3 października 2018

Znachorzy i uzdrowiciele cz. 1

Służąc zdrowiu

Jarosław Kosiaty

Do mojej skrzynki w poczcie elektronicznej trafił ciekawy list. Imię nadawcy budziło zaufanie
i kojarzyło się ze starszymi pacjentkami, czekającymi cierpliwie w kolejce przed gabinetem na swoją wizytę: „Dzień dobry, mam na imię Genowefa i chciałabym przedstawić Panu zalety bioterapii. Bioenergoterapia pomaga m.in. na: schorzenia kręgosłupa, dolegliwości układu krążenia, układ pokarmowy, choroby skóry, migrenę i bóle głowy, nerwicę i stany lękowe”.

Ucieszyłem się, ponieważ wcześniej nie znałem leków ani metod terapeutycznych o tak szerokim zakresie działania. Zamiast przepisywać moim pacjentom po kilkanaście wyrobów pazernego przemysłu farmaceutycznego, oddzielnie na dolegliwości układu krążenia, układu pokarmowego, choroby skóry i stany lękowe, załatwię wszystko za jednym razem. Zagłębiłem się w lekturę szczegółów. „Bioenergoterapia polega na odblokowywaniu u osoby chorej kanałów energetycznych (w medycynie chińskiej owe kanały nazwane są meridianami), co umożliwia organizmowi powrót do homeostazy i samodzielnego zwalczania choroby”.

„Kanały energetyczne” przywołały od razu z mojej pamięci obrazy z ulubionych filmów science fiction. Kto z nas nie chciałby się wcielić w dzielnego Maksa z filmu „Elizjum”
(w tej roli świetny Matt Damon)? W nieodległym 2159 r. wyrusza on w niebezpieczną misję, aby zapewnić biednym ludziom, uwięzionym na zniszczonej Ziemi, korzystanie z najnowszych, cudownych osiągnięć medycyny (zarezerwowanych dla bogaczy zamieszkujących pobliską, pilnie strzeżoną stację kosmiczną; skąd my to znamy?).

Dalsza część listu rzeczywiście brzmiała jak scenariusz niezłego thrillera SF: „Istotą bioenergoterapii jest badanie oraz korygowanie zaburzeń energetycznych w polu bioplazmatycznym człowieka, zwanym aurą, za pomocą strumienia energii. Ludzka aura zawiera siedem warstw. Warstwy te są odpowiedzialne za stan zdrowia fizycznego i emocjonalnego, a co za tym idzie psychicznego. Wszelkie choroby somatyczne i psychiczne są odzwierciedlone i widoczne w ludzkiej aurze. Zadaniem bioenergoterapeuty jest zlokalizowanie owych zaburzeń i dokonanie korekty, mające na celu usunięcie blokad energetycznych, co ma być równoznaczne z odzyskaniem przez pacjenta zdrowia”.

Każdy mój pacjent ma zatem siedem warstw (pewnie w zimie, gdy nadejdą ciężkie mrozy, będzie ich więcej). Wystarczy teraz „zlokalizować zaburzenie” w tych warstwach, „dokonać korekty” i „usunąć blokadę”. Sprawdza się stara maksyma moich profesorów ze studiów, że człowiek, a zwłaszcza
lekarz, uczy się przez całe życie.

Jednak owa tajemna wiedza z pogranicza innych światów zarezerwowana jest dla nielicznych i wymaga wytężonej nauki. „Bioenergoterapia jest zawodem, który zdobywa się poprzez zdanie Egzaminu Państwowego w Cechu Rzemiosł przy Izbie Rzemieślniczej. Egzamin taki można zdawać na dwóch poziomach: czeladniczym i mistrzowskim”.

Ale co tam, po przerażających najodważniejsze studenckie dusze kolokwiach z anatomii i farmakologii niestraszne mi kolejne, bezsenne noce spędzone nad stosami grubych książek i atlasów. A może tym razem będzie łatwiej i zamiast długich sześciu lat nauki wystarczy np. dwutygodniowy, przyspieszony kurs w czasie wakacji (w końcu anatomię i fizjologię mam już zaliczoną)? Czy powinienem zaryzykować i porzucić skromną posadę w szpitalu, apodyktycznego szefa i roszczeniowych pacjentów? Usiadłem wygodniej w fotelu i oczami wyobraźni zobaczyłem tłum pacjentów stojących cierpliwie w długiej kolejce pod drzwiami mojego prywatnego gabinetu, na których wisiała tabliczka „Leczenie chorób układu krążenia, przewodu pokarmowego, skóry i nerwic – dyplomowany specjalista bioenergoterapii”.

Ostatnie wątpliwości (część mojego mózgowia, która pamiętała, aby w praktyce lekarskiej opierać się wyłącznie na zasadach EBM, walczyła do końca) rozwiał wywiad ze specjalistą bioenergoterapii, zamieszczony w jednej z gazet.

„Z bioenergoterapią jest jak z prądem. Nie ma go, a jest. W leczeniu swoich pacjentów stosuję zasadę: małe w dużym, duże z małych, małe o dużym, duże o małych. To bardzo prosta zasada kosmosu. To, co jest na górze, jest i na dole. Mała komórka decyduje o całym organizmie, organizm składa się z małych komórek. Tak w skrócie można to objaśnić”.

Na stronach serwisu www.poradnikzdrowie.pl, w artykule „Bioenergoterapia – uzdrawiająca energia”, przeczytałem dodatkowo, że: „Energia krąży w naszym organizmie. Wchłaniamy ją i wydalamy – układ energetyczny działa mniej więcej tak jak oddechowy. Jeśli dojdzie do »zatkania« np. czakramu korony (nagromadzi się tam negatywna energia), zaczyna nas boleć głowa lub atakuje migrena”.

Jasno i konkretnie, a nie skomplikowanie, np. „Podłożem migreny może być nieprawidłowe funkcjonowanie receptorów kanałów jonowych kory mózgowej, neuronów regulujących przepływ mózgowy oraz płytek krwi lub makrofagów, które chemicznie stymulują okołonaczyniowe wewnątrzczaszkowe włókna nerwowe” (M. Glaubic-Łątka, D. Łatka, W. Bury, K. Pierzchała, Współczesne poglądy na patofizjologię migreny, „Neurologia i Neurochirurgia Polska” 2004; 38,4:307-315).

Szukałem dalej w Internecie i… trochę zrzedła mi mina. Mój pomysł na sukces w medycynie został już wielokrotnie skopiowany! „W ciągu pięciu lat podwoiła się liczba osób zajmujących się medycyną niekonwencjonalną. Tak wynika z oficjalnych danych. Szacuje się, że w szarej strefie »leczy« nawet około 100 tys. uzdrowicieli” (K. Nowakowska, Przychodzi baba do znachora…, „Dziennik Gazeta Prawna”, 1.02.2018).

Nic dziwnego – pomyślałem – jeśli na planową wizytę chorzy muszą czekać niekiedy kilkanaście miesięcy. I problem nie leży jedynie w niewystarczającej liczbie nas, lekarzy. W końcu zasuwamy jak małe samochodziki i to w kilku miejscach jednocześnie. Winni są także pacjenci, którzy zapisują się do kolejek w wielu ośrodkach, a następnie nie przychodzą na umówione wizyty. Stacja RMF FM poinformowała niedawno, że np. w Szpitalu Wojewódzkim w Gorzowie Wielkopolskim na wizyty nie zgłasza się co piąty pacjent (sic!). Wydłuża to istotnie i tak już gigantyczne kolejki do konsultacji i zabiegów.

Korzystają na tym znachorzy i uzdrowiciele oraz sprzedawcy cudownych „leków”. Buszując dalej po sieci, trafiłem na następujący opis: „Ta kompozycja została stworzona, aby otworzyć (odblokować) podświadomy umysł poprzez stymulowanie szyszynki. Pozwala uwolnić się od głęboko usadowionych w podświadomości bolesnych przeżyć (urazów psychicznych – traumy). Trzech Mędrców przynosi w darze – jak w czasach biblijnych – silne uczucie ugruntowania w »Tu i Teraz«. Kompozycja ta podnosi na duchu poprzez podniesienie duchowej świadomości i uwolnienie od emocjonalnych problemów, które często w ogóle nawet nieuświadamiane przez nas pracują w głębi naszej istoty, tworząc »w Tu i Teraz« negatywne sytuacje zmuszające nas do przemyślenia ich, rozwiązania i uwolnienia się od nich
na zawsze. Składniki: Sandalwood (Santalum album), Juniper (Juniperus osteosperma
i J. Scopulorum), Frankincense (Boswella carteri), Myrrh (Commiphora myrrha), Spruce (Picea mariana). Jak stosować: Daj dwie krople na czakrę korony (czubek głowy), za uszami, ponad brwiami, na klatkę piersiową, czakrę serca i na tył szyi (kark)”.

To nie jest scena z czarodziejskim eliksirem z filmu o Harrym Potterze, ale opis współczesnego „leku” na depresję, sprzedawanego w Internecie (źródło: „Naturoterapia
– blog o zdrowiu i urodzie”). Przy okazji cenna wskazówka terapeutyczna dla koleżanek i kolegów psychiatrów, że „stymulowanie szyszynki” ziółkami pozwala „uwolnić się od urazów psychicznych”.

Równie bogata jest oferta specjalistycznego sprzętu do diagnostyki i leczenia powszechnie występujących chorób: „Kwantowy analizator składu organizmu to proste urządzenie działające w oparciu o przepływ energii w organizmie. Urządzenie to odczytuje poziom wszystkich związków odżywczych w organizmie: witamin, minerałów, aminokwasów, koenzymów, hormonów. Metoda ta daje możliwość pozyskiwania informacji o człowieku w bezinwazyjny, bezpieczny sposób, który pozwala holistycznie spojrzeć na temat choroby, jej przyczyn i metod przywracania do zdrowia”.

A ja kierowałem pacjentów na bolesne pobranie krwi (nie wspominając o kosztach badań hormonalnych), bo zlecałem jonogram i enzymy. Zakres „analiz i raportów” opisanego urządzenia wzbudził mój szczery podziw:

– poziom mikro- i makroelementów w organizmie

– poziom witamin w organizmie

– poziom aminokwasów

– poziom koenzymów

– poziom cukru we krwi

– poziom kolagenu w tkankach

– gospodarka lipidowa

– toksyny w organizmie

– zakwaszenie organizmu

– centralny układ nerwowy

– układ pokarmowy

– układ kostny

– układ hormonalny

– układ odpornościowy

– układ moczowy

– układ płciowy.

Szybko obliczyłem, ile zaoszczędzę, montując takie cudo w swoim gabinecie. Nie tylko będę miał z głowy morfologię i lipidogram, ale także poziom przeciwciał (układ odpornościowy), rtg i densytometrię (układ kostny), urografię (układ moczowy), a nawet kosztowną tomografię i rezonans magnetyczny (centralny układ nerwowy).

Pewien niewielki problem może stanowić przygotowanie pacjenta do badania „kwantowym analizatorem biorezonansowym”. O ile punkt „Nie wolno stosować przed badaniem leczniczych i kosmetycznych kremów i maści” można jakoś zrealizować za pomocą odrobiny mydła i ciepłej wody, o tyle „Abstynencja od napojów alkoholowych 3 dni przed badaniem” dla niektórych moich pacjentów może być już sporym wyzwaniem. Na szczęście nie jest wymagane bycie na czczo („Warto, by w chwili diagnostyki klient nie był głodny. Najlepszym czasem do badania jest 2–3 godziny po posiłku”). Jednak wcześniej pacjent musi pamiętać, że: „Dobę przed badaniem nie wolno spożywać kawy, ostrych, ziołowych potraw, napojów tonizujących lub pobudzających np. Red Bull, Coca-Cola, kawy, herbaty itp. Bezpośrednio przed badaniem nie wolno jeść czekolady, cytrusów i żuć gumy”. Uważam, że przed i w czasie każdego badania oraz podczas całej wizyty u lekarza pacjent nie powinien żuć gumy, ale wynika to z zasad savoir vivre’u, a nie interakcji z „kwantowym analizatorem biorezonansowym”. Producenci urządzenia wykazali się jednocześnie miłosierdziem dla palaczy tytoniu: „Nie powinno się palić dobę przed testem (o ile nie wywoła to stresu u pacjenta)”. Nie mieli jednak litości dla młodzieży i innych osób uzależnionych od komórek: „Proszę wyłączyć na czas badania lub odsunąć na odległość ok. 1,5 m telefony komórkowe”.

Szybko sprawdziłem: firm zarejestrowanych jako prowadzące działalność paramedyczną jest w Polsce 23 601, a „specjalistów” medycyny niekonwencjonalnej pewnie wielokrotnie więcej. Spojrzałem na otwarty zeszyt planowych wizyt w naszej szpitalnej poradni, drobno zapisany aż do połowy przyszłego roku… Może jeszcze mam szansę, może nie jest za późno? Zacznę chyba od zakupu „kwantowego analizatora biorezonansowego” – wyniki kilkunastu badań na jednym wydruku i to już w dniu wizyty (konkurencja może się schować)! Tylko jeszcze ten egzamin państwowy na bioenergoterapeutę w Cechu Rzemiosł przy Izbie Rzemieślniczej. Będę musiał zacząć od stopnia czeladnika, ale może na tytuł mistrza nie będę czekał kolejnych, długich pięciu lat, jak podczas specjalizacji…<

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum