19 października 2003

Towar zwany usługami dentystycznymi

Jan Pietrzak przypomniał kiedyś żart, jak to przed wojną, na szyldzie, widniał napis: „rzeźnik”, a w środku, w sklepie, było mięso, po wojnie zaś – na odwrót. Dowcip ten przychodzi mi na myśl podczas przechadzki po mieście, gdy napotykam REKLAMY usług dentystycznych, świadczonych przez zakłady o coraz oryginalniejszych nazwach. Nazwach, których autorzy pełną garścią czerpią z angielskiego, łaciny oraz skojarzeń branżowych, tworząc żenujący wolapik. Określenia te kojarzą się bardziej z firmami rzemieślniczymi, sklepami, przedsięwzięciami o charakterze import-eksport, mniej zaś z leczeniem pacjentów. Można się co prawda doczytać, że chodzi o gabinet, do tego – świadczący „pełen zakres” usług, ale nie bardzo mamy pewność, że w środku znajdziemy LEKARZA. Z formy ogłoszeń, czy to prasowych, czy ulicznych, których treść dyktuje agresywny marketing, wynika raczej, że wewnątrz spotkamy sprawnego menedżera zajmującego się sprzedażą towaru, zwanego usługami dentystycznymi, które wykonuje zatrudniony pracownik. Właściciel – inwestor ma zwykle doświadczenie w prowadzeniu „interesu” nabyte w okresie transformacji, czy to w handlu, czy w warsztacie. W ramach dewersyfikacji źródeł dochodu „wszedł” w dentystykę z bagażem często bazarowej socjotechniki, świadomością, że reklama – dźwignią, brakiem skrupułów, zdeterminowana przez CEL, jakim jest zysk.
Przeciętny pacjent przestał się dziwić, bo wie, że to wolny rynek, konkurencja, że tak jest na Zachodzie. Nie jest to jednak prawdą. W Europie izby lekarskie sprawują kontrolę nad funkcjonowaniem praktyk lekarskich, również pod względem niedopuszczenia do nadmiernej komercjalizacji. Jest zasadą, że gabinet lekarski to praktyka lekarza, a nie firma usługowa. Oznacza to, że jest założony, firmowany i prowadzony przez konkretnego LEKARZA. Na tabliczce w miejscu prowadzenia praktyki znajduje się informacja z nazwiskiem. Podane są godziny przyjęć, specjalność oraz ewentualnie nazwy kas chorych, z którymi współpracuje. Nie udziela się zezwoleń na tworzenie sieci gabinetów. Praktykę tworzy jeden lekarz lub kilku lekarzy partnerów. To izba lekarska decyduje, jakie jej formy są dopuszczalne. Nie widuje się w Europie gigantycznych tablic z napisem: STOMATOLOGIA, bo po prostu nie można i nie wypada się nachalnie reklamować. W Polsce skromność stała się wstydliwą dolegliwością, dawno pokonaną w starciu z tupetem. Sądzę, że gdyby istniał obowiązek umieszczania na tablicach nazwiska lekarza prowadzącego praktykę, napisy reklamowe stałyby się bardziej wyważone.
Piszę ten list z nadzieją, że podejmie się wysiłek stworzenia mechanizmów mających przywrócić związek lekarza z praktyką LEKARSKĄ oraz związek praktyki lekarskiej ze stomatologią, jako dziedziną MEDYCYNY, a nie rzemiosła czy usług.

lek. stom. Grzegorz Łomżyński

Archiwum