20 czerwca 2003

„Zdobywanie” Grójeckiej

Jak pisałem w poprzednim numerze „Pulsu”, opuszczona przychodnia dentystyczna przy Koziej starała się godnie pełnić funkcję siedziby Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. Dwukrotnie podejmowaliśmy w niej nawet delegacje zagraniczne. Kolegów z Zachodu bardzo ciekawiły stosunki społeczne związane z transformacją ustrojową.

Wspominam to z sentymentem, ale wygodnie nie było. Cotygodniowe prezydium miało lokal, ale z posiedzeniami Rady Okręgowej były kłopoty. Musieliśmy wędrować po, zawsze nam życzliwych, stołecznych i nie tylko stołecznych szpitalach.
W Warszawie zawsze były kłopoty lokalowe, a wtedy wręcz „rozsypał się worek” z odradzającymi się organizacjami, powstawały nowe, natomiast likwidowane struktury partyjne nie dostarczały aż tylu pomieszczeń biurowych. Starania o uzyskanie lokalu nie były więc łatwe. Mimo to rozpoczęliśmy je – wspólnie z Naczelną Radą Lekarską.
Z wiceprezesem NRL, docentem Mariuszem Stopczykiem, udaliśmy się na uprzednio umówione spotkanie z przewodniczącym Prezydium Stołecznej Rady Narodowej. (Co młodszym Czytelnikom należy się wyjaśnienie, że stanowisko to odpowiadało rangą prezydentowi Warszawy). Władze administracyjne starego systemu odnosiły się do nas z lodowatą uprzejmością i przedstawiały piętrzące się trudności. Usłyszeliśmy, że po pierwsze trzeba znaleźć odpowiedni obiekt i dopiero wówczas starać się o decyzję kwaterunku. (Może nudzę szczegółami, ale chciałbym oddać atmosferę tamtych dni). Poszukiwania rozpoczęliśmy zaraz po wyborach. Groźną konkurencję stanowiły dla nas banki i uniwersytet.
Właściwie całe lekarskie życie przepracowałem na Ochocie, w Szpitalu Chirurgii Urazowej. W placówkach ochrony zdrowia pracuje zbyt dużo kobiet, by wieść o likwidacji Komitetu Dzielnicowego Partii nie dotarła szybko na Barską. Byłem tam raz z przedstawicielami Zakładu Produkcji Doświadczalnej Instytutu Lotnictwa. Zakłady przemysłowe Ochoty w ramach „czynu” dla uczenia XX rocznicy PRL postanowiły nam wspólnym wysiłkiem wykonać stół operacyjny wieloczynnościowy. Z kolegami z Instytutu byłem współtwórcą projektu [nr świadectwa autorskiego: 18705]. Na przedstawicielach zakładów ciążył obowiązek uzyskania zgody komitetu. A na marginesie: chyba po raz pierwszy i ostatni zetknąłem się z tak sensownym „czynem z okazji”. Stół do dziś „pracuje” w Wojewódzkim Szpitalu Chirurgii Urazowej, a jego projekt nieodpłatnie mogliśmy przekazać kilku polskim szpitalom, między innymi Klinice Ortopedii AM w Krakowie.
Z członkami prezydium, Zdzisławem Annusewiczem i Krzysztofem Madejem, wybraliśmy się na pierwszą wizję lokalną. Budynek przy Grójeckiej 65a był projektowany, a już na pewno budowany z myślą, że będzie tam siedziba komitetu partii.
Osobne, niekrępujące wejście od ulicy Winnickiej, oddzielone od garaży małym ogródkiem, a w nim – rajskie jabłonki. Na wysokim parterze – mieszkanie służbowe. Pierwsze i drugie piętro do dyspozycji. Na owe czasy wydawało się to pomieszczeniem optymalnym. Wewnątrz – nie jak po pożarze, ale większość wyposażenia już spakowana. Napawa to nas optymizmem. Likwidacja nie była plotką, to fakt. Funkcjonariusze są w doskonałych humorach. Pomieszczenie, w którym urzędują, wyposażone jest w sposób świadczący o tym, że jego użytkownicy nie cierpią głodu i pragnienia. Proponują nam zakup niektórych elementów wyposażenia. Rzuca się w oczy duże gipsowe popiersie Lenina, pomalowane na złoty kolor. Twierdzą, że pozostawią je nam na pamiątkę. Z zakupów rezygnujemy, zadowoleni, że mamy konkretny adres.
Pełni optymizmu rozpoczynamy już ukierunkowane starania. Nastrój psuje ciężka choroba docenta Mariusza Stopczyka (która już na stałe wyłączyła go z działalności samorządowej). W grupie negocjującej jego miejsce zajmuje wiceprezes NRL, Bożena Pietrzykowska. Prawnie wspomaga nas mecenas Witold Preiss.
Reakcja naczelnych władz administracyjnych stolicy jest zgodna z obowiązującymi standardami. Uprzejmie powiadomiono nas, że propozycja stanie się przedmiotem życzliwego zainteresowania. „Interesowano się” dość długo – trudno powiedzieć, czy było to działanie świadome, czy kwestia przypadku. Sprawę skierowano do Dzielnicowej Rady Narodowej na Ochocie, która miała podjąć ostateczną, „samorządową” decyzję. Używam tu cudzysłowu, bo w warunkach realnego socjalizmu było to niemożliwe. Wyższa instancja podejmowała zazwyczaj jedynie „słuszną” decyzję.
Był to czas wyborów do rad narodowych. Teraz muszę precyzyjnie operować poszczególnymi dniami tygodnia. Wybory w Polsce na ogół wypadają w niedzielę. Ku naszej radości w czwartek dostajemy zawiadomienie, że pozytywna decyzja została skierowana do Dzielnicowej Rady Narodowej na Ochocie. Biegliśmy jak na skrzydłach. W piątek skoro urzędniczy świt zameldowaliśmy się u przewodniczącego Rady. – Proszę państwa, spokojnie! W niedzielę są wybory, może to nie my będziemy decydować? Miał rację. Nie on decydował. My jednak nie tyle czekaliśmy na rezultaty wyborów, ile na możliwość zameldowania naszych izb w administracji. Nowi włodarze Ochoty byli bardziej życzliwi. Pamiętali nas z Bożeną Pietrzykowską jeszcze z działalności pierwszej „Solidarności”. Nie było jednak tak łatwo. Zakusy na lokal miało PP „Orbis”, a nowi gospodarze dzielnicy zdawali sobie sprawę, że to większe korzyści dla budżetu. Mimo to nie mogli nam odmówić. Po dwóch dniach wraz z Bożeną Pietrzykowską podpisaliśmy dokumenty wynajmu lokalu. Dobrze, że miałem przy sobie pieczątkę lekarską.
Żeby już skończyć z tymi administracyjnymi utarczkami, wspomnę jeszcze o finansach. Już podczas pierwszego spotkania w Stołecznej Radzie Narodowej zwróciłem się o przewidzianą prawnie dotację. – Tak, damy, tylko proszę podać numer konta. A był to czas „raczkowania”. Załatwiliśmy tę sprawę zgodnie z zasadą, że dolegliwości naszego zawodu łagodzą znajomości z byłymi pacjentami. Skarbnik miał takowe w Narodowym Banku Polskim przy placu Powstańców Warszawy. Wybraliśmy się tam całą gromadą. Chodziło o wzory podpisów.
Na Grójecką jeszcze wrócę, wiele wspomnień związanych z tym miejscem jest godnych odnotowania. Muszę jednak wcześniej, zgodnie z porządkiem chronologicznym, napisać o Komitecie Organizacyjnym izb lekarskich. Wbrew pozorom to bardzo pasjonujący temat.

Jerzy MOSKWA

Archiwum