3 lipca 2020

Ach, motyle!

W poszukiwaniu wyjątkowych motyli w Europie i na świecie znalazł sposób na oderwanie się od codziennych obowiązków i przyziemnych spraw. Jest nawet motyl, który wziął nazwę od jego nazwiska. O nietypowej pasji z lekarzem Leszkiem Pawlakiem, ginekologiem położnikiem z Ciechanowa, rozmawia Renata Jeziółkowska.

Skąd zainteresowanie motylami?

Późne lata szkoły podstawowej i wczesne średniej to był czas, gdy bardzo interesowałem się biologią i nawet myślałem o tym, by związać się zawodowo z jakimś biologicznym kierunkiem. Zrezygnowałem z tego pomysłu, poszedłem na medycynę, ale już wtedy ciekawiły mnie motyle i inne owady, i zaczynałem je powoli zbierać. Zresztą w liceum poznałem swojego przyjaciela, który jest profesorem i dyrektorem Muzeum Zoologicznego na Uniwersytecie Jagiellońskim, z którym współpracuję i jeżdżę na wyprawy.

Kiedy na dobre zaczęła się ta współpraca i wspólne wyjazdy?

Amatorsko jeździliśmy w latach 70., później poszedłem na medycynę i kontakt nam się urwał. Kolega skończył afrykanistykę, a później jakieś kierunki biologiczne. Był asystentem na UJ, obecnie jest już profesorem uniwersyteckim i dyrektorem muzeum. W latach 90. zacząłem jeździć z naukowcami z uniwersytetu na wyprawy, np. dwa miesiące spędziliśmy w Kolumbii w lesie deszczowym i tam łapaliśmy owady. Później byłem jeszcze na wyprawach w Kamerunie, Ghanie, Wenezueli, Brazylii. Często jeździmy po Europie, gdzie najciekawsze są kierunki bałkańskie, Bałkany i Alpy. Tam zawsze udawało nam się raz lub dwa razy w roku pojechać.

Jak to wygląda w praktyce? Umawiacie się i po prostu jedziecie?

Tak naprawdę to jest teraz bardzo sformalizowane. Nie ma takiego łapania, że ja sobie wezmę siatkę i pójdę, będę łapał. Jak gdzieś jedziemy, to musi być projekt. Kolega dostaje grant z uczelni. Załatwiamy pozwolenia odpowiednika Ministerstwa Ochrony Środowiska danego kraju i zwykle realizujemy jakiś projekt badawczy. Ja jestem amatorem, ale kolega jest zawodowym biologiem, więc pisze projekt, ruszamy, łapiemy, badamy. Nie jest tak, że łapię sobie zwierzątka i się nad nimi znęcam, tylko to są zawsze badania, w których uczestniczę. Interesuje mnie to, więc zawsze chętnie dołączam do takich projektów. Gdy tylko mam czas i urlop, jadę z naukowcami.

Czyli wybieracie się w miejsce, w którym występują wyjątkowe motyle, wypatrujecie, łapiecie?

Jak pojechaliśmy do Brazylii, gdzie złapałem nieodkrytego do tej pory motyla, wiedzieliśmy, że żyje tam motyl nieopisany przez nikogo. Słyszeliśmy o nim od kolegów – brazylijskich entomologów. Mówili, że w górach w okolicach Săo Paulo lata taki motyl, którego nikt nie złapał i nie opisał. Pojechaliśmy tam, przez tydzień go szukaliśmy i wreszcie znaleźliśmy.

I jest to, można powiedzieć, pana własny motyl!

Kolega go opisał i nazwał moim nazwiskiem, bo do tamtej pory był nieopisany i bezimienny.

Jak dokładnie brzmi nazwa?

 Praepedaliodes pawlaki.

Ile wypraw ma pan na koncie?

Takich dalekich, na inne kontynenty, osiem. Do Ameryki Południowej albo do Afryki, bo głównie te kierunki eksplorujemy. Natomiast bliższych, po Europie lub do krajów takich jak Turcja, już nawet nie liczę. Kilkanaście było ich na pewno.

Czy podczas wypraw zdarzają się jakieś nieoczekiwane, wyjątkowe sytuacje? Były jakieś przygody, niespodzianki?

 Muszę powiedzieć, że nic niespodziewanego czy przykrego mnie w tych krajach nie spotkało. Zawsze czułem się bezpiecznie, a z miejscowymi nasza ekipa potrafiła się dogadać.

A jeśli chodzi o motyle, który pana najbardziej zachwycił? Jakiś absolutnie niezwykły okaz się trafił?

Jest taki motyl w Afryce, Papilio zalmoxis. Widzieliśmy go w Kamerunie, jednak nie udawało nam się go złapać. Aż do jednego z ostatnich dni. To typowo anegdotyczna historia, bo poszliśmy do lasu łapać motyle, a moja żona została w bungalowie, w którym mieszkaliśmy, bo chciała zdjęcia porobić, pochodzić po okolicy, pooglądać otoczenie. Jak wróciliśmy z lasu, powiedziała, że widziała takiego wielkiego, niebieskiego motyla. Kolega profesor stwierdził, że takich tu lata dużo, są pospolite, to pewnie nic nadzwyczajnego. Później żona poszła nad rzekę fotografować kobiety, które robiły pranie, i ten motyl, o którym nam opowiedziała, przyleciał, więc zrobiła mu zdjęcia. Wróciła do domku, by odnieść aparat, wzięła siatkę i znów poszła nad rzekę. Motyl jeszcze tam siedział i ona go złapała. To był właśnie ten motyl, którego z naukowcami szukaliśmy przez 10 dni…

W Polsce jest czego szukać, występują ciekawe gatunki motyli?

 Polska jest uboga motylowo.

Epidemia zablokowała możliwość dalszych wyjazdów…

 Niestety, teraz się nie pojedzie na motyle, więc siedzę i czekam.

Jest cel kolejnej podróży?

 Miałem zamiar pojechać do Kenii, jakoś we wrześniu, ale czy to się uda? Wszystko będzie zależało od sytuacji, od odmrażania.

Czy ma pan w domu pamiątki związane z motylami? Kolekcje? Zdjęcia?

Mam prywatną kolekcję, całkiem sporą…

To znaczy?

 Nie wiem. Nie liczę okazów, mam ich cały pokój – taki pokój hobby nad garażem. Tam są szuflady z motylami.

Kilkaset? Kilka tysięcy?

 To idzie w tysiące, choć już bardzo dużo przekazałem Muzeum Zoologicznemu UJ i sukcesywnie przekazuję. Ta kolekcja ma wartość naukową i powinna się znaleźć w muzeum specjalistycznym, jakim jest właśnie muzeum zoologiczne. Na pewno np. do Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie się nie nadaje, bo trzeba umieć ją konserwować, dbać o to, żeby się nie dostały szkodniki…

Zatem na miejscu też ma pan zajęcie z motylami.

Gdy trwa pandemia, mam czas na porządkowanie kolekcji.

Jak na pana hobby reagują znajomi, otoczenie? Spotyka się z zaciekawieniem czy raczej ze zdziwieniem? To dość egzotyczna pasja.

Znam jeszcze jednego lekarza, który ma podobne hobby. Dr Warecki z Przemyśla, neurolog, fotografuje motyle. Wydał przepiękny „Atlas motyli polskich”, teraz robi atlas motyli Europy. Jeździ po świecie i robi zdjęcia. Natomiast entomologów w swoim środowisku nie spotykam. Generalnie entomologów w Polsce, zawodowych i amatorów, jest około 200–300.

Łapanie motyli to sposób na spędzanie wolnego czasu, radzenie sobie ze stresem? Co daje takie nietypowe zainteresowanie?

Oczywiście, że to sposób radzenia sobie ze stresem, bo akurat specjalizację mam dosyć stresującą – położnictwo. Jest to zatem odskocznia od wszystkich problemów, gdy na tydzień czy na dwa wyjadę. Odrywam się od medycyny i spędzam czas z przyrodą.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum