13 marca 2008

Moim zdaniem – Marzenie

Mam kłopoty ze swoją prostatą. Zresztą każdy mężczyzna po przekroczeniu „bariery dźwięku” (ponad 70 lat) ma z nią mniejsze lub większe problemy. Senior i guru polskiej urologii, prof. Stefan Wesołowski, powiedział mi kiedyś, że mężczyzna, który nie ma żadnych problemów z prostatą, nie jest prawdziwym mężczyzną.
Na tę okoliczność wybrałem się do mojego przyjaciela, znakomitego urologa, do przychodni. Kolega zbadał mnie dokładnie, zapisał odpowiednie leki i powiedział, żebym za miesiąc przyszedł na badanie kontrolne. Poprosił mnie też, abym wziął skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu (rodzinnego), musi się bowiem rozliczyć z NFZ. Powiedziałem: Oczywista oczywistość, przyniosę ci skierowanie.

Moim lekarzem rodzinnym jest młodziutka lekarka. I już widzę, jak każe mi się obnażyć, przyjąć pozycję kolankowo-łokciową, aby mnie zbadać per rectum – tylko po to, żeby dać mi skierowanie do urologa (u którego już byłem). Podejrzewam, że nie ma ona w tej materii żadnego doświadczenia. Jej rola, jak i większości lekarzy rodzinnych w Polsce, sprowadza się do wypisywania recept i skierowań do odpowiednich specjalistów. Ale muszę dostać skierowanie – żeby nie robić kłopotów koledze urologowi. Zarówno on, jak i ja wiemy, że jest to totalna bzdura, strata czasu i całkiem niepotrzebny proceder. Tęgie głowy to wymyśliły i nam maluczkim nic do tego.

Trafnie i zwięźle napisała o tym Stefania Grodzieńska (GW, 11.02.2008):

Jakiś czas temu mój wnuk boleśnie poparzył sobie dłoń. Jako człowiek samowystarczalny wsiadł w samochód (…). I pojechał na najbliższy ostry dyżur. Tam chirurg wysmarował mu dłoń czymś optymistycznie śmierdzącym i pięknie zabandażował, każdy palec z osobna, po prostu dzieło sztuki. Na pożegnanie zaprosił pacjenta na następny dzień na zmianę opatrunku (…). Ale następnego dnia mógł go przyjąć tylko ze skierowaniem od lekarza pierwszego kontaktu. Czyli pacjent w takim wypadku musi wziąć wolny dzień w pracy, podyrdać do przychodni, odstać swoje w kolejce i zająć lekarzowi czas, który mógłby być przeznaczony dla kogoś naprawdę potrzebującego pomocy. Bo przecież lekarz pierwszego kontaktu nie zdejmie założonego przez specjalistę opatrunku, tylko automatycznie skieruje pacjenta z powrotem do chirurga.

Tyle Stefania Grodzieńska. Lekarz rodzinny, w tym i wielu podobnych przypadkach, spełnia funkcję „górki rozrządowej”. Kosmiczna bzdura, bubel i totalna biurokracja.

Marzy mi się lekarz rodzinny znający swoich pacjentów i mający o nich wiedzę zapisaną w laptopie. Lekarz przyjaciel i dobroczyńca, a nie tylko kancelista wypisujący papierki. Takich lekarzy, z charakterystycznym lekarskim kuferkiem, niosących pomoc wszystkim, spotykamy tylko w westernach.

Jerzy BOROWICZ

Archiwum