7 marca 2018

Żałosny koniec fortepianu

Literatura i życie

„Zagrajcież mi,niechaj cofnie się świat”

Wszystkie teksty z tego cyklu mają charakter wspomnieniowy i odnoszą się do okresu sprzed 50 lub więcej lat.

Artur Dziak

Do fortepianu ciągnęła mnie jakaś niewidzialna siła właściwie od małego dziecka. Kiedy sprowadziliśmy się do Międzylesia, tuż przed wojną, nie miałem jeszcze pięciu lat, a już zapamiętale dokonywałem eksperymentów „muzycznych” w opuszczonej willi, na sąsiedniej posesji. Zawzięte próby grania miały dwojaki skutek: po pierwsze dostałem lanie za włamanie się do obcego domu (co w moim mniemaniu było niesprawiedliwe, bo dom nie był zamknięty), po drugie – chociaż to, co grałem, zdaniem wuja Leopolda przypominało połączenie „Jeziora łabędziego” zPierwszą brygadą” – zdecydowano, że mam grać. Wuj Leopold, którego związki z muzyką polegały na tym, że przed wojną szczodrze subsydiował „artystki”, co doprowadziło do wyprzedaży i w końcu do ruiny zupełnie grzecznego majątku, niekiedy lekko dawał do zrozumienia, że „ten drugi Arturek, z Łodzi, też tak młodo zaczynał”. Zawyrokował, że instrument musi w domu być i… kupił mi fortepian. Aby się dziecku nie przewróciło w głowie, zalecił na wstępie grę tylko na białych klawiszach.

Wszystko zmierzało w dobrą stronę i wysiłek wuja na marne by nie poszedł, gdyby nie to, że w roku 1944 wojna stanęła na parę miesięcy na granicy naszego ogrodu i „bolszewiki fortepian ukradły”, jak zwykła opowiadać babcia Rozalia, gdy padały pytania „czy Arturek gra?”. Sporadyczne, niestety, prywatne lekcje gry na fortepianie nie mogły przynieść oczekiwanego skutku, gdyż fascynacja sportem, nauka języków obcych oraz możliwość korzystania z pianina jedynie w fabryce ojca na dobrą sprawę nie pozostawiały czasu na poważne praktykowanie mych muzycznych zainteresowań. W domu, w Aninie, był drugi fortepian, ale fatalnie doświadczony przez wojnę i tzw. szabrowników, którzy ukradli części, więc na dobrą sprawę grać się na nim nie dało. Kilkakrotnie myślano o jego naprawie, lecz fachowcy okazywali się niesolidni, a potem nie było ani czasu, ani cierpliwości do szukania rzetelnego specjalisty. Potem doszła finansowa studnia, kiedy UB „przeleciało się” po ojcu
i w domu zapanowała bieda. Po ożenku i wyprowadzce z domu o fortepianie przestałem myśleć i dopiero przypadkowe odwiedziny u ojca w Aninie przypomniały mi o instrumencie, ale niestety w okolicznościach dlań tragicznych. Była późna jesień, potrzebowałem czegoś z garażu ojca, więc pojechałem do Anina. Kiedy zamykałem wrota garażu, ku swemu nieopisanemu zdumieniu odkryłem oparty o ścianę starego domu fortepian, po którym jak łzy losu spływały krople jesiennej szarugi. Stanąłem jak wryty. Z powodu odkręconych nóg i utraty klapy zamykającej klawisze instrument przypominał jakieś okaleczone, porzucone przy drodze przedpotopowe stworzenie. Kiedy pierwsza złość już mi minęła, prawie spokojnie zapytałem ojca, co to ma znaczyć. Usłyszałem wówczas, że damie, z którą obecnie ojciec się na krótko zaprzyjaźnił, brakowało miejsca na mebelki, więc zażądała usunięcia grata. Co się tyczy braku stylowych, artystycznie toczonych nóg, okazało się, że ojciec gdzieś wyczytał, jakoby dawniej, gdy na kraj spływały wojny, ludzie w nogach stołów i fortepianów chowali świnki, czyli złote carskie ruble. O więcej już nie pytałem. Do dzisiaj odczuwam żal, że nie zapewniłem mu należytej opieki i przyczyniłem się do śmierci tego pięknego instrumentu, na którym być może grał „ten drugi Arturek”.

Historia lubi się powtarzać. Przed wybuchem wojny w roku 1939 ojciec postanowił zabezpieczyć dom przed rabusiami. Złote monety ukrył w wywierconych nogach starego fotela, a w jego sprężynach – biżuterię. Całe to dobro przepadło, kiedy okupujący nasz dom żołnierze wywlekli fotel do ogrodu, skąd wkrótce zniknął bez wieści. Przez lata całe matka wypominała ojcu owo głupie schowanie rodowych kosztowności, w czym jej zawsze dzielnie sekundowałem. Los jest jednak mściwy i szyderstwa bokiem mi wyszły, kiedy w obawie przed złodziejami w Starej Miłośnie schowałem potajemnie prawie cały dorobek życia w starej pralce porzuconej w garażu, gdyż nauki wyniesione z domu nie zacierają się nigdy! Podczas któregoś z mych wyjazdów wakacyjnych na jeziora Danusia, którą zawsze
w lecie nachodziło szaleństwo porządków, nieszczęsną pralkę oddała handlarzom złomu. <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum