27 lutego 2015

Na marginesie – Kupą, mości panowie…

Alfred Hitchcock, mistrz suspensu, mawiał, że dobry film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno narastać. Okazuje się, że nie tylko słynny reżyser to potrafił, czasami udaje się taki scenariusz zrealizować w życiu. Oto bowiem 29 grudnia, tuż przed końcem roku, minister Arłukowicz oznajmił, że nie osiągnięto porozumienia z najsilniejszą organizacją skupiającą lekarzy rodzinnych, tj. Porozumieniem Zielonogórskim. Oczywiście – zdaniem ministra – z winy PZ. Następnie w czasie codziennych konferencji prasowych minister wygłasza dramatyczne oświadczenia. Dochodzi do zamknięcia gabinetów lekarskich dla około 2,5 mln pacjentów, odbywa się konferencja prasowa przedstawicieli Porozumienia Zielonogórskiego, Naczelnej Rady Lekarskiej i Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, pada zapowiedź ogłoszenia protestu, a nawet strajku ogólnopolskiego.
Premier Ewa Kopacz oficjalnie milczy, napięcie rośnie. I nagle, jak w dobrym thrillerze, minister – łaskawca i dobrodziej dbający o swoje owieczki (czytaj: pacjentów) i chroniący trzódkę przed złymi wilkami (oczywiście lekarzami) – ogłasza, że ponieważ jest święto Trzech Króli i pacjenci chwilowo przestali być jego zdaniem zakładnikami lekarzy, zaprasza PZ na rozmowy. Finał jak z filmu – dobry minister osiąga sukces, a źli lekarze, myślący tylko o finansach zamiast o pacjencie, zagonieni zostają z powrotem do kieratu.
No i co? Hitchcock lepiej by nie wymyślił. Hitchcock nie, ale wymyśliła to pewnie jedna z firm pijarowskich albo obie, które za ciężkie pieniądze zatrudnia minister zdrowia. Pieniądze, których brakuje na leczenie np. chorych dzieci z wadami serca. Do niedawna za procedury wysokospecjalistyczne (w tym skomplikowane operacje kardiochirurgiczne) płacił resort zdrowia. Ale wizerunek resortu, a zwłaszcza Bartosza Arłukowicza, jest ważniejszy niż leczenie chorych (bo, jak się okazuje, przeniesienie finansowania procedur wysokospecjalistycznych do NFZ spowodowało znaczące ograniczenie ich dostępności).
Mieliśmy więc misternie zaprogramowaną akcję pod tytułem „Rząd i jego dzielny minister zdrowia pokonali złych lekarzy z Porozumienia Zielonogórskiego w trosce o dobro pacjenta”. Moim (i nie tylko moim) zdaniem to nie o dobro polskich pacjentów walczył Bartosz Arłukowicz z lekarzami, którzy po raz kolejny pokazali, że tylko w jedności siła, lecz o swoją przyszłość polityczną i stołek ministra. Tajemnicą poliszynela bowiem było, że jego pozycja była zagrożona, a kompletnie nieprzemyślana, źle przygotowana i wprowadzana reforma, pod powszechnie znaną nazwą „pakiet Arłukowicza”, stanowiła wystarczający powód do jego odwołania. Teraz, po osiągnięciu sukcesu w konflikcie z lekarzami rodzinnymi, Arłukowicz pewnie nie zostanie odwołany, bo któż odwołuje zwycięzców. Poza tym, szczęśliwie dla ministra, pojawił się inny poważny dla rządu problem – konflikt z górnikami po zapowiedzi likwidacji czterech nierentownych kopalń. Związki zawodowe zakwestionowały pomysły rządzącej koalicji i nie dopuściły do likwidacji. Sukces górników nie byłby możliwy, gdyby nie ich konsekwencja i wsparcie, jakie uzyskali od innych grup zawodowych.
Wydarzenia z przełomu roku były prawdopodobnie początkiem kolejnych problemów i konfliktów związanych z wprowadzaniem pakietu Arłukowicza. Kilka lat temu lekarzom udało się wygrać z rządem w walce o podwyżki wynagrodzeń dopiero wtedy, gdy w proteście wzięły udział wszystkie środowiska medyczne. „Kupą, mości panowie!” – wołał Onufry Zagłoba.

Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum