29 października 2021

Można pomarzyć

Plany lekarzy na weekend, na wakacje, święta, emeryturę muszą przetrwać zderzenie z realiami pracy. Ale są rzeczy, o których można i trzeba marzyć. Z medykami o marzeniach na różnych etapach życia i rozwoju zawodowego rozmawiał Michał Niepytalski.

By zostać przewodnikiem pacjenta

Piotr Nawrot, student VI roku kierunku lekarskiego, przewodniczący Samorządu Studentów Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w latach 2019–2021.

Z jakimi marzeniami zaczynał pan studia?

Te marzenia na dobre zaczęły się kształtować w liceum. Kiedy miałem 16 lat, przytrafił mi się dłuższy pobyt w szpitalu. Siłą rzeczy obserwowałem pracę medyków. Na mnie, ówczesnym nastolatku, który nagle znalazł się w obcym środowisku, wrażenie zrobił autorytet lekarzy. Szczególny respekt poczułem do swojego lekarza prowadzącego i całego personelu medycznego na oddziale. Niezwykle ważna dla mnie była także praca pielęgniarek i ich wsparcie, bez tego byłoby ciężko. Poczułem, że pomaganie innym to coś naprawdę wartościowego. Oczywiście, jako pierwszoroczny student miałem też aspiracje naukowe i kliniczne, ale wydaje mi się, że misja niesienia pomocy była przyczyną wyboru kierunku lekarskiego.

Marzyłem zaś o stabilności zawodowej. Szedłem na studia z przekonaniem, że po ich ukończeniu będę miał zapewnioną pracę. Przy istniejących niedoborach personelu medycznego jest to oczywiste. Uznaję za prawdziwą opinię o moim pokoleniu, że jesteśmy ludźmi patrzącymi także na swoje dobro osobiste, tzn. wcześnie zaczynamy myśleć o stabilności, bezpieczeństwie i dobrostanie swoim i rodziny. Z drugiej strony zawód lekarza daje szansę wyboru różnorodnych ścieżek rozwoju. W związku z dużym zapotrzebowaniem na nasze umiejętności możemy wybierać w ofertach nie tylko szpitali, ale również firm farmaceutycznych, instytucji badawczych. Perspektywy są bardzo szerokie, dlatego każdemu polecam rozważenie wyboru zawodu medyka.

Czy pragnie pan po studiach zostać w Polsce?

Uważam się za patriotę, także patriotę lokalnego, bo jestem przywiązany do miasta, z którego pochodzę. W jakimś sensie mój patriotyzm odnosi się także do zawodu, a więc do polskiego środowiska lekarskiego. Zatem tak, chcę pracować w kraju. Niestety, wszyscy wiemy, jaka jest sytuacja, jak trudny jest początek kariery zawodowej medyka. Dlatego marzę, żeby lekarz mógł pracować w Polsce bez szkody dla zdrowia. Nie chcę by medycy „tyrali” 300–400 godzin w miesiącu, żeby zarobić więcej, a jednocześnie narażali siebie na przemęczenie, utratę zdrowia, na ryzyko popełnienia jakiegoś błędu w wyniku przepracowania. Chciałbym zarabiać godnie i mieć życie osobiste, czas dla siebie, dla rodziny, ale i czas na rozwijanie swoich pasji. Trzeba mieć tę swoją „odskocznię” od pracy i tak bardzo obciążającego psychicznie zawodu medyka.

Zaczynając studia, zdawał pan sobie sprawę, jakie są realia pracy lekarzy?

Nie do końca. Wiedziałem, że nie jest lekko, ale dopiero obraz systemu, który zobaczyłem podczas studiów od środka, pozwolił ukształtować rozsądny pogląd na funkcjonowanie ochrony zdrowia. Przekonałem się, że lekarz nie ma czasu dla pacjenta, bo musi wypełnić dokumentację. Że musi pracować więcej, niż by chciał, bo nie ma jak zapewnić obsady na oddziale. To strasznie frustrujące dla mnie, dla moich kolegów studentów, ale myślę, że już w tym momencie dla wszystkich pracowników ochrony zdrowia. Nieprzypadkowo teraz odbywa się protest wszystkich zawodów medycznych. Medycy mają dość złego systemu i koszmarnych warunków pracy w polskich realiach.

Wkrótce kończy pan studia i pewnie już całkiem konkretnie myśli o specjalizacji. Tu też jest pole do marzeń, bo co innego specjalizacja, na którą z dużym prawdopodobieństwem kandydat się dostanie, a co innego ta wymarzona, ale trudno dostępna.

Moją wymarzoną specjalizacją jest dermatologia. Zdaję sobie sprawę jak trudno dostać się na nią, jednak to tej nauce poświęcam swoją pracę w Studenckim Kole Naukowym przy Klinice Dermatologicznej WUM. Cieszę się, że mogę współpracować ze wspaniałym zespołem wybitnych dermatologów pod kierownictwem prof. Lidii Rudnickiej. Opcją B (także ze względu na prostszą drogę otwarcia specjalizacji), która również przychodzi mi do głowy i którą mogę rozważać, jest wybór medycyny rodzinnej. To plan związany z marzeniem o zdrowej pracy. Widzę bowiem, jak bardzo obciążające dla lekarzy są specjalizacje szpitalne. Z drugiej strony dzięki tej specjalizacji mógłbym realizować powołanie, z myślą o którym szedłem na studia. Sądzę bowiem, że właśnie medycyna rodzinna powinna być podstawą systemu opieki zdrowotnej. Lekarz rodzinny winien pacjenta prowadzić przez choroby przewlekłe, cywilizacyjne, dbać o profilaktykę, być dla niego autorytetem, jakim dla mnie był w okresie pobytu w szpitalu mój lekarz prowadzący. Poza tym to lekarze rodzinni powinni prowadzić programy profilaktyczne, a także dbać o „zdrowie publiczne” swoich pacjentów przez całe ich życie.

Nie chciałbym, aby zabrzmiało to tak, że wymienione specjalizacje to dla mnie absolutny mus, gdyż wybór czeka mnie dopiero za dwa lata, po odbyciu stażu, dlatego kto wie, co los przyniesie.

Mam nadzieję, że będzie łatwiej realizować marzenia

Anna Dobrzeniecka, rezydentka w Szpitalu Zakaźnym w Warszawie, Oddział XI (Zakaźny Pediatryczny)

Jest pani na samym początku kariery zawodowej, w trakcie specjalizacji. Czy znajduje pani czas na myślenie o swojej przyszłości?

Regularnie zastanawiam się nad tym, jak bym chciała, żeby moje życie wyglądało. Wydaje mi się, że na razie w miarę dobrze radzę sobie z „łataniem” kalendarza, podziałem czasu między pracę kliniczną, naukową i życie osobiste. Niestety, pojawiają się też momenty zwątpienia, czy aby na pewno daję sobie ze wszystkim radę. Nie chciałabym bowiem na dłuższą metę, na dalszych etapach życia, pracować ponad siły. Po specjalizacji dobrze by było pozostać w szpitalu. Chcę podkreślić, że praca z pacjentami oraz możliwości pracy naukowej dają mi wiele satysfakcji i pozytywnej energii. Ale chciałabym mieć więcej czasu wolnego, by zadbać o swój dobrostan fizyczny i psychiczny. Pragnę mieć możliwość realizowania swoich pasji, m.in. trenowania sztuk walki, malarstwa, śpiewu…

Będąc rezydentką, jest pani pod opieką lekarzy starszych od siebie. Czy w kimś z nich widzi pani odbicie swoich marzeń?

Wzorami do naśladowania są dla mnie dwie kobiety sukcesu: prof. Magdalena Marczyńska i dr hab. n. med. Maria Pokorska-Śpiewak, opiekunka mojej specjalizacji. Udaje im się łączyć pracę zawodową z karierą naukową i udanym życiem rodzinnym. Pani docent Pokorska-Śpiewak jest mistrzynią w zarządzaniu swoim czasem i zasobami. Do tego będę dążyć.

Ten wzorzec daje pani poczucie, że w naszych trudnych realiach można realizować marzenia?

Mam nadzieję, że z czasem będzie łatwiej realizować marzenia. Wierzę, że praca lekarzy może stać się bardziej satysfakcjonująca. Widzę, także wśród swoich kolegów rezydentów, że podejście się zmienia właśnie na rzecz większej równowagi między życiem zawodowym a osobistym. To daje siłę i nadzieję na zmiany.

Z jakimi marzeniami zaczynała pani studia?

Chciałam być dobrym lekarzem. Uważam się za ideowca, na co pewnie wpływ miała działalność w harcerstwie. Jednocześnie nie wywodzę się z rodziny lekarskiej, więc nie wiedziałam, jakie są realia wykonywania tego zawodu. Żyłam pewnym o nim wyobrażeniem. Na studiach zaczęłam konfrontować swoją wizję z rzeczywistością. Podczas kolejnych lat nauki i pracy ta konfrontacja była (i nadal jest) często bolesna. Po doświadczeniach szpitalnych, pracy z pacjentami, człowiek zaczyna marzyć, aby być zdrowym i w miarę spokojnym wewnętrznie. Cała reszta pojawia się w myślach na zasadzie – „fajnie, gdyby się udało”.

Wspomniała pani o swojej pracy naukowej. Jakie są pani aspiracje w tej dziedzinie?

W efekcie pracy w szpitalu zakaźnym można powiedzieć, że „polubiłam” choroby zakaźne. To temat, który czuję najlepiej. Mam wyjątkową możliwość pracować w zespole, który zajmuje się leczeniem dzieci z zapaleniem wątroby typu C. Chciałabym dalej pomagać cierpiącym dzieciom i ich rodzinom. Moim marzeniem jest udział w stworzeniu programu badań przesiewowych w kierunku zakażenia HCV u dzieci. Wiele jest jeszcze pól dla odkryć naukowych w dziedzinie chorób zakaźnych.

Czy to są marzenia, które można zrealizować w Polsce?

Nie wiem. Ale z pewnością mogą w tym pomóc staże zagraniczne i granty.

Ciekawi mnie to, bo szczególnie w przypadku młodych lekarzy pytanie o chęć wyjazdu za granicę jest nie do uniknięcia.

Kilkakrotnie zastanawiałam się nad wyjazdem, ale m.in. z przyczyn rodzinnych nie jestem na to teraz gotowa. Ta myśl tkwi jednak w mojej pamięci. Wydaje mi się, że jestem jeszcze na zbyt wczesnym etapie życia zawodowego, by osiągnąć wysoki poziom frustracji czy wypalenia, spowodowany realiami systemu ochrony zdrowia, który nie pozostawiłby mi innego wyboru niż szukanie pracy zagranicą. Nie ukrywam jednak, że lubię w życiu mieć na wszelki wypadek różne wyjścia awaryjne.

Marzę o zmianach „jutro”, a nie „kiedyś”

Dr n. med. Aleksandra Krasowska, specjalistka psychiatrii i seksuologii, Szpital Nowowiejski w Warszawie, Klinika Psychiatryczna WUM

Jakie są pani marzenia zawodowe?

Nie potrafię mówić o mojej przyszłości zawodowej w oderwaniu od tego, z czym się mierzy na co dzień cały system opieki psychiatrycznej, jak małą uwagę przywiązuje się do problematyki zdrowia psychicznego. Ciągle mamy do czynienia z tymi samymi problemami, z którymi borykaliśmy się, gdy zaczynałam kilkanaście lat temu pracę w zawodzie, np. z nieustającą stygmatyzacją osób z chorobami psychicznymi. Życzyłabym więc sobie, żeby zmiany zachodziły w znacznie szybszym tempie.

Szybszym, czyli jakim?

Są sprawy, którymi powinniśmy się zająć jak najszybciej. Edukacja dotycząca zdrowia psychicznego czy seksualnego to temat, który trzeba i można podjąć natychmiast. Odkładanie go na „kiedyś” stanowi zagrożenie, że to „kiedyś” nigdy nie nastąpi. W każdym razie nie za mojego życia. Minimum moich marzeń zawodowych stanowi łatwy dostęp do lekarza psychiatry, pomocy psychologicznej, interwencji kryzysowej dla wszystkich, którzy tego potrzebują. W tej chwili wygląda to bardzo źle.

Ma pani jakieś oczekiwania względem pacjentów?

Chciałabym, żebyśmy jako społeczeństwo patrzyli na osoby, które cierpią z powodu różnego rodzaju zaburzeń psychicznych, z większym szacunkiem. Żeby nie były one tak łatwo osądzane, odrzucane. Marzę, by nadszedł dzień, w którym o depresji, zaburzeniach lękowych czy jakichkolwiek innych w zakresie zdrowia psychicznego będziemy rozmawiać tak naturalnie, jak o nadciśnieniu tętniczym czy cukrzycy. Żeby wreszcie lęk przed stygmatyzacją nie zniechęcał ludzi do szukania fachowej pomocy. Chciałabym opracować prosty i przystępny sposób edukowania o zdrowiu psychicznym i seksualnym. Tak widzę swoją rolę w spełnieniu tych marzeń.

Ale chyba moim największym marzeniem zawodowym jest, by medycyna pozostawała niezależna od wpływów ideologicznych. W moim przekonaniu może taka być, choć wiem, że to trudne. Niemniej jednak medycyna jest nauką. Dodam, że nauką niezwykle piękną. Zaniechanie przedkładania własnych przekonań ponad dowody naukowe, a nawet wolę pacjentów, w momencie podejmowania decyzji o wprowadzeniu jakichś procedur medycznych byłoby znaczącym krokiem. Gdyby do realizacji tej idei udało mi się w jakikolwiek sposób przyłożyć rękę, uznałabym to za swój największy zawodowy sukces.

W pani dziedzinie wydaje się to szczególnie trudne. Zdrowie seksualne jest chyba najbardziej ideologizowane.

Zgadzam się. I zgadzam się też z tym, że każdy ma jakieś poglądy. Zarówno lekarze i lekarki, jak pacjenci i pacjentki. Ale dla mnie priorytetem są przekonania pacjenta. W rozmowie z nim mam stosować argumenty naukowe, pozaideologiczne. Jeśli jednak takie argumenty nie są zgodne ze światopoglądem pacjenta – to już jest jego wybór, który szanuję.

Wszystkie te marzenia mają charakter bardzo systemowy. A o czym marzy pani dla siebie?

Marzę, by jeszcze bardziej dbać o sferę osobistą mojego życia. Poznawać nowe rzeczy i miejsca, zdobywać nowe doświadczenia, mieć czas dla osób, które są mi bliskie. Troszczyć się o nie i doceniać wszystko, co mi dają, musiałam się jednak nauczyć. Jeszcze w czasie stażu i pierwszych lat samodzielnej pracy ograniczanie życia prywatnego do minimum wydawało mi się naturalne. Dziś, mając już określone doświadczenia zawodowe, uważam, że gdybym nie dbała o życie osobiste, byłabym gorszym lekarzem.

Mieć więcej czasu dla pacjentów

Dr n. med. Aleksandra Rymarz – specjalista chorób wewnętrznych, nefrolog, transplantolog kliniczny, Wojskowy Instytut Medyczny, Klinika Chorób Wewnętrznych, Nefrologii i Dializoterapii

Szczególnie ostatnich kilkanaście miesięcy – trudny okres pandemii, a jednocześnie wyrażanych głośno oczekiwań środowiska lekarskiego wobec państwa – pokazało, jak łatwo w odbiorze społecznym zdeprecjonować ów głos. Dlatego naszą rozmowę chciałbym zacząć od pani marzeń związanych z pozycją lekarza w systemie.

Niekiedy brakuje mi zaufania i szacunku pacjentów albo szerzej – społeczeństwa. Na szczęście większość darzy nas zaufaniem, ale nagonki medialne powodują, że spotkania z pacjentami kłopotliwymi mają miejsce coraz częściej. Pretensje do lekarzy zdarzają się już na początku leczenia, mimo że nieraz pacjent sam wybiera placówkę, a nawet konkretną osobę, do której się udaje po pomoc. Pragnęłabym, by zniknęło lekceważenie, niekulturalne zachowanie, brak szacunku i agresja.

Czy udawało się pani w dotychczasowej pracy realizować marzenia zawodowe?

Staż podyplomowy zaczęłam w 1999 r., więc początki mojej pracy przypadły na zupełnie inne czasy. Wtedy oferty zatrudnienia dla lekarzy praktycznie nie było. Mogłam się zdecydować tylko na placówkę, która akurat miała wolny etat lub pracować jako wolontariusz. Nie było też jeszcze rezydentur. Swoje marzenia o ścieżce zawodowo-naukowej musiałam dostosować do możliwości, jakie dawał rynek pracy. Trafiłam na nefrologię, którą polubiłam, i w tej specjalizacji zostałam do dziś. Zresztą wydaje mi się, że młody lekarz, tuż po studiach, mimo wszystko nie wie, jak naprawdę wygląda praca w różnych specjalizacjach. Dlatego zdarzają się zmiany specjalizacji już w okresie jej zdobywania. W moim przypadku jednak udało się dostosować marzenia do rzeczywistości.

Co jeszcze chciałaby pani osiągnąć nie tylko zawodowo, ale i prywatnie?

Mam wiele zainteresowań pozamedycznych. Uwielbiam chodzić po górach, nurkować, podróżować, biegać nie tylko po korytarzach szpitalnych, ale i na łonie przyrody. Oczywiście, czasami brakuje mi na to czasu albo siły, gdy jestem po dyżurze. Marzę więc, by czasu wolnego mieć więcej i móc rozwijać te niemedyczne pasje. Również w pracy chciałabym mieć więcej czasu – dla pacjentów. Oni potrzebują rozmowy z lekarzem, spokojnego wyjaśnienia bardziej zawiłych kwestii. Przy tej liczbie pacjentów, którymi każdy z nas, lekarzy, musi się zająć, jest to niemożliwe.

Czy myśli pani, by przestać być lekarzem?

To nie są tak jednoznaczne myśli, żebym mogła je określić marzeniem o porzuceniu zawodu. Ale bywają momenty, kiedy mam ochotę wszystko rzucić, mieć święty spokój, przestać bić głową w mur przeciwności. Przez cały okres mojej pracy zawodowej jestem związana z oddziałami chorób wewnętrznych i nefrologii. To bardzo ciężkie oddziały. Zdarza się, że jesteśmy zmęczeni do granic ludzkiej wytrzymałości. Staramy się o coś ze wszystkich sił, ale i tak ponosimy porażkę. Takie sytuacje potrafią pozbawić człowieka poczucia sensu pracy.

Jak wyobraża sobie pani siebie w wieku zaawansowanym, emerytalnym?

Podejrzewam, że będę musiała pracować do grobowej deski, bo takie są obecne realia, a szanse na godziwą emeryturę właściwie żadne. Na to więc muszę się nastawić. Ale w idealnym świecie też nie chciałbym całkiem stracić kontaktu z pacjentami. Mam oczywiście wiele planów na emeryturę, związanych ze wspomnianymi pasjami, wiele wymarzonych, zaplanowanych podróży. Chciałbym też wrócić do tego, co jest moją pasją, a na co niestety nie mam dość czasu – do fotografii. Ale emeryturę chcę łączyć z medycyną, np. przyjmować pacjentów w przychodni. Nie wyobrażam sobie takiej emerytury, że miałbym w ogóle nie pracować.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum