2 listopada 2020

Na rowerze cały rok

Do sportowej rywalizacji podchodzi poważnie, ale wyścigi są dla niego także świetną zabawą. – Jeżdżąc, odpoczywam– mówi Grzegorz Stokłuska, specjalista położnictwa i ginekologii, miłośnik kolarstwa i uczestnik rowerowych zawodów przełajowych, w rozmowie z Anettą Chęcińską.

Jak zaczęła się pańska rowerowa pasja?

Zawsze interesowałem się sportem, chociaż w dużej mierze jako kibic, przede wszystkim piłkarski. Jestem nim do dzisiaj. W szkole i na studiach amatorsko uprawiałem różne dyscypliny i oczywiście rekreacyjnie jeździłem na rowerze. W osiedlowych zawodach wziąłem udział, mając 11 lat. Wystartowałem na pożyczonym rowerze i wygrałem. Nagrodą były słodycze. W ósmej klasie szkoły podstawowej dostałem od rodziców tzw. półkolarzówkę. Jazda na rowerze zawsze była moim hobby, ale jeździłem rekreacyjnie.

Od kiedy uczestniczy pan w wyścigach terenowych? Pamięta pan wrażenia z pierwszego?

Kolarstwem przełajowym zainteresowałem się za sprawą dr. Wojciecha Puzyny, dyrektora Szpitala Specjalistycznego św. Zofii w Warszawie, który również startował w zawodach rowerowych razem z synami.  To on mnie namówił do udziału w wyścigach i wciąż kibicuje, śledząc moje wyniki sportowe. W 2009 r. wsiadłem na tzw. rower górski, czyli MTB, jeszcze inaczej przełajowy lub terenowy. Przyznam, że pierwsze zawody w terenie przyniosły pewne rozczarowanie, gdyż byłem nieprzygotowany. Wybrałem zbyt długi dystans– 43 km. Spodziewałem się lekkiej przejażdżki, a okazało się, że to prawdziwy, ciężki wyścig. Byłem amatorem, łapały mnie bardzo bolesne skurcze  mięśni, z którymi nie mogłem sobie poradzić. Ale porażka mnie nie zniechęciła, zacząłem trenować, kupiłem sprzęt wyższej klasy i od następnego sezonu było już lepiej.

Na czym polegają takie zawody?

Są różne formy kolarstwa. Ja biorę udział w maratonach terenowych o charakterze sportowym organizowanych przez Cezarego Zamanę, swego czasu członka kolarskiej reprezentacji narodowej, m.in. zwycięzcę Tour de Pologne w 2003 r. Obecnie tego typu imprez jest więcej, ale on był ich prekursorem. Frekwencja podczas wyścigów jest duża – od 1 tys. do 1300 osób. Uczestników dzieli się na kategorie wiekowe, a także na sektory zależne od wcześniej uzyskanych wyników. Każdy zawodnik ma swoje dossier, w którym odnotowywane są punkty, awanse i spadki. Mamy do wyboru trzy trasy: Fit 20–25 km, 1/2 Pro 40–45 km oraz Pro 60–80 km. Ja startuję na najkrótszej. Skala trudności jest różna. Najwytrwalsi i najtwardsi zawodnicy jeżdżą na trasach najdłuższych i najtrudniejszych. Im bardziej urozmaicony teren, im więcej zjazdów, podjazdów, utrudnień terenowych, slalomów między drzewami, tym lepiej. Im trasa trudniejsza technicznie, tym bardziej uczestnicy są zadowoleni. Wyścigi stanowią również okazję do rodzinnych i towarzyskich spotkań. Organizowane są konkursy dla najmłodszych. Przygotowuje się krótkie trasy Hobby 5–8 km dla dzieci, które w zabawie angażują się w sportową rywalizację, może nawet bardziej niż dorośli.

Jak często pan trenuje?

Żeby osiągać dobre wyniki, powinienem przynajmniej trzy razy w tygodniu albo częściej. Ponieważ nie mam aż tyle czasu, w ramach treningu dojeżdżam rowerem do pracy. Mieszkam w okolicach Piaseczna. W drodze do szpitala przy ul. Żelaznej w Warszawie pokonuję dystans 23 km. Samochodem jadę około 45 min, bywa, że dłużej, gdy są korki, a mój rekord rowerem wynosi 42 min. Inaczej jeździ się po szosie, inaczej terenowo, ale mimo wszystko trening szybkościowy jest pomocny. Na pewno jeżdżąc w mieście, należy być ostrożnym, trzeba mieć rozwinięty instynkt samozachowawczy. Widziałem wiele kolizji, nawet na ścieżkach rowerowych.

Na trasie zawodów zdarzają się wypadki?

W 2014 r. startowałem w Puławach. W zawodach, za moją namową, brała udział również moja żona. Byliśmy w innych sektorach startowych, jechaliśmy w oddzielnych grupach. Ja ruszyłem wcześniej i na zjeździe w jednym z puławskich wąwozów mój rower wpadł w szczelinę. Poleciałem głową w dół. Miałem bardzo poważną kontuzję, długo wracałem do zdrowia, na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Po wypadku obawiałem się trochę powrotu na rower, ale postanowiłem przełamać strach i w następnym roku znów zacząłem jeździć. Podchodzę jednak ostrożniej do karkołomnych zjazdów. Żona już nie startuje, ale towarzyszy mi na zawodach, bardzo mnie wspiera i kibicuje.

Czy uprawianie sportu pomaga w pracy zawodowej?

Bardzo. Zawody łączę z weekendowymi wyjazdami rodzinnymi. Nabieram energii do pracy. Taki oddech i odpoczynek od codzienności jest potrzebny. Po wyścigu, o ile nie nabawię się kontuzji, wracam do pracy z nowymi siłami. Do sportowej rywalizacji podchodzę poważnie, ale wyścigi są dla mnie także świetną zabawą. Jeżdżąc, odpoczywam.

Jaki sprzęt jest potrzebny uprawiającym kolarstwo?

Rower. Jaki? W miarę jeżdżenia rośnie apetyt na coraz lepszy model. Kask jest niezbędny nie tylko na zawodach, także w mieście. Kaski są różne, ale zawsze lepiej kupić taki z wyższej półki, bo jego jakość ma znaczenie dla naszego bezpieczeństwa. Zawsze namawiam i przekonuję wszystkich do noszenia kasku, gdyż można sobie zrobić krzywdę nawet na prostej drodze. Strój, różnego rodzaju akcesoria – to kwestia indywidualna, są oferowane na każdą pogodę i na każdą kieszeń. Oczywiście, czym innym jest wyposażenie zawodnika, czym innym amatora jazdy rekreacyjnej. Jednak w obu przypadkach trzeba chcieć jeździć na rowerze.

Czy tegoroczny sezon zalicza pan do udanych?

Z powodu pandemii na pewno był skromniejszy. Tradycyjnie sezon zaczynamy 1 kwietnia, w tym roku wyruszyliśmy na trasę w połowie lipca. Zamiast kilkunastu etapów było tylko osiem. Startowało mniej zawodników, ale najwytrwalszych nie zabrakło. Finałowy etap był rozgrywany 18 października w Legionowie i na pewno różnił się od spotkań kończących sezon w latach ubiegłych. Nie było świętowania, radosnej fety, zachowywaliśmy konieczny obecnie dystans. Niemniej jednak dla mnie był to sezon udany. W mojej kategorii wiekowej (FM7) wygrałem pięć z ośmiu etapów i zająłem I miejsce, natomiast w  klasyfikacji generalnej czyli wśród wszystkich startujących na  dystansie Fit byłem piętnasty.

Zachęca pan współpracowników do jazdy na rowerze?

Jak najbardziej. Namawiam też do udziału w zawodach. Był czas, że nasza drużyna rowerowa – Żelazna Grupa MTB, była dość liczna. Startowaliśmy w kilkanaście osób: lekarze, pielęgniarki, położne. Z czasem ciężar reprezentacji spoczął tylko na mnie. A przecież chętnych do jazdy i rowerowej przygody na pewno jest wielu, trzeba tylko wsiąść na rower. Naprawdę warto spróbować. Na rowerze jeżdżę cały rok.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum