2 czerwca 2008

Polacy w WHO – cz. I: Bangladesz

Nauczyciel zamiast policjanta

„W Bangladeszu na ulicach miast czy wsi spojrzenia były nieruchome, puste, tylko utkwione w człowieka. Bez śladu analizy czy wyrażania jakichkolwiek uczuć, jak gdyby za oczami nie było nic” – wspomina dr Józef KIERSKI w książce „W cieniu złocistego węża”. – A to przecież kraj pięknych wierszy laureata Nagrody Nobla Rabindranatha Tagore, twórców tiulu na suknię ślubną królowej Wiktorii, zdolnych malarzy, rzemieślników i bardzo ciężko pracujących ludzi”.

Bangladesz to wielka delta: rozlewiska wody, rzeki, kanały, pola ryżowe, musztardowe i jutowe, gaje bananowców. Dr Kierski zwraca uwagę na zupełny brak kamieni w tym kraju. Można je kupić na licytacji, bardziej przypominającej pokera czy ruletkę niż przetarg. Każdej wiosny przynoszą je wezbrane wody rzek. Kupuje się w ciemno, gdy poziom wód jest wysoki. Kiedy opadnie, nabywcy mogą się przekonać, czy zrobili dobry interes. Na ogół tak, bo katastrofalne powodzie zdarzają się często, niszcząc pola uprawne i całe wsie. Ludzie z dnia na dzień zostają bez dachu nad głową i środków do życia, jak rodzina kierowcy WHO, którego pole zostało po prostu rozmyte.
Powierzchnia kraju to mniej niż połowa terytorium Polski, ludności jest natomiast trzy razy więcej. Brakuje wszystkiego. Ludzie są głodni. Codziennie po zmierzchu dr Kierski obserwował ludzkie cienie grzebiące w śmietniku i czekających spokojnie w kolejce do śmietnika: krowę, psa i kota – zawsze w tej samej kolejności.

Międzynarodowe organizacje ponosiły całkowite koszty niektórych programów pomocy. Tak było w latach 1981-1985 z programem opieki nad matką i dzieckiem WHO; w jego realizacji uczestniczył dr Kierski. Część składową programu stanowiło planowanie rodziny. Tak naprawdę to nikt się wówczas w Bangladeszu nie zajmował badaniami przedporodowymi czy profilaktyką zachorowań dzieci. Dla władz najważniejsze były antykoncepcja i sterylizacja. Zarobki terenowych pracowników Departamentu Ludnościowego Ministerstwa Zdrowia były uzależnione od ilości rozdanych środków antykoncepcyjnych i przeprowadzonych zabiegów sterylizacji. Ginekolodzy-położnicy z WHO nie mogli się z tym pogodzić. Mamy inne priorytety niż te wasze porody i smoczki. Nasi obywatele mają jeden ważny dla nich problem: żeby mieć co przenieść z miski do ust – powiedział jeden z lokalnych szefów. Podobne uwagi słyszeli zewsząd. „Trzeba było ogromnego wysiłku i samozaparcia mojego zespołu i moich następców w przekonywaniu decydentów, aby w roku 1997 – a więc co najmniej po 17 latach interwencji zewnętrznej – 54,1 proc. dzieci do 23. miesiąca otrzymało szczepionki BCG, DPT, polio i odry, a 12 lat, aby przy 15,5 proc. porodów asystował przeszkolony pracownik służby zdrowia” – podsumowuje dr Kierski.
Sterylizacja stanowiła wówczas istotny komponent polityki ludnościowej rządu Bangladeszu. Akcja propagandowa władz doprowadziła do tego, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety zgłaszali się licznie na zabiegi. W pewnym okresie wykonywano ponad 400 tys. zabiegów rocznie. Tragiczną ich konsekwencją była wysoka śmiertelność, wynosząca 26 zgonów na 100 tys. zabiegów. Przyczyny to znieczulenie dożylne i septicemia, spowodowana pooperacyjnym zapaleniem otrzewnej.

Celem działań zespołu dr. Kierskiego było obniżenie wskaźnika śmiertelności. Zaczęli od inspekcji szpitali i ośrodków zdrowia, w których przeprowadzano zabiegi. Na początku zjawiali się bez uprzedzenia. To, co zastawali, upoważniałoby ich do natychmiastowego złożenia wniosku o zawieszenie programu i wstrzymanie dotacji. „Rozwiązanie nie do przyjęcia z powodów humanitarnych, medycznych i politycznych – konkluduje dr Kierski. – Zrozumieliśmy, że jesteśmy tutaj, żeby pomóc. Postanowiliśmy zmienić się z medycznych policjantów w nauczycieli”. Najpierw znowelizowali podręcznik przygotowany przez miejscowych, który wyznaczał minimalny standard bezpieczeństwa zabiegów. Nie zaskakiwali już inspekcjami, zapowiadali je z góry, wychodząc z założenia, że marchewka więcej zdziała niż kij.

Niespodziewanie dla ekipy WHO zaczęli natomiast wpadać podczas przeprowadzanych inspekcji dygnitarze z Ministerstwa Zdrowia. Pewnego razu pojawił się nawet minister – generał, profesor uniwersytetu i uznany chirurg urolog w jednej osobie. Podjechał pod prowincjonalny szpital, poprzedzany rykiem syren obstawy, ubrany w mundur kolonialny, z bambusową pałeczką pod pachą. Kiedy po tradycyjnych uprzejmościach przy herbatce zapytał, od czego inspektorzy mają zamiar zacząć, dr Kierski wypalił: Zaczynamy zwykle od publicznej ubikacji w szpitalu. Bo jeżeli jest czysta, to daje podstawę do myślenia, że piony nadzoru pracują w szpitalu prawidłowo. Świtę pana ministra zatkało, ale on sam stanął na wysokości zadania. No to chodźmy – zaproponował z uśmiechem. A że ubikacja była czysta, a personel reagował właściwie na poruszane kwestie, obydwie strony były wysoce usatysfakcjonowane.

„Największe uczucie bezsilności mieliśmy w kontaktach z naszymi kolegami po fachu, lekarzami pracującymi w szpitalach – wyznaje dr Kierski. – Jeśli któryś z aparatów się zepsuł, przepaliły żarówki, wtyczki były nie te, jakich tu używano, oni, szefowie ekipy służby zdrowia in situ, nie wykazywali żadnej inicjatywy, żeby je naprawić. Uważali, że są stworzeni do wyższych celów. Woleli operować po ciemku, niż się – w ich pojęciu – dać poniżyć. Czasami nowoczesne urządzenia stały bezczynnie, bo nie istniało nawet pojęcie pracownika odpowiedzialnego za stan techniczny urządzeń. Jak się zepsuło, to się zepsuło”.
W końcu, po cierpliwych wyjaśnieniach i ustawicznym przekonywaniu, że np. po wstrzyknięciu do ściany brzucha nowokainy należy sprawdzić, czy pacjent reaguje na ból, odnotowano poprawę: wskaźnik śmiertelności przy zabiegach sterylizacji spadł z 26 do 6 na 100 tys. A z czasem, przy międzynarodowym poparciu, ekipa dr. Kierskiego zaczęła nadzorować wszystkie metody planowania rodziny.
Z czasem udało się w Bangladeszu obniżyć wskaźnik płodności kobiet z 6,6 do 3,3 w połowie lat 90. Spadła też śmiertelność niemowląt ze 162 do 82 na tysiąc urodzeń. Zdaniem dr. Kierskiego, doprowadziły do tego wysiłki pielęgniarek. Praca zawodowa oznacza dla nich awans społeczny, potrafią ją więc docenić, w przeciwieństwie do lekarek.

W Bangladeszu lekarki zajmują się tradycyjnie pediatrią. Pochodzą z bogatych rodzin. „Czy możecie sobie wyobrazić – stawia retoryczne pytanie dr Kierski – że Pani Doktor, będąca świadectwem zamożności swojej rodziny, nosząca po pięć złotych bransolet na przedramionach, nie licząc pierścionków na palcach rąk, nóg i kolczyka w nosie – dotknie się brudasa?”.

Dr Krystyna Kierska
pracowała w ambulatorium ONZ. Pierwsza w Bangladeszu rozpoczęła program wczesnej diagnostyki raka szyjki macicy. Przechodząc kiedyś przez centrum Dakki, zobaczyła leżącego na ulicy małego chłopca. Niewiele myśląc, zawiozła go do pobliskiego szpitala uniwersyteckiego. W izbie przyjęć zapanowała konsternacja. Proponowano pani doktor herbatę, prawiono uprzejmości, ale nikt nie rozumiał, skąd ten chłopiec i o co tu chodzi. Wreszcie pojawił się szef, jak się później okazało, po specjalizacji w Anglii i w USA. Zbadał dziecko, stwierdził, że jest niedożywione, odwodnione i że zatrzyma je na obserwacji. Dopytywał się, dlaczego pani doktor się nim interesuje. Następnego dnia dr Kierska została poinformowana, że chłopiec dostał pić i poszedł sobie – nie mógł płacić za leczenie.
„Czy to tylko warunki ekonomiczne, czy po prostu bezduszność w stosunku do najbardziej potrzebujących?” – zastanawia się dr Kierski. On sam, podczas inspekcji wiejskiego ośrodka zdrowia, natknął się na matkę z odwodnionym dzieckiem z biegunką. Sól fizjologiczna skończyła się w ośrodku tydzień temu, dziecko powinno się natychmiast znaleźć w szpitalu. Matka wyznała: Nie mam pieniędzy na rykszę, jak umrze, to mąż nie będzie miał do mnie pretensji, urodzę mu następne. To dziecko trafiło do szpitala. Miało szczęście.


Dr med. Józef Kierski
– absolwent warszawskiej AM, uzyskał specjalizację z ginekologii i położnictwa w Klinice przy ul. Karowej u prof. I. Roszkowskiego. Przez 25 lat (od 1971 r.) pracował w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jako przedstawiciel tej organizacji wcielał w życie projekty WHO w Algierii, Bangladeszu i na Fidżi. W 1984 r. został zatrudniony w Sekretariacie WHO w Genewie. Swoje wspomnienia z okresu pracy za granicą opisał w książce „W cieniu złocistego węża” (Wydawnictwo DOMENA, Warszawa 2001)

Ewa DOBROWOLSKA

Archiwum