14 listopada 2019

18 lat w Afryce

Z Jolantą Powałowską, lekarką z wieloletnim stażem zawodowym w Afryce,
rozmawia Małgorzata Skarbek.

18 lat pracy na Czarnym Lądzie to chyba rekord.
Co panią skłoniło do takiego wyboru?

Lubię podróże. Od czasów studenckich interesowałam się Afryką. Chciałam ją poznać, ale nie przelotnie, turystycznie. Dobrym rozwiązaniem był wyjazd w charakterze lekarza, do pracy. Wtedy lepiej się poznaje kraj, ludzi. W 1984 r. delegacja z zambijskiego ministerstwa zdrowia poszukiwała lekarzy chętnych do pracy w tym kraju. W Polservice podpisałam kontrakt na trzy lata. Zostałam dłużej, ale po trzech latach pracowałam już na własny rachunek.

Czy miała pani przygotowanie do pracy w tropikach?

Specjalizację z chorób tropikalnych zrobiłam w Londynie, gdzie towarzyszyłam mężowi na placówce dyplomatycznej. Po powrocie z Anglii pracowałam m.in. w Instytucie Chorób Zakaźnych i w Poradni Chorób Tropikalnych.

Jakie były początki pracy w Zambii?

Zaskakujące. Wyjechałam w 1985 r. Wylądowałam tam 1 lipca, w zambijskie święto narodowe. Mimo wcześniejszych zapewnień nikt na mnie nie czekał. Bez wizy nie mogłam opuścić lotniska. Dowiedziałam się od obsługi, że następny dzień też jest świętem. Miła perspektywa. Na szczęście miałam telefon do Polaka pracującego na miejscu. Dzięki niemu otrzymałam wizę i wydostałam się z lotniska. Następne dni spędziłam w hotelu.

Tam kolejne zaskoczenie – piękny basen, w którym nikt z gości się nie kąpie, choć pogoda wspaniała. Ponieważ lubię pływać, codziennie z niego korzystałam ku zdziwieniu innych osób. W końcu dowiedziałam się, że w czerwcu i lipcu, najzimniejszych miesiącach, nikt nie wchodzi do wody. A obserwujący mnie patrzyli z podziwem na tak zahartowaną kobietę.

Prawie cała Zambia leży na wysokim płaskowyżu (1,2–1,3 tys. m), więc klimat nie jest bardzo gorący, mimo bliskości równika. Kraj ma bogatą szatę roślinną, dzięki porze deszczowej, która trwa od listopada do końca marca. W sąsiednich krajach, np. Botswanie i Namibii, deszczu czasami nie ma przez kolejnych kilka lat.

Dowiedziałam się przed wyjazdem, że w Zambii drogie, a jednocześnie bardzo potrzebne od pierwszych dni pobytu są lodówki i samochody. Wobec tego małą lodówkę przesłałam jako bagaż nietowarzyszący, a samochód wysłałam frachtem do sąsiadującej z Zambią Tanzanii, do portu Dar es-Salaam. Musiałam tam pojechać pociągiem, a potem wrócić już samochodem (1800 km!). Liczne przygody związane z tą podróżą opisałam w książce.

Proszę o chociaż jedną opowieść.

W pewnym miejscu na szosie leżały dwie przewrócone ciężarówki z przyczepami. Przejechać się nie dało, a zbliżał się zachód. Zambijczycy usypali pochylnie z kamieni i namówili mnie, aby wjechać do rowu, który był bardzo szeroki i ominąć przeszkodę, co uczyniłam. Niestety, wjechanie na drogę okazało się niemożliwe. Wówczas 20 mężczyzn przeniosło samochód ze mną w środku. Oni są bardzo uczynni i serdeczni, do tego stopnia, że w sklepie nie pozwolono mi jako lekarzowi stać w kolejce. Kierownik powiedział: – Ty nie możesz stać w kolejce, na ciebie czekają pacjenci.

Jest pani także internistą, jakie były największe problemy medyczne?

Pracowałam w Kitwe, w 600-łóżkowym szpitalu klinicznym. Jako jedyny konsultant z interny byłam na permanentnym dyżurze pod telefonem. Bywały noce, że wzywano mnie trzy razy. Kitwe to przemysłowa północ kraju, wydobywa się tam miedź i kobalt. W Zambii najwięcej jest chorób tropikalnych, m.in. cztery rodzaje malarii. Najgorsza z nich, malaria falciparum, prowadzi bardzo szybko do śmierci, jeśli nie jest natychmiast rozpoznana i prawidłowo leczona.

Poza tym dość często występuje schistosoma haematobium (inaczej bilharcjoza), pasożytnicza choroba atakująca drogi moczowe i nerki, oraz bilharcjoza mansoni atakująca przewód pokarmowy i wątrobę. Do życiowego cyklu tych pasożytów niezbędne są: człowiek, ślimak i środowisko słodkowodne. Na całym świecie chorych na bilharcjozę jest około 200 mln (głównie w Afryce, przede wszystkim w Egipcie). Będąc na kontynencie afrykańskim, trzeba zawsze mieć w pamięci, że kontakt ze zbiornikami słodkiej wody może być niebezpieczny. Kąpiel, brodzenie po wodzie, a nawet krótkotrwałe włożenie ręki lub nogi może spowodować nabawienie się tej nieprzyjemnej choroby. Poza chorobami tropikalnymi często występuje gruźlica i AIDS.

W Kitwe Central Hospital bazowaliśmy na zaopatrzeniu w leki z darów. Dlatego nieraz mieliśmy bardzo drogie nowoczesne leki, a brakowało podstawowych.

Osoby odwiedzające Afrykę masowo stosowały profilaktykę antymalaryczną, przyjmując chloroquin. To spowodowało powstanie zarodźców malarii opornych na ten lek. Wówczas podawało się doustnie chininę, a w przypadkach ciężkich chininę rozpuszczoną w soli fizjologicznej we wlewie dożylnym. Gdy zabrakło na oddziale soli fizjologicznej, zaczęłam podawać chininę rozpuszczoną w 5-proc. glukozie. Od znajomego, prof. Bruce-Chwatta, dowiedziałam się, że on stosował 2,5-proc. glukozę z solą fizjologiczną i chininą w ciężkich przypadkach malarii.

Zauważyłam, że pacjenci, którzy przyjęli chininę rozpuszczoną w glukozie, a nie w soli fizjologicznej, wracali do zdrowia szybciej. Prawdopodobnie dlatego, że zarodźce malarii, by rosnąć, pobierają z krwi chorego bardzo duże ilości glukozy.

Swoje spostrzeżenia opublikowałam w czasopiśmie „Postgraduate Doctor”.

Lata 80. to początek epidemii AIDS. Czy pracując w Zambii, leczyła pani pacjentów dotkniętych tą chorobą?

Oczywiście. Rok po przyjeździe uczestniczyłam w seminarium w Lusace. Byłam jedynym delegatem z Kitwe Central Hospital. W tym czasie powszechnie sądzono, że AIDS jest chorobą głównie homoseksualistów. A ja leczyłam więcej kobiet. Przedstawiłam moje statystyki. Wywołało to zdziwienie.

Seks w Afryce ma inny charakter niż u nas, stąd szybkość rozprzestrzeniania się HIV. W pierwszych latach nie mieliśmy leków. Leczyliśmy po prostu chorobę, z którą pacjent się zgłosił: gruźlicę, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Śmiertelność była duża, chorzy umierali przez wyniszczenie organizmu. Turyści z wielu krajów świata, nie wiedząc o ognisku HIV, korzystali ze swobody seksualnej, zarażali się i roznosili chorobę. Zaczęli także chorować tamtejsi lekarze, pielęgniarki, laboranci. Gdy pracowałam w szpitalu górniczym, zarząd spółki kupił pierwsze leki na AIDS, bardzo drogie, dyrektor szpitala sam decydował komu je podawać.

Po krótkim pobycie w Japonii wróciłam do Zambii. Pracowałam w szpitalu górniczym, także w zagłębiu miedziowym. Warunki finansowe i opieka zdrowotna nad górnikami i ich rodzinami były dobre. Przedsiębiorstwo wydobywcze jest angielsko-amerykańsko-zambijską spółką, dba o pracowników. Przykładowo po 25 latach i przejściu na emeryturę dostają dodatkowe apanaże.

Kontrakt w Zambii miałam do końca 1999 r. Pracowałam nie tylko w Kitwe, ale też w Kabwe i Chililabombwe. W położonym nad rzeką i otoczony lasami Chililabombwe leczyłam w Konkola Mine Hospital pięciu chorych na trypanosomiasę (śpiączkę afrykańską) przenoszoną przez muchy tse-tse. Czterech pacjentów udało się wyleczyć, a jeden niestety zmarł.

I nadal miała pani chęć tam pracować?

Potem przeniosłam się do Botswany, do Maun, do prywatnego szpitala. Maun stanowi bazę wypadową do zwiedzania Delty Okawango. Cały rok jest tam mnóstwo turystów. Botswana to bogaty kraj, ponieważ ma cztery kopalnie diamentów i doskonale rozwiniętą hodowlę bydła. W szpitalu Delta Medical Center były dobre warunki pracy, ale zła jej organizacja. Po zakończeniu pracy w Botswanie pracowałam jeszcze w Demokratycznej Republice Konga w prowincji Katanga.

Jak pani wspomina tamte lata?

Pobyt i praca w Afryce Południowej to najciekawszy okres mojego życia. To było prawdziwe wyzwanie! Wymagało samodzielnego radzenia sobie w nowych sytuacjach zawodowych i codziennych oraz w niecodziennych próbach rozwiązywania spraw, które nie istnieją
w poukładanym życiu europejskiego społeczeństwa. 

Dr Jolanta Powałowska opisała swoje życie i przygody w Afryce w ciekawej wspomnieniowej książce „Przygody lekarza na Czarnym Lądzie”.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum