17 grudnia 2019

Słowo ostrzejsze niż skalpel

Paweł Walewski

Podczas podniosłej uroczystości, którą OIL zorganizowała w Auditorium Maximum UW z okazji 30-lecia odrodzenia samorządu, w pamiątkowej książce, jaką otrzymali uczestnicy tego spotkania, odnalazłem ważny tekst prof. Jana Nielubowicza o wartości lekarskiego słowa.

Autor, który przez dwie pierwsze kadencje był w Warszawie przewodniczącym Sądu Lekarskiego, nie tylko z racji pełnienia tej funkcji cieszył się wśród lekarzy olbrzymim autorytetem. Wypada przypominać to, czego nauczał, bo poglądy miał dość uniwersalne i nie tylko dla środowiska medycznego, jak się okazuje, ponadczasowe. Choćby słynna jego maksyma: „medycyny można się nauczyć, ale lekarzem trzeba się urodzić”, przekazywana potem przez innych kolejnym pokoleniom lekarzy, jak ulał pasuje do wielu zawodów zaufania publicznego.

„Słowa skierowane do chorego – napisał prof. Nielubowicz we wspomnianym artykule – używam jako narzędzia mej pracy”. Takim instrumentem posługują się nie tylko lekarze. Również przedstawiciele mediów powinni zdawać sobie sprawę z mocy słowa i jego znaczenia, co potrafi dobrego, ale też złego uczynić. Nieumiejący przemówić do pacjenta lekarz, choćby był utytułowanym profesorem, nigdy nie zyska uznania. Są też dziennikarze, którzy, korzystając z wielce popularnych portali społecznościowych, obrzucają się dziś wyzwiskami, budząc zdumienie postronnych czytelników. Całej naszej klasie politycznej (z pojedynczymi wyjątkami) przydałaby się lekcja pokory, udzielona przez prof. Nielubowicza, by ludzie ci pojęli wreszcie, że dobrze jest więcej czasu poświęcić na zastanowienie, jakich słów użyć, aby nie ranić adwersarza, a jednocześnie przekazać innym szczerą myśl. Odpowiedzialność za słowo – brakuje jej w dyskursie publicznym, jej niedostatek wyziera z mediów, w indywidualnych kontaktach między lekarzem a chorym też niejednokrotnie odczuwa się jej niedosyt. „Doskonałość w tej dziedzinie uważa się nieraz za talent lub umiejętności aktorskie. Uważam to za niesłuszne – twierdzi profesor. – Aktor lepiej lub gorzej naśladuje kogoś lub też odtwarza jakąś sytuację. Posługuje się przy tym cudzymi słowami. Lekarz powinien mówić to, co sam myśli, czego sam się nauczył, co wywnioskował i co przemyślał, opierając się na dłuższym lub krótszym doświadczeniu własnym. Jego słowa są tym chętniej słuchane i tym większą mają moc przekonywania, im bardziej są autentyczne, jego własne”.

Z dziennikarskiego doświadczenia wiem, ile znaczy – dla dobra późniejszego artykułu – spotkanie z lekarzem lub naukowcem, który nie ogranicza się podczas wywiadu do klepania z pamięci podręcznikowych formułek, lecz woli dzielić się osobistymi przemyśleniami i rzuca a vista anegdoty z własnego doświadczenia. Ten personalny rys, zgodny z twierdzeniem Jana Nielubowicza, tak inny od wyuczonej roli aktora, ma w każdej rozmowie największą wartość, więc nie trzeba się go wystrzegać. W końcu słowo, nazywane fundamentem, na którym budujemy wzajemne zaufanie, może też przyczyniać się do zmiany ludzkich zachowań.

Fałszywe nadzieje. Przekłamane dowody. Słowa wzbudzające lęk, niepoparte wiedzą naukową. W dziennikarstwie medycznym niestety sporo pojawia się dziś treści, które powodują zamęt w głowach pacjentów. Co gorsze, kształtują je nieraz lekarze uznający się za autorytety. Czyż ruchy antyszczepionkowe, z którymi na szczęście coraz skuteczniej udaje się walczyć samorządowi lekarskiemu (chwała za to izbom warszawskiej, poznańskiej i łódzkiej), nie podpierają się nazwiskami lekarzy, którym nie zdążono jeszcze zawiesić prawa wykonywania zawodu? A w roli autorytetów występują uczeni, których bez trudu można negatywnie zweryfikować dziś w internetowej sieci, ale dla tych, którym się nie chce tego robić, stają się wyrocznią. Słowo szamana przeciwko słowu naukowca.

Dlatego z wielkim zdumieniem przeczytałem 11 listopada felieton wydawcy czasopisma „Świat Lekarza”, który wstawił się za jednym z guru osób ostro kontestujących kalendarz szczepień – dr. Hubertem Czerniakiem, niedawno ukaranym zawieszeniem prawa wykonywania zawodu przez łódzki sąd lekarski. Trudno było spodziewać się innego wyroku po licznych opiniach, jakie lekarz ten od lat, stając u boku Jerzego Zięby, sączy w umysły pacjentów. A tu, proszę sobie wyobrazić: niespodziewanie otrzymuje on wsparcie na portalu pisma lekarskiego, które w radzie naukowej ma kilkudziesięciu luminarzy polskiej medycyny! Słowo bez wartości? O nie, dla ruchów antyszczepionkowych wspomniany felieton miał wartość bezcenną, bo oczywiście podchwyciły go natychmiast w mediach społecznościowych. „To powinien być zimny prysznic na głowy dogmatyków w kitlach i pod krawatami. Jest taka szansa, bo »Świat Lekarza« to bardzo poważne czasopismo” – ogłosił na Facebooku były poseł Paweł Skutecki, znany przeciwnik obowiązującego kalendarza szczepień. Zatem tak jak lekarz niepotrafiący ważyć słów jest w stanie pogrzebać nadzieję chorego, tak dziennikarz stający po stronie znachorów może pogrzebać zaufanie do medycyny na zawsze. 

Autor jest publicystą „Polityki”.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum