12 lutego 2021

Krew

Prof. Jerzy Bralczyk

Dawne dziwne rzeczowniki z zakończeniem na -y miały w dopełniaczu końcówkę -ve, która wpłynęła na ich późniejsze mianownikowe postacie. Tak z rzeczownika mrchy powstała marchew, a z crky – cerkiew. I krew ma takie pochodzenie, dawniej był rzeczownik kry, który na pytanie „czego?” odpowiadał krve, co potem weszło mu w krew.

Dawny praindoeuropejski rdzeń kru-/kreu- oznaczał krwawe, ociekające krwią surowe mięso (dziś widok może być uznany za niezbyt przyjemny, zresztą widok krwi u wielu budzi wręcz sensacje żołądkowe) i rozwinął się w greckie kreas oraz łacińskie cruor – o tychże znaczeniach. Bulgoczące germańskie blood czy blut mają niepewne pochodzenie, podobnie śpiewne romańskie sanguis, sangue czy sang. Słowiańska krew wydaje się najbardziej krwawa.

Słowo krew ma u nas ogromną frazeologię i metaforykę, często piękną i szlachetną. Jest krew zimna (dobra!) i gorąca (też); błękitna, czysta, świeża – ale i nagła, która może zalać (zwykła też czasem zalewa, co już niemiłe). Gdy kto krewki, krew u niego może żywiej krążyć (dobre), a gdy jeszcze żywiej, to się burzy (mniej dobre). Taka krew już jest ognista. Bywa gorzej, gdy coś lub ktoś komuś psuje krew.

I, oczywiście, krew leje się na polach bitew – tych metaforycznych i prawdziwych. Można nią broczyć, gdy własna, i brodzić w niej, gdy cudza. Makabryczno-patriotyczne sienkiewiczowskie teksty ociekają krwią. Pełno tam zapachu krwi. Miało to dodawać ducha, a i krew w żyły wlewać. „Duch grał i krew grała”. „Do krwi ostatniej kropli z żył” mieliśmy „bronić ducha”, a Kościuszko miał „patrzeć na nas z nieba, jak w krwi wrogów będziem brodzić”. W „Strasznym dworze” Miecznik wymagał od przyszłego zięcia, by „dla swej ziemi macierzystej” był gotów wręcz „na skinienie oddać krew”. Taka krew ma też znamiona ofiary – to się nazywa ofiarna krew. Z tej ofiary krwi można coś zbudować, a zresztą sama ofiara dobrze nas określa, a „z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej” nasz bijący do Pana głos może łatwiej do Niego trafić. Pacholęta uczono specjalnym katechizmem miłości do ojczyzny, która jakoby została „zdobyta krwią i blizną”.

Krwawy patriotyzm i dziś w modzie, bo krew, gdy nasza, to lepsza – takie narodowe identyfikacje są stosunkowo proste i łatwo satysfakcjonujące. Chodzi tu nie tylko o patriotyzm, także o przynależność w węższym sensie. Gdy kto krew z krwi, a kość z kości, to nasz – a krew nie woda (dawniej znaczyło to tyle, co ‘bliska ciału koszula’, potem dopiero odniosło się do erotycznego temperamentu). Choć krew krewnych wydaje się trochę dalsza.

Nieco inne, lecz podobne, jest odniesienie klasowe. Kolor sztandaru „jest czerwony, bo na nim robotników krew”, którą „długo leją katy”. I „nadejdzie jednak dzień zapłaty”, zapewne także pełen krwi, tym razem przelanej sprawiedliwie. I w ogóle, jak „oko za oko”, tak „krew za krew”! A szczególnie okrutni tyrani łatwo zyskiwali sobie krwawe przydomki.

Zresztą nawet prywatne zniewagi wymagają krwi. Gdy sami się nie zemścimy, nasza krew spadnie na głowy krzywdzicieli, krwiopijców na przykład.

Pełno krwi w naszym języku, krwawy on, że strach. <

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum