25 maja 2022

Matka, żona, lekarka – role do pogodzenia?

Żyją z zegarkiem w głowie i w ręku, a życie mają ułożone niczym grafik operacji planowych. I, jak w grafiku, wciąż wypada coś niespodziewanego i trzeba gasić kolejne pożary. Matki lekarki przyznają, że te dwie role da się pogodzić, ale trzeba się nastawić na koszty.

Renata Florek-Szymańska, chirurg ogólny i naczyniowy z Lublina, w tym roku po raz pierwszy w życiu wybiera się z rodziną na ferie zimowe. Pięcioletnie bliźnięta Mirella i Bruno doświadczyły przywileju, o jakim 21-letnia dziś Laura i 14-letnia Róża mogły tylko pomarzyć. Zimowy wyjazd z matką chirurgiem i ojcem neurochirurgiem przez wiele lat był nie do pomyślenia, bo rodzice mijali się między dyżurami, a urlop planowali na lato. Kiedy Laura była mała, przez trzy lata mamę widywała tylko w weekendy. Po trzech latach zamrożenia rezydentur, miejsce na chirurgii ogólnej Renata Florek-Szymańska znalazła 175 km od domu, w Radzyniu Podlaskim. Gdy zwolniło się miejsce w klinice w Lublinie, przeniosła się tam, a kierownik kliniki pozwalał jej, jako jedynej rezydentce, samodzielnie dyżurować na szpitalnym oddziale ratunkowym i otwierać brzuch do jego operacji. Nie przeszkodziło mu to jednak nie zaliczyć jej szkolenia specjalizacyjnego i skazywać na wolontariat. Pomógł dr n. med. Andrzej Włodarczyk, ówczesny wiceminister zdrowia. Nie pozwolił zmarnować dobrego chirurga. Ale drugą specjalizację otwierała już w innym szpitalu.

Jest jedną z nielicznych kobiet chirurgów naczyniowych w Polsce. – I chyba jedyna na świecie, której małżeństwo się nie rozpadło i która ma czworo dzieci. Ale odbywa się to olbrzymim kosztem – przyznaje Renata Florek-Szymańska, która od początku pandemii z mężem wymienia się w opiece nad bliźniakami. Kiedy ona idzie na dyżur, on właśnie z niego schodzi.

„Dyżurami” przy trojgu dzieciach z mężem ortopedą wymieniała się także Maria Kłosińska, rezydentka pediatrii, obecnie na urlopie rodzicielskim po urodzeniu czwartego dziecka – Klary. Kiedy ona szła na dyżur do Instytutu-Centrum Matki Polki w Łodzi, on wracał z dyżuru na ortopedii. Rodzicami zostali jeszcze na stażu podyplomowym, więc od początku nie mieli taryfy ulgowej. Dziś zgodnie przyznają, że najbardziej odczuwa się różnicę między opieką nad jednym dzieckiem a dwojgiem. Z każdym kolejnym jest „łatwiej”. – Co prawda, czasami musiałam zacisnąć zęby i przejąć obowiązki za dwoje, np. wtedy, gdy mąż kończył doktorat czy uczył się do Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego. Wiem jednak, że kiedy przyjdzie moja kolej, zrobi dla mnie to samo – twierdzi dr Kłosińska. Zaznacza jednak, że trzeba przekalkulować, kiedy będzie się aktywnym zawodowo rodzicem lekarzem. W jej przypadku macierzyństwo przesunęło ukończenie rezydentury. – Ale są matki lekarki, które potrafią tak się zmobilizować, że kończą ją o czasie – mówi. Sama nie pędzi. Ciężka choroba w ciąży z Klarą, a potem skomplikowany poród zmieniły jej podejście do życia.

Renata Florek-Szymańska dostosowywała plany rodzicielskie do kolejnych etapów kariery zawodowej. Laura urodziła się po stażu, kiedy w oczekiwaniu na odmrożenie rezydentur jej mama pracowała w poradni podstawowej opieki zdrowotnej i pogotowiu. Róża pojawiła się siedem lat później, po specjalizacji z chirurgii ogólnej. Bliźniaki – gdy ich mama kończyła naczyniówkę. Jak godzi się role uczącego się chirurga i matki? – Sporo mnie to kosztowało. Dużo pomogły mi starsze córki i mąż. Nie mamy w rodzinie nikogo więcej do pomocy – przyznaje nasza rozmówczyni.

Prof. Ewa Barcz, kierownik Oddziału Ginekologiczno-Położniczego Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego, pierwszego syna Antka urodziła już po doktoracie i II stopniu specjalizacji: – Gotowość do macierzyństwa pojawiła się u mnie późno, kiedy byłam już „skończonym doktorem”. Pewnie gdybym urodziła wcześniej, nie udałoby mi się tak szybko zostać profesorem. Na urlopie macierzyńskim mogłam w spokoju napisać habilitację, a wstawanie do niemowląt nie stanowiło dla mnie problemu. Dyżury na położnictwie są bez porównania bardziej męczące – śmieje się prof. Barcz, która po powrocie z urlopu macierzyńskiego na trzecie dziecko nie musiała już wracać na dyżury. Kilka miesięcy wcześniej, z małą Zosią na rękach, odbierała nominację profesorską, a w warszawskiej klinice przy pl. Starynkiewicza, gdzie pracowała do 2017 r., profesorowie nie dyżurowali. Mimo to, nie było jej najłatwiej. Rodzina potrzebowała w domu matki i żony. Prace naukowe, recenzje i podręczniki pisała więc od 5 rano, kiedy cały dom pogrążony był we śnie. W weekendy zyskiwała w ten sposób nawet pięć – sześć godzin. Tak powstał pierwszy w Polsce podręcznik „Uroginekologia”, natychmiast wpisany na listę pozycji obowiązkowych do specjalizacji z położnictwa i ginekologii. Bo prof. Barcz, już po urodzeniu trzeciego dziecka, wykształciła się w operacyjnym leczeniu schorzeń dna miednicy. Dziś robi najwięcej takich operacji w Polsce, głównie operuje powikłania. I chętnie szkoli lekarzy i lekarki z innych ośrodków. Chce, żeby mieli łatwiej niż ona.

Jak macierzyństwo zmienia lekarza? Marii Kłosińskiej pozwoliło lepiej zrozumieć rodziców jej pacjentów. Nie dziwi się niczemu, bo wie, co to znaczy martwić się o swoje dziecko. – Nie dziwi mnie nawet mama, która jadąc z chorym dzieckiem na SOR, zabiera troje zdrowych dzieci, i to w godzinach pracy POZ. Jest też na bieżąco z najdziwniejszymi teoriami dotyczącymi chorób dziecięcych i sposobów ich leczenia. Cierpliwie wyjaśnia rodzicom, dlaczego internetowe autorytety mogą się mylić. Nie potępia ich za to, że wierzą w takie mądrości. Rozumie, że chcą dla swoich dzieci jak najlepiej, tylko czasem nie mają ku temu odpowiednich narzędzi.

Chciałabym powiedzieć, że jako matkę pediatrę in spe nic mnie nie zaskoczy, ale wciąż poruszają mnie patologiczne sytuacje: dzieci zaniedbane, z interwencji. Zwłaszcza gdy pacjent jest w wieku któregoś z moich dzieci. Trudno tego nie przynosić do domu – Marii Kłosińskiej łamie się głos.

Jak matki lekarki zachowują work-life balance? Zdaniem Marii Kłosińskiej podstawą jest sumienna niania i babcie na zakładkę. – Jak żadne z dzieci nie jest chore, równowaga jest do osiągnięcia. Ja lubię swoją pracę i lubię też być mamą. W domu odkładam telefon, nie oglądam seriali. Każdemu z dzieci – dziewięcioletniej Łucji, siedmioletniemu Frankowi, pięcioletniej Helence i najmniejszej Klarze poświęcam maksimum uwagi. Czasem po prostu przy nich jestem – tłumaczy.

Renata Florek-Szymańska założyła sobie, że będzie i matką, i lekarką, i konsekwentnie to realizuje. Odskocznia? Razem z mężem od trzech lat działają w Porozumieniu Chirurgów „Skalpel”, walcząc o reformę kształcenia chirurgów i przywrócenie prestiżu tej specjalizacji. Łączy ich więc nie tylko rodzina, ale i pasja. Ostatnio w ich hodowli goldenów po raz pierwszy urodziły się małe pieski. Doglądają ich całą rodziną.

Prof. Ewa Barcz, dziś mama studenta, licealisty i ósmoklasistki, po latach znalazła czas na jogę. Jeszcze nigdy nie czuła się tak silna. Ta siła była jej potrzebna przez miesiące remontu oddziału, który dziś uznawany jest za jeden z najpiękniejszych w Warszawie. We wrześniu pojawią się tu studenci, bo prof. Barcz została szefem Katedry Ginekologii i Położnictwa na Wydziale Medycznym Collegium Medicum UKSW. Cieszy się, bo tęskniła za nauczaniem. Cała rodzina jej kibicuje, szczególnie licealista Franek, który myśli o medycynie.

Matki lekarki przyznają, że kierowanie karierą i rodziną nie udałoby im się, gdyby nie mężowie. Renata Florek-Szymańska żartuje, że męża widuje tak rzadko, że nie ma kiedy się z nim kłócić. Prof. Barcz cieszy się, że z mężem nielekarzem można odpocząć od tematów szpitalnych. A małżeństwo Kłosińskich dodatkowo łączy wiara.

Puls, Karolina Kowalska

Tagi:

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum

Wszystkie kategorie