka za młodu nasiąknie…”, więc warto u progu nowego roku akademickiego postawić jeszcze raz pytanie, dlaczego większość studentów po pierwszych tygodniach zajęć na studiach lekarskich od tylu już lat dziwi się, że nikt od nich nie wymaga samodzielnego myślenia? Trafili do jeszcze jednej szkoły, czy na wyższą uczelnię? Taka edukacja, jaka jest im proponowana, może najwyżej wytrenować pamięć, lecz czy kształci charaktery?

Przemianowanie akademii medycznych na uniwersytety niewiele pomogło. Sam szyld to za mało, by kompletnie uformować lekarza, czyli wyposażyć go w wiedzę, umiejętności, ale też pobudzić empatię, zwaną inaczej wrażliwością. Z mediów branżowych można było się dowiedzieć, że za determinacją szefa Porozumienia Rezydentów, który zamieszkał w „białym miasteczku” założonym 11 września przed Kancelarią Premiera, stała choroba matki, która nie mogła w publicznym systemie lecznictwa doczekać się biopsji i operacji raka piersi. A było to przed pandemią! Jaki jest los chorych obecnie?… Nie potrafią tego zaakceptować nieobojętni młodzi lekarze. Ale czy wszyscy?

Mamy już trzecią dekadę XXI w. jednak warto nieraz nawiązać do zamierzchłej historii, kiedy obok prawa, teologii i sztuk wyzwolonych medycyna była zalążkiem i fundamentem nauczania uniwersyteckiego. Gdy w 1364 r. król Kazimierz Wielki powoływał w Krakowie Studium Generale, będące zaczątkiem Uniwersytetu Jagiellońskiego, jego nadworni lekarze od razu objęli fakultet medyczny (pobierali uposażenie w wysokości 20 grzywien). Studia trwały siedem – osiem lat, ale pierwsze dwa kandydaci na medyków spędzali na wydziale artystów, dopiero potem pięć lat kształcili się na wydziale medycznym. Również Uniwersytet Warszawski powstał w 1816 r. z połączenia utworzonych kilka lat wcześniej Szkoły Lekarskiej i Szkoły Prawa. Dziś taka symbioza też by się przydała, bo czy najbliższe roczniki absolwentów studiów lekarskich będą potrafiły poruszać się w gąszczu przepisów oraz sprostać rosnącej presji pacjentów dotyczącej podniesienia jakości świadczeń medycznych? Zresztą odpowiedzialność za tę jakość powinni ponosić politycy, a nie lekarze (zwłaszcza najmłodsi stażem).

Więcej praktyki, mniej teorii – domagają się studenci, których faszerujemy wiedzą jeszcze w taki sposób, jakbyśmy żyli w epoce co najmniej przedinternetowej. Oby kwestie finansowe nie zaciążyły na jakości i metodach kształcenia, które w dużej części odbywa się w szczególnym miejscu, jakim jest szpital. Nie tylko na salach seminaryjnych, lecz również przy łóżkach chorych. Trudno wykrzesać z siebie ideały lekarskiego powołania, gdy uczelnia musi ciąć koszty i przeistacza się w zawodówkę nastawioną na masową produkcję – szamanów czy mistrzów?

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum