1 września 2003

Okiem Adama Galewskiego (rewizora)

Zbliża się VII Krajowy Zjazd Lekarzy. Tym razem nadzwyczajny. W Toruniu. Głównym celem tej kosztownej imprezy będzie próba zmiany Kodeksu Etyki Lekarskiej. Przynależność do naszej korporacji zawodowej jest obowiązkowa, podobnie jak płacenie składek. Uchwały naszej najwyższej władzy, którą jest zjazd krajowy, są obowiązujące dla wszystkich członków. Wypadałoby więc zapytać tzw. elektorat, czy faktycznie pilna jest konieczność nowelizacji Kodeksu Etyki. Metod jest wiele. Można było przeprowadzić badania sondażowe, rozesłać wraz z gazetą lekarską ankiety itd. A może są sprawy ważniejsze dla lekarzy (np. nasze głodowe zarobki, o czym pisałem w poprzednim numerze „Pulsu”).
Jak można się było spodziewać, obrady dużego okrągłego stołu i podstolików nic specjalnego nie wniosły. Dalej będziemy naprawiać niereformowalny socjal-komunistyczny model ochrony zdrowia, gdzie pacjent właściwie jest niepotrzebny. W naszych jednostkach działy organizacji – nadzór, administracja – będą przekazywać papiery zwane kwitami z jednego pokoju do drugiego. Sprawozdania sufitowe będą skrupulatnie wypełniane. Modny dziś tzw. outsourcing. Rzekomo tani, będzie gotował, sprzątał, prowadził parking. Jest to po prostu sposób na odroczenie płatności. Pracownik własny nie przepuści, inspekcja pracy działa szybko. A obcej firmie można zapłacić „kiedyś”. Są więc zbędnym i kosztownym dodatkiem do biurokracji. Pewnie kupią obligacje.
Druga ważna sprawa to nasze szkolenia, podnoszenie kwalifikacji. Kto się nie uczy, ten się cofa. Obecny system zdobywania specjalizacji, rezydentury to typowy przykład licencjonowania, czyli korupcja. Udział w zjazdach, konferencjach, kursach szkoleniowych wymaga bogatej rodziny, własnej. Okazuje się, że ci, którzy najwięcej brali, organizowali fikcyjne przetargi, mówili o przekupstwach, wziątkach i łapówkach, teraz podejrzewają maluczkich. To bzdury. Brałem udział w wielu zjazdach krajowych i zagranicznych i gdyby nie pomoc, wręcz sponsoring, imprezy te nie miałyby miejsca – z powodu braku uczestników. Tylko w umysłach decydentów, tych skorumpowanych, pojawiają się porównania niezbędnej informacji medycznej z licencjami na sprzedaż alkoholu czy rozcieńczonych paliw samochodowych.
Kolejny problem to – według mnie – fatalny system zależności między nami. To tzw. lobby profesorsko-ordynatorskie. Wieczne przywiązanie do lukratywnych stanowisk. Brak możliwości przebicia się dla młodych zdolnych. Chyba że wyjadą za granicę.
Oczywiście tzw. współpłacenie przez pacjentów jest potrzebne, tak jak partycypowanie w kosztach leczenia przez towarzystwa ubezpieczeniowe. Nie widzę jednak możliwości radykalnej poprawy sytuacji bez stworzenia zupełnie nowego modelu funkcjonowania ochrony zdrowia w Rzeczypospolitej. Systemu prostego, jasnego, gdzie rządzić będzie pacjent, a nie politycy.
Tymczasem mamy poprawić nasz Kodeks Etyki. To ważny problem, ale jeszcze nie na dziś. Poczekajmy. Napiszmy nowy kodeks, kompatybilny z normami Unii Europejskiej i innych mądrych krajów (USA).
Władza jest największym narkotykiem. Nieuleczalne uzależnienie. Nie papierosy, heroina, hazard czy alkohol. Tylko władza. Każda! Okazuje się – nawet władza demokratyczna. Wybory są do ominięcia. W samorządach na drugi dzień po zwycięstwie wyborczym rozpoczyna się cicha kampania wyborcza.
Tak więc jesień zapowiada się nieciekawie. Oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia (dawniej: „chore kasy”) będą przegrywać procesy sądowe z tytułu ustawy „203”. I płacić (ciekawe, czy z odsetkami?). Osobiście złożę pozew przeciwko dwojgu płatnikom: NFZ i Ministerstwu Finansów, które reprezentuje tzw. skarb państwa – rząd.
Część szpitali padnie, niektóre, o dobrych politycznych „organach założycielskich”, się ostaną. Niepubliczne ZOZ-y i POZ-y (praktyki indywidualne) pewnie dostaną mniej pieniędzy. Pachnie to wszystko renacjonalizacją i powrotem do niedawnych czasów powszechnej szczęśliwości, a centralizm demokratyczny w zmodyfikowanej postaci zapuka do naszych placówek. Wierzę, że tak się nie stanie. I to jest rola samorządu lekarskiego. Dbanie o nasze interesy, płatników składek (czytaj: lekarzy) i tych, dzięki którym żyjemy, czyli pacjentów. Poczekajmy więc z kodeksem.
Tymczasem w warszawskiej Izbie spółka córka „Medbroker” ma się coraz lepiej, spłaciła długi. Zarabia. Oby dla nas wszystkich. Jako absolwent zachodniej szkoły ubezpieczeń, i to wyższej, wiem, że towarzystwo ubezpieczeniowe za główny cel stawia sobie zarabianie pieniędzy. Dla siebie. Chce, by jego klient płacił składki jak najdłużej. I tu jest zbieżność, bo każdy z nas chce żyć długo i szczęśliwie. Natomiast firmy brokerskie mają reprezentować interesy klientów, brać prowizję i w ten sposób zarabiać dla siebie, czyli dla naszej kochanej Izby. Obiecuję, że każda złotówka z nadwyżek Medbrokera będzie przez Komisję Rewizyjną „prześwietlona”. Mamy swój udział w wyprostowaniu tej sprawy.
Zakład Wydawniczo-Kolportażowy – jak mówi jego kierownik kol. Konrad Pszczołowski – już wyszedł na prostą. W swojej siedzibie gości redakcję „Pulsu”.
Wkrótce staże będą przyznawane nowym absolwentom AM. Młodym koleżankom i kolegom życzę dobrych i wytrwałych sponsorów. Bo z oficjalnych zarobków, nawet z IIo specjalizacji czy doktoratem, wyżyć się nie da. Z Nadzwyczajnego Zjazdu refleksjami się podzielę ze swoim elektoratem, Czytelnikami „Pulsu”. Wytrwałości!

Archiwum