28 sierpnia 2015

Panie Kużawczyk…

Od lat jestem rzecznikiem praw lekarza w OIL w Warszawie. Zgłaszają się do mnie koledzy lekarze skarżący się na agresję lub arogancję ze strony pacjentów i ich rodzin. Skarżą się na media i na konflikty z pracodawcą. Ale, niestety, coraz częściej przychodzą do mnie ze skargami lekarze, których los postawił w roli pacjenta.
Kilka miesięcy temu i ja stałem się pacjentem. Swoją historię, ku refleksji, dedykuję młodszym kolegom lekarzom.
Pewnego dnia z ostrym stanem zapalnym i 40-stopniową gorączką zostałem przez żonę, również lekarza, przywieziony na SOR jednego z warszawskich szpitali. Zresztą w szpitalu tym przepracowałem 40 lat, a przez 15 byłem zastępcą ordynatora oddziału.
Była godzina 21.00. Mój stan się pogarszał. Leżałem przykryty płaszczem żony, drżąc niewiarygodnie z powodu wysokiej gorączki. Mijały godziny, kilkakrotna interwencja żony u lekarza dyżurnego nie przynosiła efektu. Wreszcie, po kolejnych kilku godzinach, sam podjąłem heroiczną próbę dotarcia do lekarza dyżurnego. Usłyszałem: – Zaraz do pana przyjdę, ale jutro napiszę raport do dyrektora szpitala, że jako lekarz wymusił pan na mnie udzielenie pomocy. Przesuwając się wzdłuż ściany, wróciłem na miejsce. Po jakimś czasie zjawił się lekarz. Pobieżnie zebrał wywiad, przerzucił wyniki badań wykonanych na cito przeze mnie kilka godzin wcześniej, zlecił ich powtórzenie i wyszedł. Mijały kolejne godziny. Była 2 w nocy, kiedy lekarz poinformował mnie, że mam zakażenie układu moczowego. Zalecił doustne przyjmowanie antybiotyku oraz urologiczną kontrolę w ambulatorium i odesłał mnie do domu. Wróciliśmy, była 5 rano. Nadal utrzymywały się dreszcze i gorączka, pojawił się obfity krwiomocz. Zadzwoniłem do ordynatora urologii. Zalecił powrót do szpitala, niestety również przez SOR. Na miejscu długo czekałem na lekarza dyżurnego z SOR-u, który ponownie zlecił badania i podanie mi kroplówki z pyralginą. Przykryty naszymi ubraniami przeleżałem kilka kolejnych godzin.
Była 19.00, kiedy przyjęto mnie na oddział urologii. Podane antybiotyki i leki przeciwgorączkowe robiły swoje. Mokry od potu, zmieniałem jedną pidżamę za drugą. Żona przywiezionymi z domu ręcznikami starała się mnie izolować od mokrej pościeli, o zmianę której nie mogliśmy się doprosić.
Rano rozpoczął się obchód lekarski. Rozpoznałem życzliwie uśmiechające się do mnie twarze starszych kolegów i dumnie podniesione głowy młodych lekarzy, moich dawnych stażystów.
Na oddziale leżałem dziesięć dni. Nadszedł długi weekend, podczas którego dyżur pełnił młody lekarz. Ponieważ poczułem się nieco lepiej, poprosiłem go o zmniejszenie podawanych kroplówek z paracetamolem. Z uwagi na chorobę wieńcową bałem się zbyt dużej utraty potasu. Odpowiedzią był publicznie wygłoszony wykład na temat paracetamolu zakończony stwierdzeniem: – Panie Kużawczyk, czy pan się chce sam leczyć, czy my możemy pana leczyć? Pewnie pokłosiem tego wydarzenia był fakt, że do końca mojego pobytu na oddziale pielęgniarki zwracały się do mnie per panie Kużawczyk. Czułem się jakoś odczłowieczony. Wieczorem żona stwierdziła, że mam niemiarową akcję serca. Wykonane na jej prośbę EKG wykazało migotanie przedsionków. Wezwano na konsultację kardiologa. Przyszła młoda lekarka, która okazała się bardzo zaskoczona moim problemem kardiologicznym. Żona poprosiła o przysłanie bardziej doświadczonego konsultanta. Przyszedł lekarz pełniący dyżur na kardiologii inwazyjnej, również bez specjalizacji. Zbadał mnie i wydał zalecenia.
Po weekendzie lekarz prowadzący zlecił ponowną konsultację kardiologiczną. Przyszła młoda lekarka. Zbadała mnie, zmodyfikowała dotychczasowe leczenie kardiologiczne i przeciwzakrzepowe. Znalazła czas, by rzeczowo wyjaśnić mi swoje postępowanie. Była jak balsam na moje stargane nerwy, jak światełko nadziei, że nie jest tak źle, może po prostu miałem pecha, źle trafiłem. Cieszyłem się, że wśród młodych lekarzy są tacy, którzy mają nie tylko dużą wiedzę medyczną, ale też właściwe podejście do chorego. Wysoka kultura osobista, empatia, życzliwość i szacunek nie zależą, jak się okazuje, ani od umów podpisanych z NFZ, ani od organizacji pracy. Takim człowiekiem po prostu trzeba być. Osobę obdarzoną wspomnianymi cechami nazywamy lekarzem z powołania. Nie mówię, że kiedyś zawsze było dobrze, ale nie było aż tak źle. Może na studia medyczne decydują się osoby, które powinny wybrać inny zawód? Medycyna to sztuka, posługa, a nie bezduszny biznes. Może obecne metody kwalifikacji na studia medyczne są niewłaściwe? Co nie działa, gdzie jest błąd?
Doświadczenie tych dni spowodowało, że teraz na lekarzy skarżących się na – nazwijmy to – opiekę lekarską patrzę z jeszcze większym zrozumieniem. Serce się ściska, gdy słyszę, jak młodzi lekarze odnoszą się do starszych kolegów.
A co ma powiedzieć zwykły pacjent, przerażony swoją chorobą, niedoinformowany, zdany na własne siły? Pacjent, który nie ma znajomego lekarza na oddziale. Jak przeżyć takie sytuacje? Jak nie zwariować i nie dać się poniżyć? To jak survival, sztuka przetrwania w nieprzyjaznym środowisku.
Nie chcę generalizować, bo z całą pewnością nie dotyczy to wszystkich. Ale pacjentem każdy może stać się w każdej chwili, poza tym młodość nie trwa wiecznie, z czasem i Wy, Młodzi Lekarze, będziecie potrzebowali pomocy.
Dziś tak dużo mówimy o pretensjach ze strony pacjentów, o ich roszczeniowości, a nawet agresji. Zastanawiamy się, dlaczego zdarza się to coraz częściej? Może jeszcze jest czas, by nad tym pomyśleć, zanim przyjdziecie do rzecznika praw lekarza z prośbą o pomoc w znalezieniu obrońcy w sprawach z oskarżenia pacjentów bądź ich rodzin o łamanie zapisów Kodeksu Etyki Lekarskiej. A może po prostu o butę i brak serca.

PS Namawiam kolegów do pisania o swoich doświadczeniach w zakresie relacji lekarz – lekarz.

Andrzej Kużawczyk

Archiwum