9 listopada 2018

Warszawscy lekarze dla Niepodległej

100-lecie odzyskania niepodległości

Maria Ciesielska

W setną rocznicę odzyskania niepodległości należałoby dokonać swoistego bilansu postaci
polskiej medycyny. Szacownych luminarzy było jednak zbyt wielu i z pewnością ktoś mógłby zostać pominięty. Wszakże w realiach nowo powstającego państwa nie zabrakło lekarzy i społeczników, którzy postanowili podjąć wyzwanie walki z biedą i zaniedbaniem,
organizowali kształcenie studentów, pracowali naukowo, powoływali stowarzyszenia i tworzyli zręby samorządu lekarskiego.

W 1921 r. przyjęto ustawę o  ustroju i zakresie działania izb lekarskich. Stałym przedstawicielstwem i bezpośrednią władzą samorządową nowo powołanych izb lekarskich była Naczelna Izba Lekarska z siedzibą w Warszawie, złożona z przedstawicieli izb wojewódzkich, którzy po raz pierwszy zebrali się w celu wyboru władz NIL 9 czerwca 1923 r. Prezesem w I i II kadencji został dr Jan Bączkiewicz – pediatra i laryngolog dziecięcy, wieloletni prezes Stowarzyszenia Lekarzy Polskich i członek Zarządu Głównego Związku Lekarzy Rzeczypospolitej Polskiej, noszący nadawany przez papieża tytuł Dżentelmena Jego Świątobliwości. W wydanym w 1922 r. sprawozdaniu z działalności Stowarzyszenia Lekarzy Polskich możemy przeczytać: „Po raz pierwszy od chwili zjednoczenia Ojczyzny, z inicjatywy Zarządu zorganizowano pomyślnie, mimo trudności chwili, Zjazd przedstawicieli Towarzystw i Stowarzyszeń lekarskich z całej Polski, który przyczynił się do zbliżenia wzajemnego lekarzy trzech byłych zaborów oraz do ujednolicenia opinii o ważnych sprawach zawodowych i organizacyjnych”. Przygotowanie zjazdu było niewątpliwie ogromnym sukcesem organizacyjnym odradzającego się stanu lekarskiego.

W 1929 r. stanowisko prezesa NIL objął dr Witold Chodźko, lekarz psychiatra i neurolog, społecznik, polityk, minister zdrowia publicznego i opieki społecznej, a także wolnomularz. W 1935 r. zastąpił go wybitny pediatra prof. Mieczysław Michałowicz, działacz społeczny i polityk, wolnomularz, założyciel Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, nauczyciel wielu pokoleń lekarzy, któremu przyszło pełnić swój urząd w chwili wybuchu wojny. W pierwszych dniach wojny został ranny, pełniąc obowiązki szefa sztabu Poznańskiej Brygady Obrony Narodowej. Aresztowany za działalność konspiracyjną w listopadzie 1942 r., został uwięziony na Pawiaku, stamtąd przewieziony na Majdanek, a następnie do KL Gross-Rosen. Stan zdrowia profesora uległ wówczas znacznemu pogorszeniu, mimo to wbrew zakazowi władz obozowych konsultował małych współwięźniów. Jego pełna troski i miłości postawa wobec dzieci, zwłaszcza wtedy gdy sam bardzo cierpiał, była i jest nadal wspominana przez lekarzy będących świadkami jego pobytu w obozie koncentracyjnym.

Prezesami Izby Lekarskiej Warszawsko-Białostockiej, obejmującej działaniem w okresie międzywojennym obszar m.st. Warszawy i województw warszawskiego oraz białostockiego, byli kolejno: dr Leon Babiński – lekarz ogólny, dr Jerzy Bujalski – chirurg i ginekolog (zginął w KL Auschwitz) i dr Władysław Szenajch – znakomity pediatra, określany mianem „lekarza polskiego Renesansu medycyny”. Był on, podobnie jak prof. Michałowicz, współzałożycielem Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego i organizatorem pierwszych kursów dokształcających w zakresie chorób dziecięcych, organizowanych przy Izbie Lekarskiej w Warszawie. Jako nauczyciel rozumiał i doceniał istotę wychowania studentów medycyny w duchu humanizmu, równocześnie był propagatorem rozwoju medycyny społecznej. Prof. Szenajch pisał: „Czyż lekarze nie są winni, że mając przedstawicielstwo w sejmie i wśród wyższych urzędników państwowych, nie potrafili obronić słusznych interesów lecznictwa? Zemściła się tu na lekarzach pewna jednostronność ich wykształcenia zawodowego. Mamy wśród lekarzy doskonałych profesorów i praktyków, lecz lekarzy tych nigdy nie interesowały zagadnienia medycyny i higieny socjalnej”.

W pierwszej połowie lat 30. nadano prawa akademickie – nie bez protestów środowiska lekarskiego – działającemu od 1920 r. w Warszawie Państwowemu Instytutowi Dentystycznemu, przemianowując go na Akademię Stomatologiczną. Jej powstanie było możliwe dzięki wieloletnim staraniom prof. Antoniego Cieszyńskiego, który mimo piętrzących się trudności wszelkiej natury nie ustawał w staraniach o stworzenie programu studiów stomatologicznych i wprowadzenie go w życie. Tuż przed wybuchem II wojny światowej, na mocy rozporządzenia ówczesnego ministra opieki społecznej Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego, lekarzy dentystów włączono w struktury samorządu lekarskiego, tworząc cztery okręgowe izby lekarsko-dentystyczne.

Wybuch II wojny światowej, a potem bezwzględny okres stalinizmu odebrały niektórym możliwość rozwoju, wielu zginęło w gettach, obozach zagłady lub w związku z działalnością konspiracyjną. Dlatego, zamiast wyliczać nazwiska niewątpliwie zasłużonych profesorów medycyny, postanowiłam przedstawić dziś Czytelnikom postać wyjątkową, niesłusznie zapomnianą, ginącą niejako wśród innych, wybitnych postaci minionego stulecia – młodego lekarza dr. Włodzimierza Kmicikiewicza.

Z początkiem 1940 r. mjr dr Kmicikiewicz przyjechał do Warszawy, gdzie podjął pracę na Oddziale Chirurgicznym Szpitala św. Ducha i w Stołecznym Komitecie Samopomocy Społecznej oraz przyjmował pacjentów w prywatnym gabinecie. Właściwie do stolicy powrócił, ponieważ tutaj kilka lat wcześniej ukończył studia i podchorążówkę. W tym samym roku ożenił się i wkrótce na świat przyszły kolejno dwie córki. Gdy wybuchło powstanie warszawskie, został jako zaprzysiężony lekarz Armii Krajowej przydzielony do Szpitala Wolskiego, a po kilku dniach przeniesiony do dziecięcego Szpitala Karola i Marii na Woli. Panujące w tej placówce warunki pogarszały się z każdą chwilą. Przebywający tam także dr Zbigniew Woźniewski zanotował w swoim dzienniku: „Ruch w szpitalu był bardzo duży. Co chwila przebiegali przez teren szpitala powstańcy, łącznicy, gońcy i sanitariusze. Ranni leżeli pokotem na podłogach, gdyż szpital dziecięcy nie dysponował łóżkami dla dorosłych”. Sytuacja pacjentów wolskich szpitali zmieniła się dramatycznie 5 sierpnia, gdy padła kluczowa barykada na rogu ulic Wolskiej i Młynarskiej. Tego dnia w godzinach popołudniowych Niemcy podpalili położony kilkaset metrów od szpitala dziecięcego Szpital św. Łazarza. Wówczas lekarze z sanitariatu Kedywu opuścili Szpital Karola i Marii, a z nimi część powstańców, kilka osób personelu pomocniczego
i lżej ranni. Pozostałymi opiekował się m.in. dr Jerzy Hagmajer, który opisał wydarzenia tego dnia następująco: „Rano, w niedzielę 6 sierpnia, wpadło do szpitala trzech esesmanów. Przebiegli przez szpital, wołając, że wszyscy ranni i personel to bandyci i że zostaną wkrótce rozstrzelani. Na sali leżał rtm. Lossow, ranny i z zapaleniem płuc. Byliśmy z nim zaprzyjaźnieni. Zawołał nas do swego łóżka i powiedział: »Ja już swoje przeżyłem, ale wy, tacy młodzi, świeżo po ślubie, żal mi was niezmiernie«. Tymczasem nic się nie działo, więc z dr. Kmicikiewiczem postanowiliśmy się ogolić, by porządnie wyglądać, gdy staniemy przed Bogiem. Ogoleni, przystąpiliśmy do codziennych zajęć. W nocy przywieziono nam żołnierza z atakiem wyrostka robaczkowego. Postanowiliśmy go operować. Umyliśmy się do operacji, Teresa przywiozła na wózku chorego. W tym momencie szpital zaroił się od Kałmuków. Jeden z nich wpadł na salę operacyjną. Zobaczył chorego i wrzasnął »ty bandit«, »jestem żołnierz polski, nie bandit« – rzekł akowiec, siadając na wózku. Kałmuk zastrzelił chorego… Na salach chorych rozpętało się piekło. Kałmucy strzelali do rannych niemogących chodzić, innych zmuszano do wyjścia. Błogosławiłem w duchu Antylopę, która zdobyła dla mnie cywilne ubranie przeznaczone dla jakiegoś zmarłego. Spodnie przykryły kompromitujące mnie oficerki, panterkę wcisnąłem gdzieś w kąt, założyłem fartuch i uzbroiłem się w stetoskop. Schowałem do kieszeni zegarek i obrączkę, po czym zaczęliśmy wynosić dzieci. Uformował się pochód
– na czele były niesione dzieci, potem ciągnęli ranni i personel lekarski wraz z pielęgniarkami i sanitariuszkami. Co chwilę przybiegał do mnie Kałmuk lub Ukrainiec z pytaniem »ty wracz?« oraz żądając »czasy«”.

Żołnierze pułku szturmowego Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA), a także azerbejdżańskie bataliony Oddziału Specjalnego „Bergman” oraz 1 batalion 111 Pułku „Dönmec” (nazywani potocznie własowcami lub kałmukami) w towarzystwie nielicznych Niemców wypędzali ze szpitala chorych, zmuszając ich, aby szli w bieliźnie pośród
płonących domów, pozrywanych drutów tramwajowych, w kłębach gryzącego w oczy dymu. Upiorny pochód zamykały niemieckie czołgi, jakby uzbrojeni oprawcy nie wystarczali do upilnowania wyczerpanych ludzi. Na rogu ulic Górczewskiej i Młynarskiej ludzi zatrzymano. Kazano pozostawić rannych, a personel medyczny ustawiono pod murem, gdzie rozstawiono broń maszynową. Część osób zaczęła się modlić, inni płakali. Wtedy dr Kmicikiewicz przemówił do nich: „Ludzie! Zginiemy i tak wszyscy. Umierajmy dzielnie i spokojnie, jak na Polaków przystało”. Wówczas jeden z oficerów zażądał, aby wystąpił dyrektor szpitala. Dr Kmicikiewicz, który biegle władał językiem niemieckim, powiedział, że dyrektor pozostał na terenie Szpitala Karola i Marii. Wówczas Niemiec zaczął krzyczeć i grozić, że jeśli dyrektor się nie ujawni, wszyscy lekarze zostaną rozstrzelani. Wówczas dr Kmicikiewicz wystąpił z szeregu. Oficer wezwał najbliższego kałmuka i kazał mu zastrzelić doktora. Padł jeden strzał wymierzony w głowę. Lekarz runął na ziemię.

W chwilę później nadjechał motocykl wiozący niemieckiego lekarza sztabowego, który oświadczył, że Szpital Wolski pozbawiony jest lekarzy i pielęgniarek oraz wymógł wstrzymanie egzekucji personelu medycznego i wznowienie marszu. Odchodzący w kierunku szpitala ludzie usłyszeli jeszcze za sobą strzały z broni maszynowej. To rozstrzeliwano rannych żołnierzy AK, których kazano pozostawić na miejscu. W godzinach popołudniowych Szpital Karola i Marii został podpalony. Na jego terenie przebywało wówczas 60 chorych dzieci i około 150 rannych, w tym kilku Niemców. Część osób zginęła w podpalonych budynkach. Grupa prowadzona w asyście kałmuków dotarła do Szpitala Wolskiego przy ul. Płockiej późnym popołudniem. Wszyscy zrozpaczeni śmiercią pacjentów, żołnierzy oraz dr. Kmicikiewicza, który – jak napisał po wojnie dr Hagmajer: „poświęcił się dla nas i za nas”.

Po lewej: Szpital Wolski w 1925 r.; wyżej: dr Jan Bączkiewicz, prof. Mieczysław Michałowicz, prof. Antoni Cieszyński, dr Władysław Szenajch; niżej: dr Witold Chodźko (w środku)

Piśmiennictwo u autorki.\

https://niepodlegla.gov.pl/wydarzenia/konferencja-naukowa-medycy-polskiego-pogranicza-ii-rzeczypospolitej-lat-1918-1939/

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum