28 stycznia 2019

Zmiany (nie)chciane

Jarosław Biliński, wiceprezes ORL w Warszawie

W ramach wszechobecnych zmian, często tylko zapowiadanych, ale nierealizowanych (co ma szczególne miejsce w polskim systemie ochrony zdrowia – niejednokrotnie hucznie zapowiadane reformy są atrapą, a wielkie debaty kończą się na niczym),
powinniśmy dostrzec te, które są realne i dotyczą nas samych. To fundament naszego rozwoju. Pozytywne zmiany będą tylko wówczas możliwe, gdy sami będziemy je przeprowadzać, brać w nich udział. Praca lekarza, na którą od dekad składa się niebotyczna liczba roboczogodzin, nie pozwala nawet zastanowić się nad istotą własnych oczekiwań i na zadanie sobie pytania, dokąd zmierzam, czego oczekuję? W takim mechanizmie codzienności reformy przebiegają obok nas. A my jesteśmy mieleni przez kołowrót przekształceń narzuconych z góry.

Paradoksalnie, w medycynie zmiany budzą lęk, jeśli są wcześniej zapowiadane. O wiele mniej emocji rodzą, gdy następują z dnia na dzień, są nam narzucone. Bo właśnie z powodu naszego robotycznego życia nie mamy czasu na refleksję, na zastanowienie się nad sensem wytycznych, które otrzymujemy, więc wdrażamy je często bezmyślnie, ale i z mniejszym lękiem. Może to nasz mechanizm obronny? Rozmaite przekształcenia niejednokrotnie pogarszają naszą sytuację, ale codziennie rano wkładamy nasze ciężkie buty i spieszymy wypracowywać te roboczogodziny. Nawet niekorzystne zmiany asymilujemy i jakoś się z nimi układamy. Bierność zawsze jest łatwiejsza niż działanie, niż partycypowanie w opracowywaniu usprawnień. Z drugiej strony wielu lekarzy, gdy tylko uda im się na chwilę wyjść z kieratu, zaczyna rzeczywistość kontestować. Ja obserwuję głównie rozczarowanie, czasem słyszę wręcz dramatyczną konkluzję, że wybór medycyny był pomyłką. Dla wielu z nas smutek nieodłącznie wiąże się z pracą, często jesteśmy nieszczęśliwi, czujemy, że się nie realizujemy, tracimy kontakt z rodziną, przyjaciółmi, zamierają nasze pasje, brakuje czasu na przyjemności. Istniejemy fizycznie, ale nasza psyche jest zupełnie stłamszona.

Polska jest na etapie rozwoju, w którym musimy (!) postawić na człowieka, na kapitał ludzki, na siebie. Gospodarczo odbiliśmy się od dna na tyle, że powinniśmy zacząć myśleć proobywatelsko, prospołecznie, proinwestycyjnie, projakościowo. Ma to szczególne znaczenie w ochronie zdrowia. Pracownicy ochrony zdrowia są końmi pociągowymi w pańszczyźnianym kieracie. Jest nas zdecydowanie za mało w stosunku do potrzeb i rozwoju technicznego.
Medycyna w Polsce wymaga dużego doinwestowania, kapitalnej reformy, przestawienia na całkowicie inne tory. Obecnie mamy system antypacjencki, a szczególnie antylekarski. Inwestycje często są farsą, o jakości nawet nie chcę pisać, bo musiałbym użyć mocnych słów – jakość w polskim systemie jest towarem ultradeficytowym. W tym wszystkim jesteśmy my, pracownicy systemu, lekarze – osoby wysoko wykształcone, profesjonaliści i eksperci w branży. Czy tak się Państwo czujecie? Bo ja nie. Jesteśmy traktowani jak wyrobnicy, parobcy, a nawet szkodnicy, którzy jeszcze mają czelność czasem coś powiedzieć naszym łaskawym panom. I właśnie w tej materii muszą przyjść zmiany!

System opieki zdrowotnej musi przejść głęboką reformę, ale ona się nie uda bez zainwestowania w kapitał ludzki. Fachowców brakuje w każdej strukturze systemu! Od kadry zarządzającej przez profesjonalistów medycznych po personel pomocniczy. Bez zainwestowania w nas żadna, nawet najlepiej pomyślana i zaplanowana reforma się nie powiedzie. Bo reforma w systemie musi być przeprowadzona naszymi rękami, to my mamy ją zrealizować. Do tego potrzebne jest nasze zaufanie. Jeśli któraś partia rządząca będzie chciała zreformować system i nam o tym powie, to paradoksalnie wywoła w nas lęk! Ten lęk, o którym piszę wyżej, choć pojawi się on też dlatego, że nie ufamy politykom. Reformy zawsze miały nas jeszcze bardziej docisnąć, a przede wszystkim nie wiemy, czego się po nich spodziewać. O wiele lepiej będzie, jeżeli sami zmiany opracujemy! Jeżeli będziemy uczestniczyć w reformowaniu. Ja wziąłem sobie tę ideę do serca i po serii protestów, po okresie walki, zakończonej wynegocjowaniem porozumienia z ministrem zdrowia, postanowiłem przygotować reformę kształcenia podyplomowego i prawa pracy. Mimo lęku na początku, moje obawy są o wiele mniejsze. Właśnie dlatego, że brałem udział w tworzeniu zmian. Wyszedłem ze strefy komfortu po to, aby później mniej cierpieć. Moje obawy przeszły na inny tor – czekania, czy wprowadzone zostaną te zmiany, które proponujemy. Bo zmiany nastąpią, pytanie tylko, z nami, czy bez nas? I czy będą to zmiany realne, czy kolejne atrapy? I czy będą to zmiany „nasze”, czy „ich”?

Poprosiłem naszego stałego felietonistę dr. Pawła Kowala, aby w grudniowym „Pulsie” wypowiedział się o podstawowych problemach systemu ochrony zdrowia piórem polityka, politologa, humanisty. Polecam ten tekst, bo jest de facto wykładnią tego, co musimy zrobić. Musimy stawiać na ludzi, musimy rozmawiać z pacjentami, uświadamiać im konieczność zmian systemowych, bo to oni przede wszystkim wybierają polityków, którzy mogą te zmiany przeprowadzić. Ale żeby przekonywać innych, musimy najpierw odnaleźć siebie. Spojrzeć w lustro, mieć czas zastanowić się, jak zwalczyć lęk przed podjęciem trudnych decyzji. A te decyzje będą musiały być podjęte, bo inaczej ktoś podejmie je za nas.

Samorząd i „Puls” też się zmieniają. To też był i jest lęk – lęk przed nowym. Ale zmienimy je razem, jako wstęp do zmiany systemu. Będę zadawał pytania na łamach naszej gazety, trochę wiercił wszystkim w głowach, by zawalczyć o nasze normalne jutro. Czy potrafimy to zrobić? Czy my, lekarze, mamy jeszcze w sobie ten idealistyczny czynnik? Czy dokonamy zmian razem? 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum