5 grudnia 2007

Życiowe pasje: Tomasz Tomczuk

Polowanie to kontakt z przyrodą

Dr Tomasz TOMCZUK, ginekolog położnik, od 1983 r. pracujący w szpitalu w Sokołowie Podlaskim, mówi o swojej pasji łowieckiej:
Myślistwo to dla mnie bardzo ważna rzecz. Pozwala mi się odprężyć po pracy. Daje kontakt z przyrodą.
Jest też formą rekreacji fizycznej. Udział w zbiorowym polowaniu wymaga przejścia kilkunastu kilometrów. To moje główne hobby.
Poluję od 1991 r. O myślistwie marzyłem od dawna, ale stało się to możliwe dopiero dzięki poznaniu dr. Krzysztofa Popowskiego, który pochodzi z myśliwskiej rodziny i uprawia ten sport od dawna. Najpierw uczestniczyłem w polowaniach jako obserwator, potem zacząłem brać w nich czynny udział.
W kole myśliwskim mamy sympatyczne grono kolegów, przyjaciół, z różnych środowisk społecznych. Z 60 członków ok. 40 to aktywni myśliwi.
Strzelanie do zwierzyny to tylko mały epizod „bycia myśliwym”. Strzelanie zdarza się raz na 10 wyjazdów. Pozostały czas polowania to oczekiwanie, obserwacja zwierząt i przyrody, fotografowanie, odpoczynek, chwila na przemyślenie życiowych spraw, refleksje. Dużo czasu spędzamy na dokarmianiu zwierzyny, szczególnie zimą. Wyprawy do zimowego lasu, do karmników są wspaniałe.
Nasz teren łowiecki to 4 obwody leżące w pobliżu Sokołowa Podlaskiego, możemy więc często w nich bywać. Od listopada do połowy stycznia co tydzień jest organizowane polowanie zbiorowe. W pozostałym czasie, poza okresami ochronnymi, wyruszamy po pracy nawet 2 razy w tygodniu na 3 godziny, które spędzamy w łowisku. Są to wyprawy indywidualne.
Jedyny mankament naszego terenu stanowi brak rykowiska. Nie możemy więc polować na królewską zwierzynę – jelenie. Polujemy na dziki, lisy, samce saren, ptactwo. Od dwóch lat nie polujemy na zające, bo jest ich bardzo mało. Sami sobie narzuciliśmy to ograniczenie. Fauna nieco zubożała, zmalał głównie stan zajęcy. Przyczyny są różne, na pewno nie polowanie. Jedną z nich są prawdopodobnie zmiany klimatyczne, inną rozmnożenie się lisów. Regulujemy odstrzał lisów. Po trzech latach zwiększonych odstrzałów jest ich mniej na naszym terenie. Ale ponieważ lisy migrują, nie możemy być pewni, że jest to zjawisko trwałe.
Kuropatw też jest mało, organizujemy jedno symboliczne polowanie w roku.

Od dwóch lat podejmuje się próby hodowlanego rozmnażania zajęcy. Być może w przyszłości zakończą się powodzeniem.

Doskonale pamiętam swojego pierwszego dzika. To był początek lat 90. Nie miałem jeszcze wtedy sztucera, jedynie dubeltówkę, która nie ma lunety. Możliwość strzału jest ograniczona do 50 m, a po zmierzchu w ogóle nie wchodzi w rachubę. Pojechałem na polowanie z przekonaniem, że tylko posiedzę na ambonie. Na sąsiedniej, w odległości 200 m, był kol. Popowski. Obserwowałem sarnę z dwoma bawiącymi się koźlętami, gdy nagłe kolega świeci latarką, co – jak się umówiliśmy – było znakiem, że będzie strzelał.
W jego okolicy nic nie zobaczyłem, ale szybko się odwróciłem i w odległości 15 m od ambony ujrzałem przechodzącą watahę dzików. Szły bardzo cicho. Strzeliłem do ostatniego. Ze zdenerwowania trzęsły mi się ręce i nie mogłem ponownie załadować broni, aby strzelić jeszcze raz (jak radzili postąpić w takiej sytuacji doświadczeni myśliwi). Ale okazało się to niepotrzebne, dzik padł na miejscu. Zaraz z sąsiedniej ambony przybiegł kolega i wręczył mi tradycyjny „złom” (złamana gałązka, którą można udekorować kapelusz myśliwski). W chwilę później on także upolował dzika. Było to udane polowanie.
Notowała: mkr

Archiwum