28 października 2022

Nagrody z morałem

Co o kondycji współczesnej nauki mówią tegoroczne nagrody Nobla? Czy odpowiedź na pytanie, skąd pochodzimy i co nas łączy z przodkami, może być przydatna dla rozwoju medycyny?

tekst Paweł Walewski*

Nagrodami Nobla w dziedzinie medycyny zazwyczaj honorowano odkrywców, których naukowa spuścizna pomogła poznać procesy fizjologii lub torowała drogę nowym metodom leczenia. Ten warunek spełniają w tym roku bez żadnych zastrzeżeń zwycięzcy w dyscyplinie chemicznej. Carolyn Bertozzi, Morten Meldal i Barry Sharples opracowali narzędzia łączenia molekuł za pomocą „kliknięć”, co pobudziło badania nad nowymi lekami. Porównanie ich metody do budowania najbardziej wymyślnych konstrukcji z klocków LEGO do pewnego stopnia ją trywializuje, ale we współczesnej nauce trzeba uciekać się do najprostszych odniesień, aby z dużo poważniejszym przesłaniem trafić do opinii publicznej. Reakcje „chemii kliknięć” są szybkie, wydajne i nie wytwarzają niepożądanych produktów ubocznych, więc idealnie nadają się do budowania złożonych cząsteczek dla przemysłu farmaceutycznego oraz mapowania DNA. Medycyna zrobiła z nich bardzo dobry użytek, a wykorzystanie potencjału kolejnych zastosowań jest wciąż przed nami.

Również polskie badania, przeprowadzone na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, docenione przez kapitułę nagrody z Harvardu przyznaniem anty-Nobla, mają praktyczne znaczenie. Wbrew utartym schematom i rozbawieniu, jakie do tej pory towarzyszyło tej nagrodzie, przyznawanej w poprzednich latach np. za sposoby zwalczania karaluchów w łodziach podwodnych lub badania homoseksualnej nekrofilii wśród kaczek. Na tym tle wyróżnieni Ig-Noblem lekarze z Kliniki Chorób Wewnętrznych, Hematologii i Onkologii WUM (w większości, gdyż główny autor pracy, dr hab. Emilian Snarski, od niedawna kieruje Oddziałem Hematologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Zielonej Górze), to zupełnie inna liga. Jeszcze nie ta, w której grają zdobywcy rzeczywistych Nobli, otwierający nam oczy na największe zagadki biologii, ale kładąc na szali praktyczny wymiar odkrycia, nie mamy powodu do kompleksów.

Znaczenie naukowych wynalazków należy przecież mierzyć ich użytecznością, a w branży medycznej – korzyściami dla pacjentów w zakresie diagnostyki lub leczenia chorób. Teoria ma znaczenie, ale o ile mniej satysfakcji dawałaby praca badawcza, gdyby jej wyniki nie wpływały na codzienne życie, a konkretnie na poprawę wyników kuracji rozmaitych schorzeń. I tak jest w przypadku tegorocznych Nobli i anty-Nobli. Opublikowany dokładnie rok temu w „Scientific Reports” artykuł zespołu hematologów z WUM dotyczył poprawy komfortu leczenia onkologicznego podczas przeszczepiania szpiku. „To był pomysł naszych studentów” – zdradził prof. Wiesław Jędrzejczak, długoletni szef kliniki, w rozmowie z Polską Agencją Prasową, i za swoją zasługę uznał fakt, że nie utrącił tego pomysłu. A chodziło o karmienie pacjentów, którzy otrzymywali przed przeszczepem lek melfalan, często wywołujący owrzodzenie śluzówki w jamie ustnej, najzwyklejszymi lodami smakowymi. Tradycyjne kostki lodu oziębiające błonę śluzową pomagały, ale przecież lody są dużo smaczniejsze! Badanie było randomizowane, a zatem zgodne ze standardem naukowym i korzyść z niego jest oczywista. Bynajmniej nie prześmiewcza, co za sprawą Polaków nadało nagrodzie Ig-Nobla powagi.

Nie musiał o nią zabiegać Svante Pääbo, z wykształcenia genetyk, który znalazł dzięki swoim przełomowym badaniom odpowiedź na pytanie, skąd pochodzimy i co nas łączy z przodkami. Stworzył dziedzinę, o której zapewne słyszało niewielu. Paleogenetyka sięga korzeniami do wczesnego pochodzenia gatunku ludzkiego, ale ze względu na drugi człon nazwy ma aspiracje wybiegające w przyszłość. Dla Komitetu Noblowskiego uhonorowanie naukowca, który w ostatnich latach prowadził przełomowe badania genomów wymarłych homininów i rozszerzył naszą wiedzę o ewolucji, było, rzec można, oczywistością. W uzasadnieniu napisano, że pochodzenie człowieka zawsze intrygowało ludzkość. Co nas, Homo sapiens, łączy i dzieli z przodkami na Ziemi? „Dzięki swojej pracy Svante Pääbo dokonał czegoś niemożliwego: zsekwencjonował genom neandertalczyka i denisowianina z epoki paleolitu. Następnie przeanalizował pradawny przepływ genów do współczesności, udowadniając, że ma to znaczenie i wpływ na fizjologię ludzi, którzy żyją obecnie” – przerzucenie mostu między przeszłością a współczesną nauką okazało się dla ekspertów wartością ponadczasową.

Svante Pääbo przez kilkadziesiąt lat opracowywał nowe, wyrafinowane metody, by móc analizować archaiczne DNA neandertalczyków – najpierw z mitochondriów z kawałka kości sprzed 40 tys. lat, a następnie jąder komórek. Pierwsza sekwencja genomu neandertalskiego (opisana w „Science” 7 maja 2010 r.) pokazała, że neandertalczycy i Homo sapiens krzyżowali się w okresie współistnienia. „Stale mnie pytano o korzyści, które mogą się wiązać z obecnością neandertalskiego DNA w naszym genomie” – przyznał w 2014 r. w autobiograficznej książce „Neanderthal Man. In Search of Lost Genomes” (ukazała się w Polsce w tłumaczeniu Anny Wawrzyńskiej, pt. „Neandertalczyk. W poszukiwaniu zaginionych genomów”). „Choć to całkiem rozsądne pytanie, miałem się na baczności, gdy na nie odpowiadałem. Obawiałem się, że wielu pytających zakłada, że musi być coś szczególnie pozytywnego w domieszce neandertalskich genów, ponieważ występuje ona u Europejczyków i Azjatów, jakże chętnie postrzegających się jako ludzie uprzywilejowani względem populacji z innych stron świata”.

A jednak wyniki jego badań mają wymiar współczesny, o który tak wielu się upominało. Chodzi zwłaszcza o funkcjonowanie ludzkiego układu odpornościowego i jego naturalne reakcje na płynące z zewnątrz zagrożenia dla organizmu. Wzajemne relacje między neandertalczykami, denisowianami i ludźmi żyjącymi obecnie (u współczesnych Europejczyków 1–4 proc. genomu pochodzi właśnie z neandertalskiego) nie pozostają bez wpływu na fizjologię, a konkretnie np. na wydolność organizmu. Denisowiańska wersja genu EPAS1 umożliwia Tybetańczykom przetrwanie na dużych wysokościach z niskim stężeniem tlenu, a po neandertalczykach mamy skłonności do takich chorób autoimmunologicznych jak toczeń lub choroba Leśniowskiego-Crohna. Ale są i dobre strony tego dziedzictwa – po neandertalczykach mamy geny, które wpływają na naszą odpowiedź immunologiczną na infekcje.

A zatem korzyścią z docenionych przez Komitet Noblowski badań jest nie tylko pełniejsze zrozumienie ewolucji, lecz co najmniej kilka implikacji medycznych. To dowód, że oddając się pracy naukowej nawet nad starożytnym DNA, można przyczyniać się do postępu współczesnej nauki i pomagać w zrozumieniu nieodkrytych jeszcze prawideł fizjologii. Z takim przesłaniem powinno być dużo łatwiej przyszłym noblistom przekraczać próg laboratoriów lub występować o granty na prowadzenie badań naukowych. Tegoroczny laureat nigdy nie ukrywał, że zanim udało mu się uzyskać 3 mld nukleotydów, by odczytać cały antyczny genom, poniósł kilka porażek i wysnuł wiele błędnych wniosków. Czy jednak one nie są elementem procesu badawczego? Od 2016 r. nie mieliśmy jednego laureata Nobla w dziedzinie medycyny, więc uhonorowanie nim kogoś, kto spaja przeszłość z przyszłością, wyidealizowany obraz naukowca z człowiekiem targanym wątpliwościami (Svante Pääbo otwarcie przyznaje się do swojego biseksualizmu), a także jest przedstawicielem nauk dość odległych od medycyny klinicznej i praktycznej – to wybór tyleż nieoczywisty, co potwierdzający żelazną regułę, że można liczyć na sukces zawsze, kiedy swoją pracę traktuje się jak hobby; pod jednym warunkiem wszakże: trzeba się jej oddać z pełnym poświęceniem.

*Autor jest publicystą „Polityki”.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum