26 października 2005

Sagi rodzinne: Orłowscy

Przeszedłem przez życie nie najgorzej – cz. II

Nie ma rzeczy niemożliwych
40 lat temu zacząłem wprowadzać do Polski transplantologię. Byłem internistą i wiedziałem, że to problem immunologiczny. Poprosiłem więc immunologów o pomoc, a oni zaczęli mnie przekonywać, żebym sobie głowy nie zawracał, ponieważ naukowo udowodniono, że to niemożliwe. Pomyślałem: a jednak spróbuję. Bo góry mnie nauczyły, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Prof. Tadeusz Orłowski był uczniem swego ojca, prof. Witolda Orłowskiego – pioniera patofizjologii klinicznej, który wprowadził pojęcie „utajonej niewydolności krążenia” (por. „Długa droga do Polski” – „Puls” nr 11 i 12/ 2004). Chodziło o to, że chory początkowo nie odczuwa zaburzeń krążenia, mimo że jego organizm już nie funkcjonuje prawidłowo. Tuż przed wojną prof. Witold Orłowski stworzył zespół asystentów, który badał czynności różnych narządów. Synowi przydzielił badanie nerek. I te właśnie badania – nad związkiem niewydolności krążenia z funkcjonowaniem nerek – doprowadziły Tadeusza Orłowskiego do transplantologii. – Przebieg mojej pracy zawodowej to trochę przypadek, trochę „obciążenie dziedziczne” – stwierdza profesor. – W 1948 roku ukazała się książka twórcy współczesnej nefrologii, Homera Smitha, pt. „The Kidney”. Miałem miesiąc na nauczenie się wszystkiego, o czym pisał, i zapoznanie się z pracami wymienionymi w bibliografii. W Polsce nefrologia jeszcze wtedy w praktyce nie istniała. Ministerstwo Zdrowia utworzyło komisję ds. rozwoju nefrologii pod kierunkiem profesora Andrzeja Biernackiego. Ja zostałem jej sekretarzem.
Dzięki stażowi w Szwecji u prof. Alvala (w 1957 roku) uczy się dializoterapii, a później otrzymuje stypendium Fundacji Rockefellera i jedzie do Saint Louis, do najlepszego na świecie ośrodka patofizjologii nerek prof. Brickera. Sprzęt amerykański zna z literatury fachowej. Dzięki swojej wiedzy i doświadczeniu to on może teraz uczyć amerykańskich kolegów dializowania. W 1962 roku odbywa kolejny staż – w Klinice Chorób Wewnętrznych Charing Cross Hospital w Londynie,
a rok później – w Klinice Nefrologicznej Uniwersytetu w Pizie.
Już w latach 50. prowadził pionierskie próby leczenia przewlekłej mocznicy dializami otrzewnowymi, jelitowymi, płukaniem wyosobnionej pętli jelitowej oraz odpowiednią małobiałkową dietą. W 1959 roku uruchomił w Warszawie ośrodek dializacyjny, tzw. sztuczną nerkę, w którym początkowo leczono tylko ostre przypadki niewydolności nerek, a następnie, po raz pierwszy w Europie, również i schyłkowej niewydolności amerykańską metodą powtarzanych dializ. W ramach prowadzonych przez jego zespół działań opracowano, opatentowano i wyprodukowano polską sztuczną nerkę arkuszową oraz dializatory zwojowe.
W 1966 roku – wraz z prof. Janem Nielubowiczem – wprowadza program transplantacji nerek, przyjmując odpowiedzialność za stronę immunologiczną: dobór biorcy, monitorowanie go
i leczenie. Opracowuje metodę otrzymywania króliczej globuliny antymocytarnej, stosując ją po raz pierwszy w zwalczaniu ostrego odrzucania przeszczepu.
Inne pionierskie prace prof. Tadeusza Orłowskiego dotyczą metod immunosupresyjnego leczenia przewlekłych glomerulopatii. – Moje prace na temat ostrej niewydolności nerek i prace nad czynnością przeszczepionej nerki nie były szeroko cytowane, bo pochodziły z Polski – mówi profesor. – Komuś
z naszej części świata trudno się było przebić w Stanach Zjednoczonych. Rozgłos zapewniały publikacje w czasopismach amerykańskich. Ale mnie wystarczy satysfakcja, że zrobiłem coś przed innymi.

Lekarz, uczony, nauczyciel, organizator
W 1952 roku organizuje Klinikę Zdrowego Człowieka w Naukowym Instytucie Kultury Fizycznej i prowadzi ją przez dwa lata, do czasu wyjazdu do Korei. – Kiedy w Ministerstwie Zdrowia usłyszałem, że mam zostać dyrektorem merytorycznym Szpitala PCK w Korei, nie byłem tym zachwycony, bo tam wtedy trwała wojna. Jednak z drugiej strony było mi to na rękę, bo chciałem zniknąć władzy z oczu. W Polsce za stalinizmu żyłem w strachu, przede wszystkim z powodu udziału w kontrwywiadzie Delegatury Rządu. Tak jak podczas okupacji nie nocowałem w domu, a w ciągu dnia sprawdzałem, czy pod domem nie stoi czarny citroen UB. Jednak dwaj smutni panowie w końcu mnie odwiedzili. Okazało się, że to nasz kolega z okresu wojny narkoman
doniósł o mojej przynależności do AK. Oczywiście – zgodnie z wypełnianymi dotychczas kwestionariuszami personalnymi – zaprzeczyłem temu, podkreślając, że donosiciel na pewno dalej jest niewiarygodnym narkomanem, który mści się za utrudnianie mu w swoim czasie dostępu do narkotyków. I chyba nadal nim był, bo więcej mnie nie nachodzili.
Po powrocie z Korei, korzystając z posiadanego paszportu, kilkakrotnie wyjeżdża w słowackie Tatry. Razem z Wawrzyńcem Żuławskim wchodzi wówczas na Kapałkową Strażnicę. Było to, w języku taterników, „ostatnie pierwsze wejście szczytowe” w Tatrach. – Obowiązki służbowe sprawiły, że na przełomie lat 50. i 60. miałem sporo zobowiązań międzynarodowych i nie mogłem odwiedzać Tatr. Moje prawdziwe przygody tatrzańskie, rozpoczęte w 1936 roku biwakiem w Żabiej Kolebie Białczańskiej, zakończyły się po 18 latach pod namiotem rozbitym u stóp mojego ulubionego Żabiego Szczytu Wyżniego.
W latach 1963 – 1975 prof. Orłowski kieruje I Kliniką Chorób Wewnętrznych warszawskiej AM. Równocześnie pracuje naukowo w Wydziale VI Nauk Medycznych PAN, piastując tam różne funkcje. Efektem przeprowadzonej przez niego reformy organizacyjnej było powołanie Centrum Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN, restrukturyzacja Instytutu Hirszfelda i powołanie Zakładu Genetyki Człowieka.
Z jego inicjatywy i pod jego kierownictwem powstaje w warszawskiej AM w 1975 roku Instytut Transplantologii. – W latach 80. byliśmy trzecim ośrodkiem na świecie, jeżeli chodzi
o liczbę transplantacji nerek – za Stanami Zjednoczonymi i
Niemcami – przypomina profesor. – Przeprowadzaliśmy około 200 zabiegów rocznie. Była to wtedy jedyna w Polsce placówka, która dokonywała transplantacji. Teraz są już we wszystkich miastach akademickich. Transplantologię można uważać za triumf medycyny, z drugiej jednak strony – za klęskę. Przeszczepiamy, bo nie potrafimy wyleczyć. Nie sądzę, żeby to był szczególny powód do chwały.
Dyrektorem Instytutu i kierownikiem Kliniki Transplantacyjnej był do 1987 roku, kiedy to, po przejściu na emeryturę, przeniósł się na stałe do Instytutu Biocybernetyki i Bioinżynierii Wydziału IV PAN, gdzie formalnie pracował do końca 2004 roku, prowadząc badania nad przeszczepianiem wysp Langerhansa trzustki. Faktycznie prowadzi je nadal, jako wolontariusz.
Prof. Tadeusz Orłowski jest autorem lub współautorem 330 publikacji naukowych, oryginalnych prac badawczych, głównie z dziedziny nefrologii i transplantologii, licznych monografii dla studentów i lekarzy. W Instytucie Transplantologii organizował co roku ogólnopolskie kursy dla lekarzy i pielęgniarek na temat sztucznej nerki i transplantacji. Był promotorem 24 przewodów doktorskich i 16 habilitacyjnych. Honorowym członkiem 9 krajowych i międzynarodowych towarzystw medycznych oraz Węgierskiej Akademii Nauk, członkiem zagranicznym Niemieckiego Towarzystwa Nefrologicznego, dożywotnim – Międzynarodowej Akademii Nauk. Doktorem honoris causa Collegium Medicum UJ oraz Akademii Medycznej w Warszawie. Posiadaczem najwyższych nagród naukowych i odznaczeń państwowych, z Krzyżem Wielkim Polonia Restituta i Krzyżem Powstania włącznie.

Talis pater, talis filius
Przeszedłem przez życie, uważam, nie najgorzej – mówi bez cienia kokieterii. – Może by było lepiej, gdybym więcej chodził po górach. I tylko te góry wzięły się u niego nie wiadomo skąd. Bo reszta jest jak u ojca: konsekwencja i logika w działaniu, pasja poznawania wciąż czegoś nowego, traktowanie pracy jako najwyższej wartości. Wydaje się, że profesor Tadeusz Orłowski jest z tych, co sami na bezludnej wyspie szybko by ją przekształcili w sprawnie funkcjonujące miejsce do życia. I do pracy, rzecz jasna.
W przypadku Witolda i Tadeusza Orłowskich można mówić o szczególnym darze przewidywania kierunków rozwoju medycyny. To „mózgowcy” i wizjonerzy, którzy wyprzedzali swoje czasy, propagując w Polsce medycynę nowoczesną, opartą na solidnych badaniach naukowych.
Ale na tych dwóch wielkich postaciach saga medyczna rodu Orłowskich się nie kończy. W tej rodzinie lekarzy nie brakowało. Wybierali ten zawód mężczyźni, kobiety, z jednym wyjątkiem, wolały stomatologię. Najlepszym tego przykładem jest rodzeństwo Witolda. Obydwaj jego bracia byli lekarzami, siostra stomatologiem. Mieczysław, dermatolog i wenerolog, został lekarzem w randze pułkownika w przedwojennym Wojsku Polskim. Zenon, balneolog, przed wojną kierował Kliniką Chorób Wewnętrznych na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, po wojnie był profesorem łódzkiej AM. Siostra Maria pracowała jako adiunkt w warszawskim Instytucie Stomatologicznym.
W drugim pokoleniu nie było już takiej zgodności w kwestii wyboru zawodu. Spośród czworga dzieci Witolda
– Tadeusz i Irena zostali lekarzami. Irena skończyła nie tylko medycynę, ale również stomatologię, specjalizując się w chirurgii szczękowej. Była adiunktem
w warszawskiej AM, tak jak przed laty jej ciotka Maria. Druga siostra – Alina zacieśniła związki rodzinne z medycyną, wychodząc za Franciszka Krajewskiego, profesora fizjologii w białostockiej AM. Ukończyła dwa fakultety: SGGW i germanistykę. Jej bezpośrednim wkładem w rozwój medycyny było opracowanie podręcznika do nauki języka niemieckiego dla studentów akademii medycznych. Córka Franciszka i Aliny, kolejny stomatolog w rodzinie, zajęła się protetyką. Brat Tadeusza, po ojcu Witold, nie odziedziczył ojcowskiej pasji; skończył chemię. Ale i on zasłużył się medycynie, będąc twórcą motopiryny, odpowiednika aspiryny, produkowanej w przedwojennej Polsce.
Dzieci prof. Zenona Orłowskiego: Olga – jako jedyna kobieta w całej rodzinie – i Zbigniew zostały lekarzami i profesorami medycyny; Olga onkologiem, Zbigniew nefrologiem. Troje dzieci Zbigniewa poszło wytyczonym szlakiem. Synowie Leszek i Bartosz są lekarzami, a córka stomatologiem łódzkiego Uniwersytetu Medycznego. Czyli – tradycja rodu nie ginie. Ü

Ewa Dobrowolska
Cz. I zamieściliśmy w „Pulsie” nr 9/2005

Archiwum