19 sierpnia 2013

Na marginiesie

Z zaciekawieniem, ale i z mieszanymi uczuciami, przeczytałam 19 sierpnia br. w „Rzeczpospolitej” felieton stołecznego publicysty Szymona Hołowni zakończony apelem: „Przez całe życie współczułem polskim lekarzom, mimo że jakiejś połowie z nich towarzyszy dziwne przeświadczenie, że są podstępem wydziedziczonymi magnatami. Nadskakiwałem doktorostwu, znosiłem ich dąsy, fochy i to, że traktowali pacjenta niczym półdebila. Dziś mam ochotę powiedzieć: zmieńcie zawód!”.
Apel jest efektem wizyty autora na SOR w jednym z podkarpackich szpitali. Jako pacjent zetknął się tam z brakiem empatii ze strony systemu i brakiem, jak pisze, prawidłowych zachowań lekarza udzielającego porady.
Szymon Hołownia słusznie zauważa, że lekarz może być wściekły, ale nie może tego okazywać, jeżeli jest profesjonalistą, dobrym lekarzem – niezależnie od tego, którą wstał nogą, i co przeżył przed chwilą. Chorego samopoczucie lekarza nie interesuje, on przychodzi po pomoc. Ale także przychodzi, chociaż o tym nie wie, do SOR, w którym dyżuruje przeważnie tylko jeden lekarz, czeka kolejka chorych: z wypadków, nagłych zdarzeń medycznych zagrażających życiu, a także tych, którzy właściwie nie powinni się znaleźć na SOR, ale przyszli, bo nie dostali się wcześniej do POZ lub specjalisty czy też chcą bez kolejki wykonać badania: rentgen, USG, albo boli ich np. od tygodnia ucho. A dyżurka zawalona jest stosem wymaganych przez NFZ druków z mnóstwem rubryk, zestawień do statystyk i rozliczeń…
Czy ten system służy choremu, czy doszliśmy już do momentu, jak pisze Hołownia, że musi on się zawalić? Autor, który prawdopodobnie po raz pierwszy w charakterze pacjenta zetknął się z naszym systemem ochrony zdrowia, przeszedł lekcję pokory. Absurdy, o których pisze, nie są wymysłem lekarzy, tylko polityków. Fakt, że „na SOR najlepiej przyjechać karetką, by nie czekać godzinami na lekarza” lub „konieczne jest skierowanie od lekarza rodzinnego, żeby chirurg mógł przyjąć chorego z urazem kończyny”, rzeczywiście woła o pomstę do nieba.
Kolejne rządy i ministrowie zdrowia podejmowali mniej lub bardziej udane próby reform. Efektem jest to, co dzisiaj lekarze i my, dziennikarze opisujący problemy systemu, doskonale wiemy, a o czym przekonał się Szymon Hołownia podczas „krótkiego romansu z publiczną służbą zdrowia”.
Ten pseudosystem pilnie wymaga działań i to nie w atmosferze walki politycznej (namawiam do przeczytania felietonu Pawła Walewskiego w tym numerze „Pulsu”). Tylko, czy koalicję rządzącą, a przede wszystkim premiera, stać na trudne decyzje: podjęcie konstruktywnego dialogu o ochronie zdrowia z opozycją i m.in. odwołanie ministra Bartosza Arłukowicza (który przez dwa lata pełnienia funkcji wyraźnie sobie nie radzi i którego według sondażu przeprowadzonego w sierpniu przez pracownię Homo Homini dla tygodnika „Do Rzeczy” negatywnie ocenia 50% Polaków)?
Czy jest to możliwe w kontekście rozpoczynającego się na wiosnę przyszłego roku serialu wyborczego w Polsce? Jeżeli szybko nie nastąpi poprawa, to zawołam tak jak Szymon Hołownia: Lekarze, zmieńcie zawód! Ale z inną argumentacją. Na taki, który was nie upokarza.

Ewa Gwiadowicz-Włodarczyk

Archiwum