7 czerwca 2013

Wysoka woda

Jacek Walczak

Potężny łomot gwałtownie wyrwał mnie z zadumy.
Usypiający nurt rzeki okazał się nie całkiem spokojny.
Czuwający na dziobie Santiago wskazywał wiosłem większe głazy sternikowi Juanowi, ale jednego nie zauważył, więc wyrżnęliśmy z hukiem przy całej naprzód. Teraz już nie miałem wątpliwości, że tylko indiańska dłubanka, jak nasza, o grubości ścianek przynajmniej 10 cm dawała szansę przetrwania.
Teoretycznie plan był banalny: pojechać do Canaimy i zobaczyć Salto Angel (Angel Falls). Ale na południe od Orinoko trudno doszukać się dróg, a w samym rezerwacie Canaima po prostu ich nie ma. Zatem pozostaje kombinacja latania i pływania. Wenezuelski płaskowyż La Gran Sabana, porośnięty dziewiczą dżunglą, jest przedsionkiem rozległej Wyżyny Gujańskiej. Wyrastające ponad drzewa pionowe skalne ściany o płaskich wierzchołkach – często przeszło tysiącmetrowe tepui, sterczą niczym stołki poustawiane ręką giganta. Z setek podobnych interesowała nas tylko jedna – Auyán-tepui. To ona kryje w swoich zakamarkach cud świata – wodospad Salto Angel, najwyższy na świecie.

Świat dowiedział się o tym niezwykłym miejscu dopiero w 1937 r. Amerykański poszukiwacz złota Jimmy Angel wraz z trzema towarzyszami penetrowali okolice skromną awionetką. Drobna awaria zmusiła śmiałków do lądowania właśnie na płaskiej części Auyán-tepui. Wnet usterkę usunięto, jednak grząski teren uniemożliwił start. Rozbitkowie podjęli desperacką próbę zejścia po karkołomnych ścianach. Po 11 dniach dotarli skrajnie wyczerpani do doliny u podnóża tepui. Z dramatycznych opisów eskapady nie wynika, czy Jimmy Angel widział wodospad. Schodził zresztą dokładnie przeciwległą ścianą. Jego wyczyn został jednak na tyle zapamiętany, że wodospad ochrzczono jego imieniem. Dzisiaj, aby dotrzeć do tego magicznego miejsca, trzeba popłynąć łodzią z mocnym motorem. Względnie spokojna rzeka Carrao doprowadza do ujścia Charun, która wypływa z Auyán-tepui kanionem Diablo. Nazwa kanionu, jak się wkrótce okazało, nie jest przypadkowa. Wodospad spada wąską strugą z wysokości 980 m i „pracuje” tylko kilka miesięcy w roku, w porze deszczowej. Na górze nie ma naturalnych źródeł i w suchych miesiącach woda zanika zupełnie.
Ponownie zapakowaliśmy się do łódki, by popłynąć na spokojne wody kolejnego zakola Charun. Zza krawędzi lasu wyłonił się próg o zdecydowanie większej wysokości. Z gardzieli między dwoma głazami spadała kaskada białoróżowej piany. Przestrzeni na nabranie rozpędu było niewiele. Usiedliśmy z głowami między kolanami, aby nie zawadzić o wystające konary. Już przy czwartej próbie byliśmy o krok od pokonania przeszkody. Po krótkiej naradzie spróbowaliśmy jeszcze raz. Ale tym razem dziób łodzi desperacko wbił się w bałwany wody i po twardym uderzeniu dnem o podwodne kamienie, wyskoczył w górę. Załoga w komplecie wyleciała dobry metr wyżej.
Po chwili wszyscy spadli na pokład, a motor z całą mocą oddalał nas od krawędzi progu. Kanion Diablo pokazał swoje różki, wyraźnie dał nam do zrozumienia, że należy mu się szacunek.
Wkrótce w zapadających ciemnościach na nabrzeżnych krzakach rozbłyskały tysiące drobnych owadzich światełek, tworząc bożonarodzeniową scenerię. Na tej wysokości, na której się znaleźliśmy, było już całkiem ciemno, tylko na zachodzie niebo lśniło różową poświatą. Na tym tle pojawiła się niebotyczna ściana, przecięta ledwie widoczną białą wstęgą wodospadu Salto Angel.
W całkowitych ciemnościach czekała nas jeszcze męcząca wspinaczka po gliniastej skarpie. Rozpięcie hamaków, moskitier, rozpalenie ogniska i różne „domowe” czynności dopełniły dnia. Wodospad zobaczyliśmy dopiero nazajutrz. Daleko od nas opadał po drugiej stronie rzeki.

Archiwum