12 grudnia 2022

W kontrze: „Dlaczego chirużka podnosi ciśnienie?” / „Lekarka”

Nadchodzą święta, a podczas rodzinnych spotkań zapewne toczyć się będą dyskusje o polityce, sporcie, religii itd., które zniweczą wcześniejsze zwyczajowe godzenie się przy opłatku i życzeniach. Pisząc z przymrużeniem oka, chcemy, byście Drodzy Czytelnicy byli dobrze przygotowani do słownej batalii, kiedy tematem rozmów staną się żeńskie formy nazw zawodów i funkcji. A zupełnie serio – chcemy, by rozważania na ten temat w środowisku medycznym mogły być toczone merytorycznie, w atmosferze wzajemnego szacunku i bez zbędnych negatywnych emocji.

>>> GARŚĆ FAKTÓW NA TEMAT DYSKUSJI O FEMINATYWACH I APEL ORL W WARSZAWIE

Dlaczego chirużka podnosi ciśnienie?

autor: MARTA CHOJNACKA-KURAŚ, Instytut Języka Polskiego UW

Można odnieść wrażenie, że feminatywy są w ostatnim czasie tematem bardziej społecznym niż lingwistycznym. W przestrzeni medialnej toczy się dyskusja, w której sprawy języka przeplatają się z uwagami natury społecznej i ideologicznej.

Niektóre żeńskie nazwy zawodów i funkcji podnoszą Polakom ciśnienie. Dlaczego rzeczowniki lekarka, laborantka czy dentystka nie budzą wątpliwości (nawet więcej – pewnie dziwiłyby nas w wersji męskoosobowej, np. Przekaż to naszej laborant czy Chodzę do świetnej rehabilitant), ale onkolożka, kardiolożka czy chirurżka już nie wszystkim się podobają? Przypomnijmy może najczęstsze argumenty wymieniane przez osoby nieprzychylne (niektórym) feminatywom i rozważmy „gatunkowy ciężar” tych zastrzeżeń.

1) „Są trudne do wymówienia (np. architektka), bo zawierają zbitkę kilku spółgłosek”. Jednak problem nie jest już tak dotkliwy w wyrazach: różdżka, bezwzględny czy znawstwo.

2) „Brzmią jak istniejące już słowa o innym znaczeniu (np. pilotka)”. Przy czym wieloznaczność takich wyrazów jak aparat [fotograficzny czy na zęby?] lub zawód [medyczny czy miłosny?] nie stanowi już większego wyzwania.

3) „Brzmią brzydko, niepoważnie, kojarzą się z czymś małym (np. laryngolożka brzmi jak matrioszka)”. Na te asocjacje nic nie poradzimy (każdemu może się coś z czymś skojarzyć), a z argumentami estetycznymi trudno się dyskutuje.

4) „Nie nobilitują kobiet na danym stanowisku (np. pani docent brzmi dostojniej niż docentka)”. To już poważniejsze zastrzeżenie natury stylistycznej, związane z dość powszechnym przekonaniem, że nazwa męskoosobowa wyraża większy prestiż. Ciekawe jest jednak to, że nazwy typu: docentka, magistra farmacji, doktorka prawa, weterynarka 100 lat temu były neutralnymi odpowiednikami nazw męskich. Dopiero w drugiej połowie XX w. utrwaliło się znaczenie generyczne rzeczowników męskoosobowych, czyli ich odniesienie do wszystkich osób, niezależnie od płci (np. karta pacjenta, dzienniczek ucznia), oraz pojawiło się to właśnie poczucie, że użycie nazw męskoosobowych (ze słowem pani i żeńską składnią) dodaje powagi kobietom na wysokich i uznanych społecznie stanowiskach (np. Rozmawialiśmy z naszą profesor. Dzień dobry, pani ordynator).

5) „Są niepoprawne językowo (np. magistra, chirurżka, chirurgini), to błędy, takie potworki, zupełnie niepotrzebne”. Otóż nie: zarówno chirurżka [nawet chirurgini], jak i magistra są zbudowane zgodnie z modelami słowotwórczymi języka polskiego i realizują czyjeś potrzeby. Wyraz chirurżka reprezentuje najpowszechniejszy model z sufiksem –ka (jak lekarka), chirurgini ma sufiks –yni/-ini (jak niekontrowersyjne: znawczyni czy bogini), magistra zaś powstała przez zmianę wzorca odmiany z męskiej na żeńską z -a w mianowniku (podobnie jak: przewodnicząca [o odmianie przymiotnikowej] czy markiza [ale nie ta w oknach]). Ten ostatni model jest w polszczyźnie zdecydowanie mniej produktywny, przez co nie jesteśmy z nim osłuchani.

I chyba o to właśnie chodzi – o zderzenie z czymś nowym, co swoją formą rozbija dotychczasowy porządek. Słowa pielęgniarka, salowa i położna przyjmujemy bez zastrzeżeń, bo mamy poczucie, że one były zawsze, jesteśmy przyzwyczajeni do ich brzmienia i do tego, że nazywają zawody „typowo kobiece” (i kojarzone z niższym prestiżem). Jednak część kobiet z wykształceniem medycznym (por.: „Polki w medycynie”) ma poczucie „przezroczystości” i dyskryminacji w swoim zawodowym środowisku. Dla nich świadome użycie feminatywów, zbudowanych tak, jak na to pozwala polszczyzna, jest formą wyrażenia siebie i swoich potrzeb (robią to dla kogoś, a nie przeciwko komuś). Odbiorcy zaś (poruszeni zaskakującą formą) mają szansę (jeśli zechcą) dostrzec kryjące się za słowami motywacje i problemy społeczne.

 

Lekarka

autor: JERZY BRALCZYK

Skandynawskie lekarki protestowały niedawno przeciw zaznaczaniu ich płci, wolały neutralne określenie, niewskazujące na to, czy są lekarkami, czy lekarzami. W skandynawskich (nie wszystkich) językach rodzaj gramatyczny nie jest „płciowo” nacechowany, ale postulat uniezależnienia od stereotypów jest tu wyraźny. Lekarze to lekarze i już. Jakiś czas temu protestowały też panie z angielskiej strefy językowej przeciw zaznaczaniu stanu cywilnego, sugerując neutralne Ms zamiast wskazujących na ten stan Miss czy Mrs. Co komu do tego, czy jestem wolna?

U nas wiele kobiet walczy o stosowanie wobec nich feminatywów, czyli nazw żeńskich. Ministerki, marszałkinie, wójtki, posłanki (choć gramatycznie powinno być poślice, jak karlice od karzeł, diablice od diabeł) chcą zaznaczać kobiecość. To ważne i uprawnione. Być może są i panie, którym nie odpowiada zbiorcze określenie nauczyciele na nauczycieli i nauczycielki, chciałyby obu tych form naraz wobec różnopłciowego zbioru używać; być może są też i panie, którym formuły oficjalne i nazwy urzędu przeszkadzają, chętnie mówiłyby o wyborach na prezydenta/prezydentkę i widziałyby szyldy, pieczątki i wskazania w ustawach zawierające dwupłciowe nazwy urzędów, typu naczelnik/naczelniczka, starosta/starościna, wojewoda/wojewodzina. Są panie dumne z bycia kierowniczką raczej niż kierownikiem, dyrektorką niż dyrektorem, ale coś mi mówi, że ich mniej. W słownikach są psycholożki i socjolożki, forma filolożki bywa wskazywana jako niepoprawna – może dlatego, że to panie filolożki najczęściej opracowują te hasła?

Ponad 100 lat temu panie wykonujące zawód lekarza protestowały przeciw nazywaniu ich lekarkami, co sugerowali ówcześni językoznawcy. Mimo znacznej feminizacji tego szlachetnego zawodu wolały być nadal lekarzami. Pewnie trochę i dlatego, że słowo lekarka, dobrze zadomowione w polszczyźnie, odnosiło się do zielarek, akuszerek, a nawet znachorek. Potem się przyjęło w odniesieniu do kobiet lekarzy, ale… Lud mówi do dziś doktorka, czasem doktórka, ale czy to wszystkie lekarki cieszy? Czy raczej panie doktor?

Środowisko medyczne zdaje się stosunkowo odporne na politycznopoprawnościowe trendy, sugestie i wymagania. Zręczność formuł doktorka nauk medycznych, doktorka medycyny czy doktorka neurolożka jest oczywiście wątpliwa, sama doktorka brzmi dziwnie, podobnie jak profesorka nadzwyczajna (nadzwyczajnych pań profesor znałem i znam wiele). Ale i sama lekarka nie wyzbyła się odcienia zbędnego podkreślania płci. Formy neurolożka komputer mi nie podkreśla, diabetolożka też, ale chirurżka i chirurgiczka – tak. Czy pani doktor psychiatra chciałaby być psychiatrką, czy wolałaby być psychiatryczką (komputer woli to drugie)?

Język bywa oporny wobec ideologii, bywa również niekonsekwentny. Wpływa też na rzeczywistość, to jasne. Ale czy droga do równości musi być wywalczana ustawowo? Czy wolność językowa, w której uwzględnia się zdroworozsądkową tradycję, nie jest wartością większą?

Więcej jest chyba doktorów pediatrii, a także lekarzy o tej specjalności, którzy swojej tożsamości nie muszą gramatycznie zaznaczać, będąc kobietami. O mojej pani doktor diabetolog wolę tak mówić, wskazując na płeć tylko brakiem odmiany (bo: nie o doktorze diabetologu), zamiast żeńską formą podkreślać jej płeć.

A moja Żona jest psychologiem.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum