12 stycznia 2008

Kochajmy się!

Sporo racji ma Krzysztof Bukiel, który twierdzi, że upór lekarzy w sprawie podwyżek i zgoda na podpisywanie klauzuli opt-out za cenę wyższych stawek wypłacanych za nadgodziny może pomóc rządowi w zreformowaniu systemu opieki zdrowotnej. Szantaż? Tak, ale tylko na pozór stawia on ministra pod ścianą. W rzeczywistości daje mu niezbędny wiatr w żagle, bez którego nigdy nie uda się zastąpić szumnych politycznych zapowiedzi realizacją choćby drobnych konkretów. Politycy już tyle razy zwodzili nas w sprawie zmian w ochronie zdrowia, że nikt nie nabierze się na kolejne obietnice. Platforma Obywatelska jest co prawda ostatnią chyba partią, wobec której lekarze nie stracili jeszcze zaufania (bo jako ostatnia bierze się do rządzenia), ale ten kredyt został tak poważnie nadwerężony przez poprzedników, że trudno dziwić się lekarskiej nieustępliwości.
Ciekawi mnie jednak, czy reformy po myśli Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy są tożsame z tymi, jakich pacjenci oczekiwaliby od twórców sprawnego i szczelnego systemu opieki zdrowotnej.
Tu muszę się zgodzić z minister Ewą Kopacz, która zapowiada, że nie pozwoli, by społeczeństwo finansowało wyższymi składkami obecnie istniejący bałagan. Tę niepopularną w środowisku medycznym prawdę trzeba sobie w końcu przyswoić: same pieniądze zaklęte w procentach PKB nie zreformują systemu, tak jak nie uda się napełnić wodą wanny, która zawsze będzie miała otwarty odpływ. Rząd powinien przede wszystkim wyrównać rażące dysproporcje w składkach między ubezpieczonymi pracownikami i tymi, za których symboliczne kwoty opłaca budżet. Jednak czas również przystąpić do odważniejszych zmian w samej organizacji pracy szpitali, wycen świadczeń (także, w niektórych specjalnościach, przeszacowanych!), likwidacji rozmaitych patologii. Jest tego całe mnóstwo, o czym dziennikarze zajmujący się problematyką medyczną dowiadują się od samych lekarzy – w prywatnych rozmowach i anonimowo – bo nikt nie chce narazić się kolegom za pokazywanie absurdów, na których szpital lub oddział korzysta.
Jeśli więc ktoś żąda reform, które mają urynkowić system i sprawić, by nikt nie musiał pracować na kilku etatach, trzeba zdać sobie sprawę, że wymaga to jedności i porozumienia różnych środowisk. Dziś wciąż bywa tak, że pielęgniarki szczute są na lekarzy, młodzi rezydenci na ordynatorów, specjaliści z klinik na medyków rodzinnych – a wszystkie frustracje źle zarabiającego i przepracowanego personelu odbijają się na pacjentach.
Podobnej jedności w podejmowaniu decyzji wypada też w nowym roku życzyć całemu rządowi, by argumenty szefa resortu finansów nie kłóciły się z koncepcjami wypracowanymi w resorcie zdrowia. Nie za dużo wymagam? Czyżby noworoczny szampan za bardzo uderzył mi do głowy?

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum