26 czerwca 2023

Dzika prywatyzacja

„Stare zwyczaje też ktoś kiedyś wprowadził” – to refleksja Tewji Mleczarza odnosząca się do kontestowania przez jego córki żydowskiej tradycji. Ostatnio ciągle mi się przypomina, kiedy myślę o postępującej prywatyzacji ochrony zdrowia.

autor: MICHAŁ NIEPYTALSKI

Dla wytłumaczenia tego dość odległego skojarzenia przytoczę jeszcze jeden cytat: „To wynika z jednej strony z pewnego wzorca przyzwyczajenia, z drugiej strony – nie widzimy aż takiego oczekiwania, szczególnie ze strony dorosłych, by był to segment publiczny. To pewnego rodzaju wybór, który dokonał się wiele lat temu”. Tymi słowami Adam Niedzielski komentował w wywiadzie dla „Faktu”, udzielonym w ubiegłym roku, minimalne finansowanie usług stomatologicznych przez NFZ.

W przeciwieństwie do mleczarza z Anatewki minister zdrowia nie tylko nie podważa sensu tradycji nieprzystającej do potrzeb społecznych, ale nawet rozszerza jej zasięg. Jeszcze przed wielką liberalizacją przepisów o prowadzeniu studiów na kierunkach lekarskich na łamach „Pulsu” alarmowaliśmy, że rząd chwali się zwiększeniem liczby studentów medycyny, ale właśnie studentów obciąża kosztami nauki, limity miejsc zwiększono bowiem na studiach płatnych. Obniżenie kryteriów dydaktycznych dotyczących kierunków lekarskich stawia na uprzywilejowanej pozycji uczelnie (także prywatne), które otwierają wydziały lekarskie teraz – finansowy próg wejścia w „biznes” i utrzymania się w nim mają znacznie niższy niż funkcjonujące od dawna, bez wyjątku państwowe uniwersytety medyczne.

Minister zdrowia przekonuje, że ostateczne „sito”, odsiewające nieprzygotowanych do zawodu, i tak stanowić będzie Lekarski Egzamin Końcowy. (Poziom trudności tego egzaminu to temat na oddzielną dyskusję.) Tyle że bez względu na poziom trudności jego zdanie może się okazać kwestią ceny. Nie mam na myśli korupcji, ale kursy przygotowawcze. Tajemnicą poliszynela jest, że np. do egzaminu adwokackiego przygotować się można na kosztownych prywatnych lekcjach organizowanych przez wyspecjalizowany ośrodek chlubiący się niezwykle wysokim odsetkiem zdawalności uczestników swych kursów. Część z nich niewątpliwie stosuje zasadę 4Z – zapłacić, zakuć, zaliczyć, zapomnieć.

Tymczasem prywatne wydatki Polaków na leczenie wynoszą około jednej piątej wszystkich wydatków na ochronę zdrowia (także publicznych). Biorąc pod uwagę, że najbardziej kosztowne są usługi wysokospecjalistyczne świadczone podczas hospitalizacji, a więc przede wszystkim w ramach państwowej ochrony zdrowia, nietrudno wysnuć wniosek, że ciężar finansowania ambulatoryjnej opieki specjalistycznej został przeniesiony na prywatne portfele Polaków.

Problemowi dostępności publicznej AOS ma teoretycznie zaradzić zwiększenie liczby absolwentów studiów lekarskich. Oni jednak specjalistami zaraz po studiach nie będą, chyba że dojdzie do kolejnej liberalizacji przepisów i specjalistyczne procedury będą mogli wykonywać posiadacze certyfikatów umiejętności. Zdobytych na komercyjnych kursach, rzecz jasna.

To kolejny przykład „stomatologizacji” innych dziedzin i aspektów medycyny. Problem polega na tym, że choć stomatologów mamy świetnych, w unijnych statystykach dotyczących zdrowia jamy ustnej Polska znajduje się na dole tabeli. Nic dziwnego, skoro do dentysty statystyczny Polak chodzi wtedy, kiedy go bolą zęby, czyli kiedy jest już naprawdę źle. Tym bardziej w okresach kryzysu gospodarczego, który wszak przydarza się co kilka czy kilkanaście lat. System ochrony zdrowia powinien być na nie odporny, tak jak na ekonomiczne zawirowania powinna być odporna infrastruktura energetyczna. Ona jednak pozostaje pod ścisłą kontrolą państwa, a medycynę państwo wypuszcza z rąk.

Dlatego, jeśli politycy (pytanie, czy tylko obecnie rządzący?) nie zejdą z obranej drogi, za jakieś 30 lat kolejny minister zdrowia stwierdzi, że zły stan zdrowia Polaków to konsekwencja: „pewnego rodzaju wyboru, który dokonał się wiele lat temu”, czyli zwyczaju, który też ktoś kiedyś wprowadził.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum