5 września 2022

Po godzinach. Tak właśnie było

O celebrowaniu pamięci o wydarzeniach z okresu wojny, medykach z Powstania Warszawskiego, łączeniu pasji z życiem zawodowym i prywatnym opowiada dr n. med. Agata Skrzat-Klapaczyńska, specjalista chorób zakaźnych.

rozmawia Kamila Hoszcz-Komar

Jak to się stało, że kiedy zdejmuje pani lekarski fartuch, zakłada powstańczy mundur?

Historia, a szczególnie okres II wojny światowej, zawsze była moją pasją. Od początku pracy zawodowej szukałam możliwości połączenia tego hobby z medycyną. Udało się to, gdy poznałam, całkiem przypadkiem, członków Stowarzyszenia Grupa Historyczna Zgrupowanie „Radosław”. Ich entuzjazm, otwartość i ogromna wiedza o okresie Powstania Warszawskiego sprawiły, że postanowiłam dołączyć do grupy. Podczas naszych dioram i inscenizacji historycznych zajmuję się głównie tematyką służby zdrowia i jej heroicznych działań podczas Powstania Warszawskiego.

Ten niezwykle trudny okres polskiej historii wydaje się być pani szczególnie bliski. Dlaczego?

Wychowałam się na opowieściach mojej babci Krystyny Skrzat o okresie II wojny światowej i trudnych losach Polski, ale także o godnych podziwu postawach Polaków, nawet w najcięższych sytuacjach. Gdy miałam 13 lat, bliska koleżanka mojej babci, Hanna Graboś, która była dokładnie w moim wieku, gdy wybuchło powstanie, opowiedziała mi ze szczegółami o losach swoich i swojej rodziny w Warszawie. Opowieści pani Hanny były dla mnie wstrząsające, ale zarazem fascynujące. Z tego powodu zaczęłam interesować się tym tematem coraz bardziej i tak zostało do dziś.

Mama trzech dziewczynek, lekarz (dyżurujący często nocami), pracownik naukowy. Jak udaje się pani pogodzić te role z realizacją wymagającego hobby?

Rzeczywiście, najtrudniejsze jest znalezienie czasu na uczestnictwo we wszystkich działaniach stowarzyszenia. Obowiązków mam mnóstwo każdego dnia, ale kiedy tylko mogę, wpisuję w grafik zajęcia związane z historią. Myślę jednak, że każda pasja wymaga poświęcenia wolnego czasu, a ponieważ jest to pasja, ten czas jest spędzany przyjemnie, mimo włożonego wysiłku. Dużego wsparcia udziela mi mąż, ponadto wielokrotnie w historyczne imprezy wciągam dzieci, które chętnie jeżdżą ze mną na plan filmowy lub biorą udział w sesjach zdjęciowych. Dla nich to wielka przygoda, a poza tym miło spędzamy czas razem w niekonwencjonalny sposób.

A blaski i cienie pani pasji?

Muszę przyznać, że niektóre uroczystości lub rekonstrukcje historyczne są emocjonalnie obciążające. Mocno przeżywamy pielęgnowanie pamięci o tragicznych wydarzeniach i ich bohaterach. Największą radość sprawiają nam uśmiechy żyjących jeszcze powstańców, kiedy pomagamy im w życiu codziennym, ale także kiedy podchodzą do nas i mówią „dobra robota”. To największa nagroda. Ponadto przebywanie wśród ludzi o tych samych zainteresowaniach i wspólna satysfakcjonująca praca społeczna sprawia, że odczuwamy radość, co motywuje do kolejnych działań.

Tego typu grupy łączące pasjonatów są dość elitarne. Czy spotykacie się nie tylko podczas zadań związanych z działalnością grupy, ale też na przysłowiową kawę?

Tak, oczywiście, bardzo się lubimy, zawiązują się między nami przyjaźnie. Zapraszamy się na uroczystości rodzinne: śluby, parapetówki. Możemy liczyć na siebie w sytuacjach życiowych zupełnie niezwiązanych z działalnością stowarzyszenia.

Członkowie SGH Zgrupowanie „Radosław” mieli okazję posmakować pracy na planie filmowym i wesprzeć produkcję m.in. serialu „Czas honoru” i filmu „Miasto 44”. Jakie były przyczyny zaproszenia was przez filmowców do współpracy?

Myślę, że przede wszystkim powodem jest nasza ogromna wiedza, z której można skorzystać m.in. podczas ustawiania scenografii lub odgrywania scen, np. musztry wojskowej. Poza tym grupa dysponuje strojami, uzbrojeniem i odpowiednimi rekwizytami. Rzeczy te nabywamy latami, zarówno indywidualnie, jak i grupowo. Ja zostałam już z moimi ubraniami „wyprowadzona” do piwnicy, gdyż zajmowały zbyt wiele miejsca w mieszkaniu. W ostatnim czasie braliśmy udział w filmie „Wyszyński – zemsta czy przebaczenie”, również o okresie Powstania Warszawskiego. Wszystkie elementy scenografii związanej z naszym udziałem były naszą własnością. To duże ułatwienie dla produkcji filmu, a dla nas okazja podzielenia się wiedzą.

Wchodzenie w nową rolę i pozostawianie swojego prawdziwego ja oraz życia prywatnego na boku trochę przypomina aktorstwo. Czy kiedykolwiek myślała pani o takiej drodze?

Ależ oczywiście! Podczas studiów niejednokrotnie bawiłam grupę studencką, wcielając się w role poszczególnych asystentów. Jednak było już za późno – medycyna zwyciężyła. Obecnie nie wyobrażam sobie innego życia zawodowego, aczkolwiek rzeczywiście uwielbiam podpatrywać profesjonalną pracę aktorską, kiedy jestem na planie. I to mi w zupełności wystarczy.

Powstańcy przez wiele dni, a nawet tygodni, byli pozbawieni wiadomości o swoich bliskich: małżonkach, rodzicach, dzieciach. Co pani czuje, wcielając się w ludzi, którzy każdego dnia walczyli o wolność i życie?  Czy da się w pełni wczuć w ich sytuację?

Absolutnie się nie da i nawet tego nie próbujemy. Działania naszego stowarzyszenia mają m.in. funkcję edukacyjną. Chcemy uświadomić szerokiej publiczności, a szczególnie młodzieży, jak to kiedyś wyglądało. Najlepiej to pokazać w jak najwierniejszym odzwierciedleniu, dlatego dbamy o najdrobniejsze szczegóły. Buty, ubrania, fryzury, mundury, broń, a nawet rekwizyty muszą spełniać określone kryteria i być w stylu lat 40. Biorąc udział w każdej imprezie, staramy się wczuć w rolę ludzi sprzed lat i odtworzyć klimat Powstania Warszawskiego, emocje tamtych dni. Wtedy sami czujemy się „inaczej” przez kilka godzin. Mamy jednak świadomość, że za chwilę wszystko się skończy, a my wrócimy bezpiecznie do naszych domów, do naszych rodzin.

Którą rekonstrukcję wspomina pani szczególnie?

Do tej pory najbardziej zapadła mi w pamięć rekonstrukcja historyczna walk o budynek żandarmerii niemieckiej Nordwache przy skrzyżowaniu ulic Żelaznej i Chłodnej. Odbyła się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie toczyły się prawdziwe walki, a wszelkie elementy pirotechniczne, pojazdy wojskowe, a nawet czołg „Pantera”, ją urealniły. Poza tym wśród publiczności było wielu świadków prawdziwych wydarzeń w tym miejscu. Do tej pory to wspomnienie wywołuje we mnie silne emocje.

Podczas Nocy Muzeów 2018 r. dostała pani nie lada zadanie związane z pani zawodem.

Tak, miałam zaszczyt organizować szpital powstańczy. Do dyspozycji mieliśmy całkiem sporą piwnicę, a do pomocy zgłosili się studenci medycyny ze Studenckiego Koła Naukowego Historii Medycyny WUM pod kierownictwem dr n. med. Ewy Skrzypek. Scenografię ustawialiśmy kilka godzin, a następnie, ubrani jak medycy z tamtego czasu, weszliśmy w nasze role. Wśród zwiedzających był powstaniec warszawski Jerzy Oględzki ps. „Jur”. Stanął na środku pomieszczenia i powiedział: – Tak właśnie było… Była to bardzo wzruszająca chwila.

Jak z perspektywy współczesnego lekarza ocenia pani pracę i wysiłki medyków podczas Powstania Warszawskiego? Czy sprostali zadaniu?

Praca lekarzy, pielęgniarek i sanitariuszek podczas Powstania Warszawskiego była ekstremalnie trudna. Przede wszystkim nie zakładano tak długiego czasu trwania walk, a więc tak ogromnej liczby rannych. W początkowym okresie ilość leków i materiałów opatrunkowych była wystarczająca, jednak wraz z upływem czasu wyposażenie malało w zastraszającym tempie. W służbie zdrowia pracowało wtedy około 1,2 tys. lekarzy oraz prawie 7 tys. pielęgniarek, sanitariuszek i pomocy medycznych, rannych było ponad 20 tys. powstańców oraz około 50 tys. osób cywilnych. Są to niewyobrażalne liczby. W Warszawie podczas powstania pracowało 25 szpitali, 122 szpitalików oraz ponad 200 punktów opatrunkowych. Służba zdrowia była drugim frontem wojennym, gdzie pracowano ponad siły, pod koniec walk – bez podstawowego nawet wyposażenia. Nie można zapomnieć sanitariuszek, młodych, odważnych dziewczyn, które ściągały rannych kolegów z pierwszej linii frontu i niejednokrotnie ginęły razem z nimi. Również lekarze, pielęgniarki i dodatkowy personel medyczny ponosili śmierć wraz z pacjentami podczas bestialskich pacyfikacji i likwidacji punktów medycznych przez Niemców. Poświęcenie i determinacja podczas Powstania Warszawskiego to główne cechy służby zdrowia tamtych dni.

Stowarzyszenie Grupa Historyczna Zgrupowanie „Radosław” zajmuje się nie tylko rekonstrukcjami, ale także podejmuje wiele innych działań. Które są pani zdaniem szczególnie ważne?

Muszę podkreślić, że ważnym osiągnięciem było powołanie, w ramach działalności stowarzyszenia,  uzeum Pamięci Powstania Warszawskiego. Wśród wielu jego eksponatów są przedwojenne środki opatrunkowe, polskie i niemieckie, torby sanitarne, opaski sanitariuszek, a nawet wykaz rannych z ul. Mokotowskiej 55. Stowarzyszenie Grupa Historyczna Zgrupowanie „Radosław” współpracuje z kombatantami z różnych środowisk kombatanckich i powstańczych. Członkowie grupy mają zaszczyt pełnić służbę w pocztach sztandarowych oddziałów Zgrupowania AK „Radosław” oraz wielu innych. Działalność traktowana jest jako Służba Pamięci, obowiązek wobec tych, którzy walczyli o wolność i niepodległość Polski. Naszą aktywność rozszerzamy na inne okresy historyczne, np. rok 1918, organizujemy również Katyński Marsz Cieni, w którym rekonstruktorzy z różnych grup historycznych w mundurach z II wojny światowej symbolicznie idą do rosyjskiej niewoli.

Ma pani wyjątkową okazję do spotkań i rozmów z powstańcami. Czy opowieść i życiorys, któregoś z nich szczególnie zapadły pani w pamięć?

Tak, chciałabym wspomnieć o Hannie Kumunieckiej-Chełmińskiej ps. „Maryla”, lekarzu neurologu, sanitariuszce Komendy Głównej Armii Krajowej, pułk „Baszta” – Wojskowa Służba Kobiet. Spotkałyśmy się w ostatnich latach jej życia i mogę powiedzieć, że nawiązała się między nami nić porozumienia i przyjaźni. „Maryla” miała 16 lat, kiedy wybuchło powstanie. Jej mama była lekarzem i podczas powstania razem pracowały w Szpitalu Elżbietanek na Mokotowie. Opowieści pani Hani były dla mnie niezwykłe za każdym razem, kiedy do niej przychodziłam. Pani Hania miała nieprzeciętną, fotograficzną wręcz pamięć do dat, miejsc i nazwisk. Najbardziej jednak utkwiło mi w pamięci to, jak „Maryla” podkreślała rolę kobiet w powstaniu, ale także i po nim. Często mówiła o matkach, które straciły w powstaniu dzieci-żołnierzy, i tych, które opiekowały się – już po wojnie – dziećmi, które straciły matki. Opowiadała o poświęceniu sióstr zakonnych, sanitariuszek, o sile psychicznej kobiet-żołnierzy i o ich losach po wojnie. Sama była silną kobietą i pracowała jako neurolog do 91. roku życia. Zmarła w lutym 2020 r.

Czy powstańcy różnią się od nas, współczesnych? Co sprawia, że tak bardzo nas ujmują?

Rzeczywiście powstańcy są trochę „inni”. Przede wszystkim to zupełnie inne pokolenie, pokolenie ludzi wychowanych przed wojną, a następnie przez wojnę. Cechuje ich wysoka kultura osobista i klasa, ponadto bardzo ładnie wypowiadają się w języku polskim. Niestety, czas biegnie nieubłaganie i wszyscy powoli odchodzą… Dlatego przejmujemy od nich sztafetę pokoleń w Służbie Pamięci.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum