29 czerwca 2014

Myśli rocznicowe

Janina Jankowska

25 lat minęło… Oficjalne obchody, których od pewnego czasu unikam, zmusiły mnie do przesłuchania starych nagrań radiowych z okresu po podpisaniu umów Okrągłego Stołu do zwycięskich wyborów 4 czerwca 1989 r. Zostałam zaproszona na konferencję pt. „Archiwa przełomu”, którą zorganizowały Kancelaria Prezydenta RP i Kancelaria Senatu RP. Trudno odmówić, bo w pewnej części jestem sprawcą powstania archiwów audialnych, tj. radiowych. Komitet Obywatelski postawił mnie na czele dziennikarzy, wtedy już od ośmiu lat niepracujących w Polskim Radiu (wyrzuceni z pracy po stanie wojennym), którzy mieli z marszu robić kampanię wyborczą kandydatów z obozu Lecha Wałęsy. To znaczy prezentować sylwetki, poglądy, program strony opozycyjno-solidarnościowej, a nadto objaśniać słuchaczom, jak po dokonaniu właściwego wyboru nie pomylić się przy oddawaniu głosu, bo ordynacja wyborcza była niezwykle skomplikowana.
Dziwna to była konstrukcja. Wybory wolne i niewolne, jak jajeczko częściowo nieświeże. Zadanie władzy polegało na tym, żeby wolność ograniczyć do 1/3 wolności. Zatem, niezależnie od wyników głosowania, nasi kandydaci mogli zająć tylko 1/3 krzeseł na sali sejmowej. Listy niczym się nie różniły. Nazwiska „naszych”, przecież w większości nieznane, były wymieszane z partyjno-rządowymi. W każdym województwie inne numery list. Nie wolno było używać nazwy „Solidarność”. Tylko tzw. lista krajowa zawierała samych jednorodnych bonzów aparatu partyjnego i tu już było wiadomo, z kim mamy do czynienia.
Nasz Zespół Radiowych Dziennikarzy Komitetu Obywatelskiego miał za zadanie w przydzielonym czasie antenowym to wszystko słuchaczom objaśnić i jednocześnie przekonać, by głosowali na „Solidarność”. Wychodziliśmy ze skóry, zespół szalonych reporterów i nobliwy Bohdan Tomaszewski, który instruował na antenie, jak skreślać nazwiska na listach, każde osobno. Wybitny dziennikarz sportowy był lektorem i prowadził wywiady z kandydatami. Słuchałam tych starych nagrań z rozrzewnieniem.
Tylu mądrych słów, tylu mądrych, autentycznie żarliwych i pełnych odpowiedzialności ludzi, dawno nie słyszałam w mediach.
Niechętnie się dziś wspomina, jak władza na każdym kroku utrudniała nam pracę, zwłaszcza komitetom obywatelskim w terenie. Wyłączano telefony, zabraniano rozwieszania plakatów, odmawiano papieru na druki. W niektórych szkołach dzieci miały obowiązek zrywania plakatów „Solidarności”. Startujący do Sejmu partyjni szefowie pewnych zakładów pracy drogą służbową wręczali pracownikom do podpisu listy popierające ich jako partyjnych kandydatów. Nazwisko pracownika, PESEL, wszystko było gotowe. Tylko podpisać, a premia zapewniona. Także nauczyciele z tej samej opcji dobrymi ocenami na świadectwie zachęcali uczniów do zbierania podpisów popierających ich kandydaturę. O tych wszystkich przypadkach informowaliśmy w naszych audycjach wyborczych.
Kierownictwo Polskiego Radia nie mogło już w treść naszych audycji ingerować. Natomiast mogło 12-osobowemu zespołowi z 30 współpracownikami przydzielić jeden pokój w piwnicy, robić każdego dnia awantury o przepustki, nie udostępniać magnetofonów reporterskich itp.
Gdyby nie nasza samoorganizacja, kontakty z kolegami na Zachodzie, którzy zbierali od różnych firm i związków zawodowych pieniądze, kupowali nam sprzęt, kasety, kamery i magnetofony – nasza kampania wyborcza w radiu i telewizji wyglądałaby inaczej.
Jednak udało się! Już pierwsze wyniki napływające naszymi kanałami z komitetów obywatelskich były dla władzy druzgocące. Społeczeństwo w całości odrzuciło tzw. listę krajową z aparatczykami partyjnymi. Euforia, radość, czuliśmy się zwycięzcami. Tym razem narodowe powstanie wygrane – kartkami wyborczymi! Właśnie ten dzień zwycięstwa – 4 czerwca 1989 r. – w tę okrągłą rocznicę tak podniośle świętowaliśmy.
Jednak niechętnie wspomina się dni następne, kiedy nastrój opadł. Nie pokazuje się, jak na szybko zorganizowaną konferencję prasową z udziałem Bronisława Geremka i Janusza Onyszkiewicza zareagowali ci, którzy głosowali na „Solidarność”. Mam to nagrane na taśmach archiwalnych. Do nas, do radia, dzwonili słuchacze. Zaskoczeni i rozżaleni. Nie rozumieli gestu politycznego prof. Geremka, który zapowiedział, że jeśli rząd będzie miał taką wolę, to nastąpi druga tura wyborów, która uzupełni nowymi kandydatami odrzucone przez wyborców partyjne mandaty. Wyborcy poczuli się oszukani. Głos liderów strony solidarnościowo-opozycyjnej gasił ich radość i nadzieje. Dyżurujący przy telefonie kolega tłumaczył, że takie gesty polityczne są potrzebne, bowiem ta nasza, „solidarnościowa” wygrana może wywołać panikę w obozie władzy, która jeszcze dysponuje siłą, policją, wojskiem itp. To był realny problem. Jednak my, dziennikarze solidarnościowo-opozycyjni, szczerzy do bólu w każdej sprawie, głosów rozczarowanych wyborców nie publikowaliśmy na antenie Polskiego Radia. Byliśmy jednością z naszymi związkowymi przywódcami…
Ten problem jest do dziś nierozstrzygnięty. Pacta sunt ser-vanda, a wola społeczeństwa? Została zlekceważona.
Czy nie w tym fakcie tkwi praźródło obecnych podziałów politycznych? Jedni krzyczą: zdrajcy, drudzy: wygraliśmy, to był jedyny możliwy w tych warunkach sukces. Ani jedno, ani drugie.
Podejmujący tę decyzję przywódcy ruchu społecznego, nawet jeśli mieli rzeczowe argumenty, swoją postawą oderwali się od ludzi. Nie byli szczerzy, nie wytłumaczyli się z tego „gestu politycznego” przed narodem. Weszli do kasty wyalienowanych elit, która nie musi liczyć się z głosem społeczeństwa. I tak już zostało. Rozwinęły się tylko techniki, marketing polityczny, PR itd.
Jednak wdzięczna jestem inicjatywie zbierania „Archiwów przełomu”, także ze zbiorów prywatnych. One rejestrują fakty z przeszłości. To ważne, bo w każdej chwili możemy do nich zajrzeć, by zrozumieć teraźniejszość.

Archiwum