28 lutego 2024

Sztuka i medycyna

tekst Anetta Chęcińska

Zamiłowanie do sztuki przejawiałem od najmłodszych lat. Jako dziecko rysowałem, robiłem wycinanki z papieru. Brałem nożyczki, które rodzice chowali, żebym nie zrobił sobie krzywdy – wspomina dr n. med. Stefan Welbel, lekarz, rysownik, miłośnik architektury i sztuk pięknych.

 

Urodził się w Warszawie w 1935 r. Ojciec był lekarzem, a matka stomatologiem. Podczas II wojny światowej Stanisław Welbel, ojciec Stefana, należał do Armii Krajowej, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Jego działalnością w 1944 r. zainteresowało się NKWD. Aresztowany, przebywał w obozie przejściowym w Rembertowie. Tylko dzięki interwencji i wstawiennictwu dawnych pacjentów, którzy służyli w Armii Ludowej, został zwolniony i mógł pozostać w Warszawie.

 

Rodzice zawsze marzyli, abym kontynuował rodzinną tradycję. Żebym został lekarzem. Podkreślali, że to dobry zawód, który ojcu być może uratował życie. Ale ja nie miałem ochoty na medycynę. Chciałem studiować architekturę, historię sztuki, próbowałem również dostać się na pedagogikę.

 

Zdobycie indeksu nie było łatwe. Przynależność ojca do AK, praca w Departamencie Zdrowia Ministerstwa Komunikacji, w którym do 1948 r. pełnił funkcję dyrektora i z której został odsunięty, miała zapewne wpływ na trudności syna z dostaniem się na wymarzony kierunek.

 

Ostatecznie przyjęto mnie na historię, znów pomógł pacjent mojego ojca. Na Uniwersytecie Warszawskim studiowałem w latach 19521956. Uczestniczyłem w seminarium prof. Stanisława Herbsta, wybitnego historyka, znawcy wojskowości i architektury. Miałem u niego pisać pracę magisterską o renesansowym Pułtusku, ale po absolutorium otrzymałem nakaz pracy jako nauczyciel w szkole w Zwoleniu. Nie chciałem wyjeżdżać z Warszawy, również rodzice woleli, abym pozostał w domu, i znów zaczęli wspominać o medycynie. Przekonali mnie do decyzji o studiach lekarskich, ale musiałem nadrobić wiele zaległości z biologii, chemii. Miałem na to rok. Na magisterium z historii zabrakło już czasu i sił.

 

Jeszcze przed rozpoczęciem studiów medycznych o adepta Wydziału Historycznego upomniało się wojsko.

 

Zostałem wezwany do stawienia się przed komisją wojskową. Otrzymałem stopień podporucznika i nakaz wyjazdu do jednostki w Olsztynie. Powiedzieli mi, że będę tam tłumaczem. Ja? Dlaczego? Dziwiłem się. A oni, że znam trochę angielski, trochę francuski, a rosyjski to wszyscy znają. Na moje szczęście i ku zdumieniu wojskowych miałem zaświadczenie, że zaczynam studia w Akademii Medycznej w Warszawie. Dzięki temu uzyskałem zwolnienie. Rozkaz wyjazdu został wycofany, ale awans na podporucznika gdzieś w dokumentacji pozostał, o czym przekonałem się po kilku latach.

 

Stefan Welbel studia medyczne ukończył w terminie.

 

Było ciężko, ale udało mi się zaliczyć wszystkie egzaminy bez powtórek. Miałem za sobą sześć lat studiów. Kończyłem dwuletni staż podyplomowy. I znów wezwało mnie wojsko. Tym razem nie miałem odwrotu. Dostałem przydział do 16. Pancernej Dywizji Kaszubskiej z miejscem postoju w Braniewie. Przez pierwszy rok byłem lekarzem w batalionie czołgów. Przez drugi – dowódcą kompanii medycznej. Po dwóch latach, choć kusili mnie mieszkaniem, oferowali specjalizację w klinikach, koniecznie chciałem odejść do cywila. Powrót był bolesny. Po przyjeździe do Warszawy przekonałem się, że wymeldowano mnie ze stolicy i wciąż miałem meldunek w hotelu garnizonowym w Braniewie. A bez meldunku w Warszawie nie mogłem podjąć w niej pracy.

 

W powrocie do życia w cywilu pomógł starszy brat Leszek, lekarz psychiatra, który pracował w szpitalu w Pruszkowie.

 

Ja nigdy nie chciałem być lekarzem. A już na pewno nie psychiatrą. Wystarczyło, że brat był. Ale skoro nadarzyła się taka możliwość, a wyboru nie było, i ja zająłem się tą dziedziną. Na szczęście trafiłem do działu, wówczas bardzo nowoczesnego, psychiatrii społecznej. Nie zajmowaliśmy się pojedynczymi pacjentami, pojedynczymi przypadkami, tylko ogólną sytuacją zdrowotną, epidemiologią zaburzeń psychicznych. Prowadziliśmy badania naukowe, dokumentację statystyczną, ankiety. Robiłem specjalizację, pracowałem w ambulatoriach, przychodniach – psychiatrów zawsze było mało. Do dzisiaj tak jest, teraz nawet jeszcze mniej niż kiedyś. W 1972 r. przeniesiono nas z Pruszkowa, z Tworek, do nowej siedziby Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Zrobiłem doktorat. Moim promotorem był prof. Stanisław Dąbrowski, inicjator i orędownik pierwszej ustawy o ochronie zdrowia psychicznego. W instytucie przy ul. Sobieskiego pracowałem do 2003 r., do emerytury, a nawet wiek emerytalny trochę przekroczyłem.

 

Stefan Welbel zajmował się również dydaktyką. Prowadził wykłady z psychiatrii w Akademii Psychologii Społecznej w Warszawie. Pracował jako konsultant w placówkach opiekuńczych dla ludzi starszych z niepełnosprawnością intelektualną, m.in. na Bielanach i Bemowie, Grochowie.

 

Byłem aktywny zawodowo do 2014 r., kiedy przytrafił mi się wypadek podczas jazdy na rowerze. Po tym zdarzeniu musiałem ograniczyć działalność i przestałem pracować w zawodzie. Wówczas napisałem dla wnuków bajkę o wypadku dziadka. Pisałem dla nich również bajeczki na motywach Kaczki Dziwaczki, Tadka Niejadka, a także inne historie. Wśród tych opowieści był też Doktor Zdrówko. I zawsze dużo rysowałem, wciąż rysuję – podsumowuje swoją opowieść Stefan Welbel.

 

Od 2002 r. bierze udział w wystawach i artystycznych plenerach organizowanych przez OIL w Warszawie. Zamiłowanie do sztuk plastycznych, które nie opuszcza go od dzieciństwa, i artystyczną pasję (nie tylko do rysunku, ale również do pisania i muzyki, m.in. gry na fortepianie) pogodził z medycyną, w której odnalazł swoją zawodową ścieżkę. Przecież słowo i rysunek mogą być narzędziem terapeutycznym. Książeczki dla dzieci o Doktorze Zdrówko spełniają i tę rolę.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum