10 grudnia 2021

Gen sprzeciwu – jak by to zabrzmiało, gdyby nie było eufemizmem?

Jarosław Biliński, członek Prezydium ORL w Warszawie

Trwa nieustająca debata, bardzo gorąca, obfitująca w eufemizmy na temat „walki” z pandemią, wprowadzenia lub nie obostrzeń, nakazów, zakazów. Ta debata jest naprawdę intensywna! Znów o ochronie zdrowia mówi się bardzo dużo, ciągle pojawiają się wątki dotyczące medycyny, zarządzania w ochronie zdrowia.

Ale absolutnie nic z tego nie wynika. W sensie przełożenia debat na rzetelną wiedzę obywateli o zdrowiu, na pochylenie się nad problemami polskiego systemu ochrony zdrowia. Jest wręcz odwrotnie – powoli stajemy się zdegustowani, zmęczeni, sfrustrowani tym gadaniem. Obraża ono bowiem inteligencję ludzi, a nudzi osoby, które mniej znają się na poruszanych zagadnieniach. Laicy oczekują od rządzących, że będą podejmowali decyzje zgodne z wiedzą, nauką, logiką, rozsądkiem, dla dobra obywateli. Ci, którzy mniej znają się na nauce, może mniej rozumieją otaczający nas świat, ale są zaangażowani w życie publiczne, oczekują po prostu klarownych i sensownych decyzji. Patrząc bowiem tylko na społeczny efekt pandemii oraz historię działań i decyzji podczas niej, można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z chaosem. Chociaż realnie oceniam, że w krótkich odcinkach czasu, na tzw. daną chwilę, decyzje są podejmowane na podstawie twardych danych – sondaży i projekcji szkód, jakie mogą wyrządzić. Tak, nie bierze się pod uwagę danych naukowych, rad osób, które się znają na medycynie, epidemiologii, modelowaniu matematycznym, tylko sondaże i PR.

Na początku pandemii, pamiętamy, rząd zabronił wychodzić z domu, nawet na spacer, do parku. Zamknięto parki, zagajniki, ścieżki, wszystko. W owym momencie podejmowano decyzje, kierując się lękami, bo nie było wiadomo, jak bardzo wirus jest zakaźny i jak wielu ludzi będzie wymagało hospitalizacji. Rząd wiedział (o czym pisałem w ostatnim felietonie), że nie ma absolutnie żadnego buforu w polskim systemie ochrony zdrowia, więc każde (!) zwiększenie napływu pacjentów do szpitala będzie miało nieprzewidziane skutki społeczne, włącznie z umieraniem ludzi na chodnikach przed szpitalami (co de facto stało się podczas szczytu kolejnych fal, kiedy czekano na wypłaszczenie się krzywej). Brakowało maseczek, lateksu, folii, dykty, pleksi – wszystkiego, co pomogłoby stworzyć bariery, dystans. Podejmowano decyzje w popłochu, ale odważnie, choćby te o respiratorach, maskach, bo trzeba było je podejmować. Dalej było trąbienie o sukcesie, o tym, że wirus jest w odwrocie, że jest niegroźny.

Potem nadeszły kolejne fale, tym razem zmiatające Polaków z powierzchni ziemi (150 tys. nadmiarowych zgonów – to jakby zniknęło jedno z większych miast w Polsce). Ale obostrzeń coraz mniej. Pojawiły się też szczepienia – absolutnie podstawowe narzędzie służące zakończeniu pandemii, radykalnemu ograniczeniu śmiertelności, przywróceniu normalności. Widzimy bowiem statystyki: nawet jeśli pojawia się nowy wariant koronawirusa, a pojawiać się będzie co chwilę, szczepienie uchroni przed ciężkimi objawami i zgonem. Trzeba o tym mówić, trąbić, nauczać, przekonywać, dawać absolutnie jasne komunikaty, bez dwuznaczności. Trzeba pokazać osobom nieszczepiącym się, że teorie spiskowe, big pharma, wykłady antyszczepionkowców to brednie. Trzeba pokazać obywatelom, że nieszczepienie się naraża osoby przewlekle chore, z upośledzoną odpornością, na śmierć! To jest już odbieranie ludziom wolności, więc trzeba ograniczyć do minimum mobilność nieszczepionych, m.in. wprowadzając paszporty covidowe. Jeśli i to nie spowoduje zwiększenia wyszczepialności na poziomie 90 proc., należy ogłosić obowiązek szczepienia. To nie byłby ewenement, zabieranie ludziom decyzyjności, spisek, nawiązywanie do III Rzeszy, tylko norma. Mamy kalendarz szczepień obowiązkowych i każdy Polak musi, pod groźbą konkretnych kar, się zaszczepić. To byłoby kolejne, dodatkowe szczepienie. Ale usłyszeliśmy, że nie. Nie, bo w Polakach jest „gen sprzeciwu”. Myślę, że lepiej by było, aby zamiast stosować ten eufemizm (przypominam definicję: eufemizm to słowo lub połączenie wyrazowe zastępujące określenia, które nie mogą lub nie powinny być używane ze względu na tabu kulturowe, religijne, zabobon, cenzurę, autocenzurę polityczną lub obyczajową, normy towarzyskie itp.), użyty pewnie z powodów autocenzury politycznej, gdyż z sondaży wynika, iż wyborcy, na którym obecnej władzy zależy najbardziej, nie będą się szczepić, bo nie, wyrazić się soczyście i dosadnie, aby przynajmniej ci wyborcy zrozumieli, o co chodzi: „Nie, i ch*j”. „Nie wprowadzimy obowiązku szczepień, i ch*j”. To miał na myśli pan minister. Przepraszam za słownictwo, ja tylko tłumaczę.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum