26 stycznia 2024

Lekarzu, naucz się sam

Ministerstwa Nauki i Zdrowia zweryfikują poziom kształcenia na nowych kierunkach lekarskich. Czy studenci medycyny zapłacą za decyzje polityków?

autor PAWEŁ WALEWSKI

 

„Jesteśmy niezależną instytucją działającą na rzecz zapewniania i doskonalenia jakości kształcenia. Podstawowymi celami działań komisji są: dbałość o spełnianie standardów jakościowych przyjętych dla szkolnictwa wyższego, nawiązujących do najlepszych wzorców obowiązujących w europejskiej i globalnej przestrzeni edukacyjnej, oraz wspieranie uczelni publicznych i niepublicznych w procesie doskonalenia jakości kształcenia, a także budowania kultury jakości” – można przeczytać na stronie Polskiej Komisji Akredytacyjnej, w zakładce „Misja”. Miniony rok dobitnie pokazał, że niekoniecznie można misję realizować i mieć w związku z tym jakieś wyrzuty sumienia. Przy czym nie musi to być wina instytucji i zasiadających w jej zarządzie ekspertów, lecz tła legislacyjnego, które dało podstawę prawną i określiło zakres działania PKA – misyjnie fantastycznie, a w praktyce – bez znaczenia.

 

Mam na myśli to, co z inspiracji szczęśliwie byłego już ministra nauki (szkoda, że przy pełnej aprobacie ministrów zdrowia) uczyniono z kształcenia przyszłych lekarzy. Obecny szef resortu oświadczył już na początku swojej misji (sic!), którą ma do zrealizowania w nowym rządzie, że zamierza sprawdzić w tym roku, jak działają nowe kierunki lekarskie, jaki model kształcenia realizują i czy daje to rękojmię dobrej edukacji studentów. A ma co sprawdzać, bo w tym roku 36 uczelni i szkół zawodowych rozpoczęło kształcenie lekarzy (od poprzedniego roku akademickiego przybyło aż 12). Nad większością nie ma już nadzoru Ministerstwo Zdrowia. Zamysł Przemysława Czarnka polegał przecież na tym, by dofinansować skromne lub katolickie uczelnie, które mają ambicje kształcenia medyków, a następnie podporządkować je Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Pal licho kompetencje urzędników takiego resortu do sprawowania pieczy akurat nad nauczaniem medycyny. Chodzi o coś więcej: o standardy, które mamy świetne, ale znów tylko na papierze. Znaczna część nowych uczelni nie spełnia bowiem ustalonych zasad, choćby wymogu posiadania pozytywnej oceny wspomnianej Komisji Akredytacyjnej. PKA wydała kilkanaście odmów, ale jest ciałem opiniodawczym, nie decyzyjnym, a z negatywnymi opiniami na swój temat byli ministrowie – Czarnek i Niedzielski – nie zwykli się liczyć.

 

Wróćmy do jesieni 2021 r., kiedy w Sejmie odbyła się debata nad nowelizacją ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, w której wymienieni panowie po raz pierwszy zapisali możliwość kształcenia lekarzy poza uniwersytetami, w wyższych szkołach zawodowych. Projektu z nikim nie skonsultowali, więc izby lekarskie, sprawujące pieczę nad poziomem wyszkolenia medyków, słusznie poczuły się pominięte. Gdyby nie ta ustawa, ówczesny minister zdrowia nie mógłby ogłosić, że znalazł sposób na załatanie dziury kadrowej w ochronie zdrowia, a minister nauki nie mógłby chodzić w aureoli sławy, jako ten, który przydaje zawodowym szkołom publicznym (zwłaszcza w swoim regionie wyborczym) prestiżu. Ciekawe, czy dyskusję nad projektem pamięta jeszcze wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski? Przypomnijmy jego uspokajające słowa, że choć nowelizacja ustawy da szkołom zawodowym prawo ubiegania się o otwarcie kierunków lekarskich, w rzeczywistości „osiągnięcie tego celu będzie bardzo trudne” i „na palcach jednej ręki można policzyć placówki, które się na to zdecydują”. Wtedy mogliśmy się zastanawiać, po co w takim razie rząd Zjednoczonej Prawicy otwiera taką możliwość przed szkołami zawodowymi, które na razie nie mają odpowiedniej kadry do kształcenia lekarzy, bazy szpitalnej do prowadzenia zajęć praktycznych, ba, nie mają właściwie niczego, co legitymizowałoby nabór na studia medyczne?

 

Minęły dwa lata i… pan Gadomski chyba sam się teraz wstydzi swoich słów. A może został oszukany, bo nie przypuszczał, że resort nauki wkrótce tak zliberalizuje zasady kształcenia na „własnych” kierunkach lekarskich (chodzi o obniżenie wymogów dotyczących kadry dydaktycznej i kategorii naukowej), że będzie je można otwierać właściwie wszędzie. Dla poprzedniego rządu oraz jego akolitów – rektorów rozmaitych szkół, a nieraz też lokalnej kadry medycznej – argument, że zasypuje się pokoleniową dziurę w liczebności kadr medycznych, został już odmieniony przez wszystkie przypadki. Bez zwracania uwagi na poziom zajęć na niektórych uczelniach oraz skandalicznie trudne dla studentów warunki: na zajęciach z histologii nie ma mikroskopów ani preparatów, anatomii uczy się z plansz i programów komputerowych. Na jednej z techniczno-inżynierskich uczelni na Dolnym Śląsku, nieposiadającej żadnych doświadczeń w kształceniu medycznym, zajęcia z anatomii prawidłowej miały być realizowane w szpitalu klinicznym w formie obserwacji (czy na żywych pacjentach, np. na sali operacyjnej?). Gdzie indziej trzeba dowieźć studentów 200 km do prosektorium.

 

Wiele takich przykładów było już opisywanych, ale co na to studenci nowo otwartych kierunków? Czy rzeczywiście zaczęli studia „u siebie” tylko z tego powodu, że koszty związane z przeniesieniem się do dużego ośrodka akademickiego przekraczały ich możliwości finansowe? A może poszli na łatwiznę? Niektóre uczelnie tak bardzo obniżyły warunki otrzymania indeksu, że nie były potrzebne wyniki rozszerzonej matury z przedmiotu kierunkowego i w ogóle nie trzeba było jej w tym zakresie zdawać, a jeśli się już zdawało, wystarczyło zdobyć minimalną liczbę punktów. Może wolą, jak na jednej z prywatnych uczelni, zapłacić za semestr 23 tys. zł i uczyć się online z domu? Dopiero za jakiś czas zauważą różnicę w poziomie kształcenia między ich „szkołą” a uniwersytetem. Przedstawiona im oferta, choć może być miłą dla ucha zapowiedzią nowoczesnego kształcenia, w kameralnych grupach, z nadzieją na stypendia od regionalnych włodarzy, jest pułapką dla marzących o medycynie. Z indeksami przypadkowych, peryferyjnych szkół nie zostaną wielokierunkowo przygotowani do państwowych egzaminów. A jeśli nawet – w co wierzę – nadal będą zamierzali wykonywać upragniony zawód, nastąpi to kosztem znacznie większego poświęcenia i własnych starań.

 

Nie chcę przez to powiedzieć, że w szkołach wyższych z tradycjami wszyscy nauczyciele zasługują na ten tytuł, a w mniejszych szpitalach, nieklinicznych, są gorsi specjaliści. Ale prof. Piotr Ponikowski, rektor Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, mówił mi niedawno, że ten, kto jest dobrym lekarzem, niekoniecznie będzie dobrym nauczycielem: – Można mieć doskonałe wyniki zawodowe, a o dydaktyce nie mieć pojęcia. Jednak chwalenie się nimi należałoby przenieść do relacji mentorskich podczas szkolenia podyplomowego. Kształcenie przeddyplomowe jest zupełnie czymś innym i tego wielu nie rozumie, mieszając jedno z drugim (…) Nauczanie studentów wymaga zrealizowania ustalonego programu, który jest standardem. Ta oferta dla szpitali pozaklinicznych, które będą teraz kształcić, po pewnym czasie ich znudzi, ponieważ to są nowe obowiązki, na które zwyczajnie nie starczy im czasu. Czym innym jest bowiem leczenie, a czym innym dydaktyka.

 

Właśnie o tym wielu zapomniało. Może nie mieli okazji, by tę różnicę zauważyć w swojej pracy, a niektórym zabrakło doświadczenia? – U schyłku kariery zawodowej zacząłem to lepiej rozumieć – wyznał prof. Ponikowski. – Uczelnie medyczne w Polsce wyznają pogląd, że w tym samym czasie lekarz może kształcić studentów, leczyć, zajmować się nauką, a potem jeszcze mieć czas dla chorych w ramach prywatnej praktyki. Otóż nie powinno tak być! W naszym Instytucie Chorób Serca we Wrocławiu wprowadziliśmy już zasadę, że lekarze akademiccy w dniach kiedy mają zajęcia ze studentami, nie zajmują się pacjentami. Bo jak kształcą, nie powinni w międzyczasie lub podczas zajęć wykonywać zabiegów i uzupełniać historii chorób.

 

Żeby wygłosić studentom wykład, nie potrzeba noblisty ani kogoś, kto ma 200 tys. cytowań swoich prac naukowych. Niezbędny jest ktoś, kto usystematyzuje wiedzę – a to też duża sztuka. W szpitalach potrzebujemy więc również dobrych dydaktyków i wielka szkoda, że takich specjalistów w naszym systemie nigdy nie doceniano.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum