17 lutego 2007

Bez znieczulenia

inister dotrzymał słowa. Wartość kontraktów na rok 2007 miała nie wzrosnąć i nie wzrosła. Można nawet powiedzieć, że tym razem obietnicę zrealizowano z nawiązką. Wszak liczba usług proponowana przez NFZ szpitalom w ostatnim konkursie ofert była wręcz o kilka procent niższa niż w umowach na rok 2006. Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że redukcję kontraktów udało się przeprowadzić bez poważniejszych konfliktów społecznych, chociaż racjonalna ocena sytuacji wskazywała na to, że powinny być protesty, reakcja mediów, a nawet burza polityczna. Tak jeszcze nie było. Spójrzmy więc na okoliczności.
Po pierwsze, zmniejszenie liczby świadczeń zdrowotnych finansowanych przez NFZ – skutkujące ograniczeniem dostępu do usług medycznych dla ubezpieczonych – następuje w sytuacji znacznego zwiększenia łącznych nakładów na opiekę zdrowotną. Jak ten paradoks wyjaśnić opinii publicznej? Po drugie, zaciskanie pasa w sektorze usług publicznych w przeszłości było związane z trudnościami finansów publicznych. Tymczasem obecnie sytuacja gospodarcza jest wyśmienita. Wpływy do państwowej kasy są większe od przewidywanych, a deficyt budżetowy mniejszy o ponad pięć miliardów od planowanego. Jak zatem przekonać ubezpieczonych do dłuższych kolejek skoro gospodarka rozkwita? Po trzecie, zmniejszenie liczby usług następuje w sytuacji rosnących potrzeb zdrowotnych w związku z wchodzeniem w wiek emerytalny kolejnych roczników powojennego wyżu demograficznego. Ograniczenie dostępu dotknie więc przede wszystkim emerytów. Czy tak miała wyglądać solidarna Polska?
W świetle tych i innych, niewymienionych przeze mnie okoliczności – ograniczenie liczby usług zdrowotnych dla ubezpieczonych ma wręcz prowokacyjny charakter. Dlaczego zatem zamiast burzy mamy spokój? Bo rządowi i ministrowi zdrowia udało się skutecznie uśpić opinię publiczną.
W jaki sposób? Poprzez niepodejmowanie żadnych zmian systemowych. Ich podjęcie wymagałoby bowiem poinformowania o sytuacji i zaproponowania trudnych decyzji. To ujawniłoby problem i wywołało negatywne reakcje elektoratu. Ubezpieczenia dodatkowe za 7 czy 10 zł w przedstawionej formie są mydleniem oczu, w ostatnim roku dość częstym.
Na razie więc mamy spokój. Cóż z tego, że w podobnych sytuacjach rządy innych krajów unijnych wprowadzały zmiany systemowe, takie jak np. współpłacenie za usługi medyczne czy komercjalizacja szpitali? Cóż z tego, że demokratyczny rząd nie powinien ukrywać przed społeczeństwem ważnych faktów? Wreszcie, cóż z tego, że chowanie głowy w piasek nie rozwiązuje problemu, lecz tylko odkłada go na jakiś czas. A co będzie dalej?
Zadłużenie szpitali w tym roku będzie znów rosnąć. A w przyszłym roku niedobór finansowy systemu jeszcze się pogłębi. Składka osiągnęła poziom 9% i już nie wzrośnie, lecz dodatkowe środki z ubezpieczeń komunikacyjnych będą zbyt małe, by wyrównać braki. Jakie z tego płyną wnioski? Jeśli dzisiejszy spokój nie ma być tylko ciszą przed burzą, to nie można dalej odkładać trudnych zmian systemowych.

Marek BALICKI

Archiwum