5 października 2021

Ostatni taki protest

Mimo że wydarzyła się tragedia, nie rezygnujemy z protestu. Robimy to dla naszych pacjentów, ale także dla naszych bliskich, którzy również są pacjentami. Będziemy protestować do skutku – zapewniają organizatorzy „białego miasteczka” 2.0.

Karolina Kowalska

Zaczyna się od manifestacji 11 września 2021 r., która mimo silnej konkurencji – 20. rocznicy zamachów na nowojorskie World Trade Center i wizyty kanclerz Niemiec Angeli Merkel w Polsce – przebija się zarówno do mediów, jak i do świadomości Polaków. Sytuację w systemie ochrony zdrowia świetnie podsumowują hasła na transparentach: „Zabrać politykom – dać medykom”, „19 zł to żart”, „Harujemy za trzech, zarabiamy grosze”, „Publiczna ochrona zdrowia kona”. Niemal pięciokilometrowa rzeka medyków, płynąca od pl. Krasińskich aż przed Kancelarię Premiera, robi wrażenie na przechodniach. A wydawałoby się, że nic nie jest w stanie przyćmić wielkiej manifestacji Porozumienia Zawodów Medycznych z września 2016 r. Tym razem w pochodzie idą wszyscy – nie tylko lekarze, ale pielęgniarki, których zabrakło w 2016 r., ratownicy, od początku wakacji protestujący przeciwko głodowym wynagrodzeniom, diagności laboratoryjni, technicy, a nawet pracownicy niemedyczni. Liczniej niż dawniej wspierają ich pacjenci, którzy dawno nie mieli takich problemów z uzyskaniem pomocy medycznej jak dziś. Pierwszy raz do medyków dołączają rolnicy z Agrounii, którzy tym razem ograniczają się do niesienia transparentów.

Protestujący, których liczbę ocenia się nawet na 30 tys., zjechali ze wszystkich części Polski. – Jesteśmy tu, bo u nas w szpitalu nie ma już kto pracować. Żebym mogła tu być, koleżanka musiała wziąć za mnie dyżur. Ale nie mogłam nie przyjechać, bo inaczej rządzący nie zrozumieją, jak jest tragicznie – mówi technik RTG ze szpitala w małej miejscowości na południu Polski. A towarzysząca jej diagnostka laboratoryjna dodaje, że podobnie jest w laboratorium.

Żałują, że nie mogą zostać w „białym miasteczku” urządzonym w Al. Ujazdowskich na wzór tego, które w 2007 r. przed Sejmem zorganizowały pielęgniarki. Tym razem białe namioty „konsultacyjno-warsztatowe” i turystyczne – „mieszkalne” rozstawiają także lekarze, fizjoterapeuci, ratownicy, diagności i technicy RTG. Swoje stoisko mają rolnicy, częstujący w zależności od dnia jabłkami, pękami włoszczyzny i workami ziemniaków. W niedzielę, już od samego rana, schodzą się pacjenci pragnący skonsultować wyniki, zmierzyć ciśnienie i poziom cukru we krwi albo po prostu poskarżyć się na długie kolejki.

Piękna pogoda sprzyja spacerom w okolicach Łazienek. Medycy udzielają porad i tłumaczą, dlaczego sytuacja w ochronie zdrowia musi się zmienić. I zapraszają do „miasteczka” w kolejne dni, z których każdy poświęcony jest innej dziedzinie medycyny. Na pierwszy ogień idzie bodaj najbardziej palący problem i największy grzech rządzących – psychiatria, szczególnie dziecięca, która z roku na rok coraz bardziej nie nadąża z pomocą osobom w kryzysie psychicznym. – Dzisiejszy dzień poświęcimy tematom, które zwykle zamiatane są pod dywan, m.in. samobójstwom dzieci i młodzieży – zapowiada Anna Bazydło, wiceprzewodnicząca Porozumienia Rezydentów OZZL i rezydentka psychiatrii. Gdy lek. Adam Bełda mówi o przyczynach zamachów samobójczych już nawet wśród kilkuletnich dzieci i zbyt małej liczbie psychiatrów dziecięcych, minister zdrowia Adam Niedzielski przedstawia nowego wiceministra zdrowia Piotra Brombera, który ma się zająć dialogiem, m.in. z protestującymi. Na odpowiedź nie trzeba długo czekać: – Za pensję nowego wiceministra można sfinansować 107 godzin psychoterapii, której tak brakuje naszym pacjentom – punktuje Anna Bazydło. Wypowiedź robi furorę w mediach.

Dzień później, w Dniu Chirurgii, goście „miasteczka” dowiadują się, jak przeprowadzić u siebie operację wycięcia wyrostka robaczkowego. Wykład prowadzony jest z przymrużeniem oka. Prezes Porozumienia Chirurgów „Skalpel” i współzałożyciel Porozumienia Rezydentów Krzysztof Hałabuz do samodzielnych operacji nie zachęca ani pacjentów, ani kolegów po fachu. Chce jedynie zobrazować tragiczną sytuację w polskiej chirurgii, w której średnia wielu lekarza to 60 lat i nic nie zapowiada zmiany, bo absolwenci medycyny nie garną się do specjalizacji zabiegowych.

Kolejne dni poświęcone są chorobom internistycznym, onkologicznym i ratownictwu. W czwartek, w Dzień Onkologii, podczas panelu poświęconego Ogólnopolskiemu Związkowi Zawodowemu Lekarzy, medycy tłumaczą, dlaczego warto należeć do związku zawodowego. Wiceprzewodnicząca OZZL dr Grażyna Kubat-Cebula, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie Łukasz Jankowski i przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL Wojciech Szaraniec opowiadają, co dała im działalność w związku i jak jego wsparcie pomogło im w karierze. Prezes Jankowski, syn związkowca – dr. n. med. Krzysztofa Jankowskiego ze Szpitala przy Lindleya, mówi, że działalność w związku zawodowym w jego rodzinie traktowana jest jak forma działalności społecznej, a każdy lekarz powinien być społecznikiem.

O sile związków zawodowych w swoim gronie rozmawiają też pielęgniarki i pielęgniarze, ratownicy, którzy nie przerywają protestu mimo dramatycznych doniesień o braku karetek, a także diagności laboratoryjni. Sobota 18 września ma być ich dniem – planują tłumaczyć rolę diagnosty i przeprowadzić warsztaty z diagnostyki laboratoryjnej, ale ich plany muszą ulec zmianie.

Poranną konferencję przerywa huk, a zaraz po nim krzyk przerażonych ludzi. Medycy rzucają się na pomoc mężczyźnie, któremu w ustach wybucha petarda. Tamują krwawienie i próbują go reanimować, zanim zabierze go karetka. Ofiara, 94-letni Stanisław M., odzyskuje funkcje życiowe, ale umiera po przewiezieniu do szpitala. Medycy odwołują wydarzenia siódmego dnia i zawieszają działalność „miasteczka” do niedzieli wieczór, gdy ogłaszają cichy protest.

Wielu korzysta z pomocy psychologicznej. Nie chodzi o makabryczny widok – do tego są przyzwyczajeni, lecz o traumę bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia w miejscu, które uważali za całkowicie bezpieczne. Boją się o życie swoje i pacjentów. Kilka osób wraca do domów.

Traumę potęguje fakt, że wielu z nich znało ofiarę. Pan Stanisław odwiedzał ich w „miasteczku”, opowiadał o chorobie nowotworowej, konsultował wyniki badań. Skarżył się na kolejki do leczenia i zapewniał o wsparciu dla protestujących. Tym większym szokiem jest informacja, że zostawił list, w którym stwierdza, że jego czyn jest sprzeciwem wobec protestu.

– Korzystaliśmy z pomocy psychologów i psychotraumatologów. Mówię o tym również dlatego, że chodzenie do psychiatry czy psychologa wciąż uznawane jest w Polsce za wstydliwe, szczególnie w przypadku mężczyzn – mówi Gilbert Kolbe, pielęgniarz i rzecznik „białego miasteczka”. – Choć wydarzyła się tragedia, postanowiliśmy nie rezygnować z protestu. Robimy to dla naszych pacjentów, ale również dla samych siebie, bo my też jesteśmy pacjentami. Pacjentami są także nasi bliscy.

„Białe miasteczko” wznawia działalność w sobotę 25 września, a piękna, letnia pogoda przyciąga w Al. Ujazdowskie blisko 5 tys. osób. Medycy upewniają się, że ich walka ma sens.

– To „miasteczko” to nasza odpowiedź na niewiarę w skuteczność samych manifestacji. Żadna, największa nawet manifestacja na przestrzeni ostatnich kilku lat nie przyniosła pożądanego rezultatu w postaci rzeczywistych zmian w systemie ochrony zdrowia. Uznaliśmy więc, że potrzeba czegoś mocniejszego, dłuższego, na wzór głodówki rezydentów z 2017 r. Dopiero ona przyniosła poprawę w postaci zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia i podwyżek dla lekarzy – tłumaczy Gilbert Kolbe. I zapewnia, że „białe miasteczko” będzie istniało do skutku – aż rządzący uznają postulaty Komitetu Protestacyjno-Strajkowego.

A prezes ORL w Warszawie Łukasz Jankowski dodaje, że w proteście chodzi także o bezpieczeństwo – zarówno pacjenta, jak i personelu medycznego, który spotyka się z coraz większym hejtem ze strony antyszczepionkowców. To także reakcja na brak szacunku do medyków. „Za ofiarną pracę w pandemii lekarze dostali oklaski i podwyżkę w wysokości… 19 zł brutto. W dodatku zupełnie nieskonsultowaną ze środowiskiem. Biały personel nie zapomniał rządowi, że w czasie pandemii traktował go jak sprzęt medyczny, decyzjami wojewody przerzucając z jednego województwa do drugiego, bez sprawdzenia, czy przenoszony nie ma pod opieką dzieci czy osób niepełnosprawnych. Ten protest to także walka o szacunek” – precyzuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.

Renata Florek-Szymańska z Porozumienia Chirurgów „Skalpel” zauważa, że walka toczy się także o no-fault, czyli system niekarania medyków za niezawinione błędy medyczne. Ubolewa, że no-fault, który – zgodnie z zapowiedziami ministra zdrowia Adama Niedzielskiego – miał znaleźć się w projekcie ustawy o jakości, nie ma nic wspólnego z systemem obowiązującym np. w Szwecji i nie powstrzyma odpływu lekarzy ze specjalizacji zabiegowych. Walczą także o zmianę warunków szkolenia chirurgów, które utrudnia uzyskanie tytułu specjalisty. – Naszym zdaniem najważniejszym z postulatów jest „bezpieczny pacjent to bezpieczny medyk” – zgadza się z przedstawicielką „Skalpela” Artur Drobniak, członek Prezydium ORL w Warszawie i wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej.

– Ten protest jest po to, by władza zdjęła w końcu okulary z filtrem „nie ma problemu” i zrobiła to, czego nie zrobili jej poprzednicy. Żeby pacjenci nie umierali w kolejkach do leczenia – podkreśla dr Florek-Szymańska.

– Nie jesteśmy skłonni iść na kompromisy, bo niby dlaczego? Ten system rwie się w szwach! – podsumowuje w wywiadzie dla NaTemat.pl Anna Bazydło.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum