23 listopada 2005

Sytuacja w onkologii

Zaczęło się jak w filmach Hitchocka, w których na początku jest trzęsienie ziemi, po czym napięcie stopniowo rośnie. Podobnie w debacie o finansowaniu onkologii w Polsce – na początku były dramatyczne wyniki ogłoszonego w październiku europejskiego raportu.
Wynika z niego, że:

* Co roku 135 tysięcy Polaków zapada na raka, ale tylko 42% spośród nich przeżywa 5 lat. Zapewnia to nam… ostatnie miejsce w Europie;
* Na leczenie chorych na raka wydajemy 34 euro rocznie w przeliczeniu na jednego mieszkańca. To cztery razy mniej niż europejska średnia
i najmniej w krajach Unii Europejskiej.

Napięcie rosło, kiedy w debacie z udziałem prezesa NFZ i przedstawicieli onkologii okazało się, że pieniędzy jest, ile jest, i niewiele przybędzie. Chyba że nowe władze – rząd i parlament – uczynią coś w tej sprawie. O to właśnie, o radykalną zmianę sytuacji w leczeniu chorych na raka, apelował zespół konsultantów wojewódzkich ds. onkologii klinicznej do przedstawicieli świata polityki na spotkaniu w Centrum przy ul. Foksal w Warszawie, w październiku br. Wspierali ich w tym przedstawiciele stowarzyszeń pacjentów, przedstawiając dramatyczny apel. Sojuszników szukano też u zaproszonych
na spotkanie dziennikarzy, licząc na ich wsparcie.

Debatę, w której uczestniczyły „tęgie głowy” polskiej medycyny (m.in. profesorowie Cezary Szczylik i Wiesław Jędrzejczak, dr Janusz Meder, doc. Tadeusz Pieńkowski), zdominowały dwa wątki.
Pierwszy to brak dostępu do leków nowych generacji, bardziej skutecznych, zwiększających szanse wyzdrowienia i przeżycia, ale droższych od dotychczas stosowanych. To ich cena najpewniej sprawiła, że przez ostatnich 7 lat nie podjęto w Polsce decyzji o refundowaniu ani jednego z najnowszych leków. Dlatego autorzy raportu, o którym mowa, piszą w podsumowaniu m.in.: Polacy muszą czekać zbyt długo, by odnieść korzyści z nowych terapii, których bezsporne zalety już udowodniono.
Drugi wątek to pytanie, komu i kiedy udostępniać w pierwszej kolejności nowatorskie terapie. Wiele uwagi poświęcono doniesieniom o granicy wieku, powyżej której podawanie niektórych leków jest „nieopłacalne”, a więc i nieopłacane. Protestował przeciw tym doniesieniom Jerzy Miller, przywołując jednak pojęcie „wieku biologicznego”, a nie metrykalnego. Mówił o konieczności oceny stanu, w jakim znajduje się pacjent, uzasadnionej potrzebie zważenia na szali dobra i zła. Czyli nie tylko przewidywanej skuteczności, ale i prawdopodobnej szkodliwości tych silnie działających terapii antyrakowych, niepozostających bez wpływu na ogólny stan pacjenta.
Przez ponad trzy godziny wypowiedziano w tej debacie wiele mądrych myśli, ciekawych tez, przytoczono wiele przekonujących danych, zgłoszono liczne wnioski, z którymi trudno się nie zgodzić. Chociażby ten, że nic się nie zmieni tak długo, jak długo decydenci i ich rodziny będą mieli ułatwiony dostęp, poza kolejką, do świadczeń służby zdrowia i korzystać będą z „krótszej ścieżki” do lekarza, szpitala, nowego leku i sposobu leczenia.

Cóż z tego, że wszyscy zgadzali się z tym, że pacjent chory na raka czekać nie może? Co komu pomoże odwoływanie się do wyobraźni, przywoływanie obrazu dzielących się co sekunda komórek nowotworowych, nieczułych na apele i poglądy choćby najsłuszniejsze? Cóż z tego, że odbyła się kolejna debata, w której wszyscy mają rację i że każdy ma receptę na uzdrowienie chorego systemu?
Sytuacja, w której w leczeniu raka jesteśmy na szarym końcu europejskich statystyk, jest na dłuższą metę nie do zniesienia. Dłużej się czekać nie da. Niestety, nie widać nawet najmniejszego światełka w tym tunelu. W czasie, gdy toczyła się debata, dwa zwycięskie ugrupowania parlamentarne brały się za bary, przedstawiając różne koncepcje systemu ochrony zdrowia, zapowiadając kolejne zmiany i eksperymenty. Tymczasem ochrona zdrowia cierpi raczej
na nadmiar niż na brak reform. Źle to może wróżyć lekarzom i pacjentom. Nie tracimy jednak nadziei w zwycięstwo zdrowego rozsądku i poczucia odpowiedzialności. Ü

jww

Archiwum