26 czerwca 2022

Genetyczne uzdolnienia

Anna Kutkowska-Kaźmierczak jest pediatrą, specjalistą genetyki klinicznej, doktorem nauk medycznych, adiunktem w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. Po dyżurze w szpitalu do głosu dochodzi jej druga miłość – śpiew. W świecie artystycznym jest znana jako Anna Kutkowska-Kass. O tym, jak spełnia się w dwóch zawodach, opowiada Urszuli Wolińskiej-Kułaj.

Jak to się stało, że w życiu zawodowym podąża pani dwiema ścieżkami?

W liceum byłam przekonana, że chcę iść na medycynę. Mam „obciążenie genetyczne”, moja mama jest lekarzem, ale też śpiewaczką. I choć byłam zdecydowana na studia medyczne, muzyka i śpiew zawsze mi towarzyszyły. Gdy mama przygotowywała się do przedstawień, a śpiewała m.in. w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie, w operze w Monachium oraz w Hagen, słuchałam jak ćwiczy. Uwielbiałam barwę jej głosu, spektakl „Trubadur” oglądałam w Monachium 20 razy. Na drugim roku studiów w tajemnicy zapisałam się do chóru. Na czwartym powiedziałam mamie, że chcę się uczyć śpiewu solowego. I zaczęłam.

Uzdolnienia się dziedziczy?

Uwarunkowania genetyczne uzdolnień są faktem, istnieje wiele muzykujących rodzin. Ale trzeba też ćwiczyć, bo inaczej nie pozna się swoich możliwości. Ostatnio zajmowałam się tym tematem, przygotowałam wykład „Czy istnieje genetyczne podłoże uzdolnień muzycznych i śpiewu”.

W 2006 r. zadebiutowała pani na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w niezwykle trudnej roli Królowej Nocy.

Koncertowałam w Pradze z Orkiestrą Kameralną Berg, której dyrektorem jest dyrygent Peter Vrábel. Śpiewałam wtedy cykl pieśni „Słopiewnie” Karola Szymanowskiego.

W 2017 r. ze znakomitą pianistką Tamarą Granat odbyłyśmy tournée po Bliskim Wschodzie. Odwiedziłyśmy Bahrajn, Kuwejt i Abu Zabi. Koncerty odbywały się z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Podróż przyniosła mi nieprawdopodobne przeżycia, nigdy nie byłam w tamtej części świata. Moje obawy dotyczyły też zdrowia, bo śpiewak zawsze zastanawia się, czy się nie zaziębi. Lot był długi, z przesiadkami, a w samolocie bywa chłodno. Tym razem było wręcz zimno, personel rozdawał kocyki. Ale kocyk na gardło? Dla śpiewaka przeciąg jest niebezpieczny, a ja mam sopran koloraturowy, głos wyjątkowo delikatny, najwyższy w skali. Jakimś cudem nie przeziębiłam się. Później, już na miejscu, wciąż obawiałam się klimatyzacji. Na zewnątrz 35 st., a w sali koncertowej, gdzie miałam występować, mniej niż 20. Na szczęście obsługa trochę zwiększyła temperaturę.

Czy w takich sytuacjach wykorzystuje pani swoją wiedzę medyczną? Czy daje ona pani przewagę nad innymi śpiewakami, podsuwa sposoby na zachowanie czystego głosu?

Nigdy nie zastanawiałam się, czy dlatego, że jestem lekarzem, umiem lepiej o siebie zadbać, czy po prostu każdy śpiewak tak robi. Na tournée zabrałam bardzo dużo medykamentów: antybiotyk, witaminy, wapno, rozmaite tabletki do ssania. W klimatyzowanych pomieszczeniach bardzo wysycha śluzówka, więc trzeba ją stale nawilżać. Często wożę słoiczek oleju słonecznikowego, żeby chociaż parę kropli co jakiś czas sobie aplikować, oraz termos z ciepłym napojem. Każdy śpiewak ma swoje metody. W dniu występu oszczędzam głos, mało mówię, energię zachowuję na przedstawienie

Gdy wychodzi pani na scenę – jest publiczność, oślepiające reflektory – co wtedy pani czuje?

Olbrzymi stres. Tremę zawsze się ma i powinno się mieć, jeśli ktoś przejmuje się tym, co robi. Wyjście na scenę to wyzwanie i piękne przeżycie. Śpiewam ekstremalne dźwięki i zawsze mam obawę, choćby w domu wszystko wychodziło perfekcyjnie, czy przed publicznością też się uda. Staram się ograniczać kontakt wzrokowy z widzami. Oni myślą, że na nich patrzę, w rzeczywistości ich nie widzę, tak bardzo koncentruję się na utworze. Czasem myślę o kolejnych słowach, lecz jeśli utwór jest doskonale opanowany, zazwyczaj zostaje już tylko interpretacja. Staję się tym głosem i śpiewaniem. Oczywiście, widzowie powinni mieć poczucie, że nie patrzę w sufit, ale nawiązywanie kontaktu rozprasza, a to niebezpieczne.

Co zrobić, gdy tekst wypadnie z głowy?

Przed samym występem wydaje mi się, że nic nie pamiętam. Najważniejsze są pierwsze słowa. Za słowem idzie muzyka. Jak artysta pomyli słowa, może pomylić się także w muzyce. Często gdy się zacznie śpiewać pierwsze takty, dalszy tekst nagle przychodzi, głowa się otwiera. Pomyłki zdarzają się każdemu, najważniejsze, żeby śpiewać dalej. Wszyscy profesorowie powtarzali mi: „Nie zatrzymuj się, śpiewaj dalej”. Pianista też pomaga wyjść z opresji.

Śpiewanie to przyjemność? Jak pani reaguje na krytykę?

Podczas koncertu nie myśli się o przyjemności. Jest zadanie, które trzeba wykonać jak najlepiej. Świadczy to o miłości do muzyki. Radość sprawia przygotowywanie się do występu, a występ jest tego ukoronowaniem. Trafne motto stanowią słowa Ryszarda Wagnera: „Muzyka jest namiętnością, miłością i tęsknotą”. Największą nagrodą dla artysty jest aplauz widowni. Krytyczne uwagi są ważne, ale tylko wtedy, gdy cechuje je życzliwość. Takim krytykiem jest moja mama – życzliwym, lecz ostrym zarazem.

Znajduje pani czas na inne pasje?

Uwielbiam czytać książki, jestem fanką m.in. kryminałów Agathy Christie i Conan Doyle’a. O przygodach Herkulesa Poirota i Sherlocka Holmesa mogę czytać na okrągło. Lubię zagadki, pasjonują mnie, na co dzień rozwiązuję zagadki genetyczne i się w tym spełniam. Lubię też słuchać muzyki, nie tylko poważnej, podobają mi się np. francuskie piosenki.

Ale kluczowe role grają jednak medycyna i śpiew… Był taki moment, że te zawody przenikały się?

Tak, zdarzyła się taka niezwykła sytuacja. Trwały próby przed premierą „Śpiewnika domowego” w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. W tym samym czasie przygotowywałam się do egzaminu do specjalizacji z genetyki klinicznej. Reżysera nie poinformowałam o egzaminie, ponieważ wyzwanie muzyczne było dla mnie bardzo ważne, a w instytucie nie mówiłam o przedstawieniu, aby z niczego nie rezygnować. Uczyłam się dniami i nocami. Drżałam o terminy, ale na szczęście występ nie zbiegł się z egzaminem. Tydzień przed premierą jednak wszystko stanęło na głowie – datę egzaminu przesunięto na dzień premiery. – Los rzuca mi kłody pod nogi, ale się nie poddam – postanowiłam. Poszłam na egzamin. Zdałam. Wróciłam do domu, żeby się zregenerować. Zasnęłam na godzinę. A później poszłam do teatru na przedstawienie.

Chcę być bardzo dobrym lekarzem i chcę bardzo dobrze śpiewać. Chcę być po prostu traktowana jak profesjonalistka w jednym i drugim zawodzie.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum