28 lutego 2019

List do redakcji

Jako lekarz z 35-letnim stażem, pracujący zarówno w szpitalu, jak i w przychodni, a także wieloletni czytelnik „Pulsu”, pozwalam sobie zwrócić uwagę na dwa artykuły zamieszczone w numerze grudzień 2018 – styczeń 2019: Wejdą, nie wejdą? i Krótka teoria czasu.

W pierwszym ważny skądinąd temat wprowadzenia e-zwolnień jest porównany do wprowadzenia stanu wojennego w 1981 i możliwej interwencji wojsk radzieckich. Miałem wówczas 22 lata i byłem na trzecim roku medycyny. Pamiętam dobrze, jak z dnia na dzień zawieszono zajęcia i ja – osoba formalnie nieucząca się i niepracująca – podlegałem powszechnemu obowiązkowi służby wojskowej. Pamiętam, jak uciekałem przed zomowcami, w amoku i bezkarnie pałującymi demonstrantów, i schroniłem się w kościele św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie tłum ludzi na kolanach wołał „Pod Twą obronę…”. Wówczas też zastanawialiśmy się: wejdą, nie wejdą? I wcale nie chodziło o mrówki ani nie było nam do śmiechu. Może autor felietonu ma inne skojarzenia i wspomnienia, może nie ma żadnych, może „uczył się w szkole albo słyszał od rodziców”? (…)

Natomiast w tekście Krótka teoria czasu autorka opisuje, rozumiem, że w konwencji nieco żartobliwej, sytuację w przychodniach lekarskich. Dochodzi do słusznego wniosku, że czas jest pojęciem względnym i inaczej płynie dla pacjenta, inaczej dla lekarza, a inaczej dla organizatora systemu ochrony zdrowia. Ale, jak wiadomo – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zbliżając się do sześćdziesiątki, coraz częściej sam odwiedzam gabinety lekarskie, niestety w roli pacjenta. I nagle okazuje się, że panie w rejestracji są bardzo nieuprzejme, że już nie ma „numerków”, że telefon wiecznie zajęty, że terminy za trzy lata, że pan/pani doktor spóźnia się nagminnie i znacznie (tak po prostu, bo może, bez słowa wyjaśnienia, a tym bardziej przeprosin), że procedury i wymogi biurokratyczne są absurdalnie skomplikowane, że komputer zawiesza się, że w gąszczu przepisów i standardów gdzieś zaginęła empatia i zwykła ludzka życzliwość. Dodam, że jestem ogólnie zdrowy, a jako stary lekarz mam wielu znajomych lekarzy i wiem jak poruszać się w systemie, w odróżnieniu od tzw. zwykłego człowieka. (…)

Często powtarzający się hejterski tekst „nikt nikomu nie każe być lekarzem” jest o tyle nieprzyjemny co prawdziwy. Decydując się na ten – jakże piękny i potrzebny – zawód, musimy liczyć się z jego negatywnymi stronami (nienormowany czas pracy, dyspozycyjność, stres, emocje, praca nocna itp.). (…) Cierpiętnictwo na dłuższą metę niewiele daje, a na pewno nie służy rozwiązaniu problemu. (…)

Reasumując, oba artykuły uzmysłowiły mi, że niepostrzeżenie dołączyłem do zrzędliwych staruchów, nieprzystających do szybko zmieniającego się świata, gdzie empatia i szacunek dla wartości to pojęcia trącące myszką, żeby nie użyć słów mocniejszych… (…)

Na koniec pozwolę sobie zacytować fragment wiersza Adama Asnyka „Do młodych”:

Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,

Choć macie sami doskonalsze wznieść;

Na nich się jeszcze święty ogień żarzy,

I miłość ludzka stoi tam na straży,

I wy winniście im cześć!

Dr n. med. Paweł Daszkiewicz

 Odpowiedzi autorów

Przeczytałem list Kolegi Czytelnika, wszystko prawda.

Są ludzie, którzy przez życie idą bardzo serio, bez poczucia humoru w pryncypiach, z modlitwą na ustach i sztandarami, a każda wzmianka może być podejrzana, że szarga jakieś świętości i powoduje, że odzywają się nożyce na ich stołach. Nie można ich za to potępiać, każdy ma prawo do swoich odczuć, a do tego szanujmy wspomnienia. Moje nożyce też się odezwały. Bardzo prawdopodobne, że Kolega pisze o dniu w kościele Świętej Anny, kiedy byłem tam na posterunku medycznym. Dyżurowaliśmy w zakrystii przez cały dzień demonstracji z ramienia „S”.

Milicja zaganiała manifestujących, krzycząc przez megafony: „albo do kościoła, albo do więzienia”. Ludzie wbiegali czasem pobici i wybiegali podparci na ciele i duchu. I tak przez osiem pełnych nabożeństw. Może nawet udzielałem Koledze pomocy, jeśli potrzebował. 

Konrad Pszczołowski

Szanowny Panie Doktorze, z uwagą przeczytałam   Pana komentarz do mojego artykułu. Każdy lekarz wie, że jego celem i priorytetem jest dobro pacjenta, wie też, z jakim wysiłkiem i wyrzeczeniami wiąże się uprawianie tego zawodu. Jeżeli mimo trudów i przeciwności podtrzymujemy decyzję trwania na posterunku, to znaczy, że dokonaliśmy dobrego wyboru. Jak Pan słusznie zauważył, konwencja mojego felietonu jest „nieco żartobliwa”, ale poruszam ważny, choć mało popularny w środowisku temat uciążliwości naszej pracy. „Zarządzanie czasem” polskiego lekarza to nieustająca walka, żeby zdążyć z jednej do drugiej pracy (stąd te spóźnienia, bo stania w korku raczej nie da się kwantowo ominąć), to przekraczanie czasu pracy w każdym miejscu, bo oprócz osławionych „numerków” zawsze są dodatkowi pacjenci, których bez wahania przyjmujemy. Lekarzowi, przyjmującemu pacjentów w tempie graniczącym z nieprawdopodobieństwem lub pędzącemu z jednej pracy do drugiej minuta może się wydawać ułamkiem sekundy. Dla czekającego pacjenta – ta sama minuta to wieczność. I obie strony starałam się potraktować z empatią w moim artykule. 

Serdecznie pozdrawiam

Hanna Odziemska

„Miesięcznik OIL w Warszawie Puls” nr 3/2019

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum