4 czerwca 2003

Magia lekarskiego słowa – cz. I

Słowo lekarskie ma trzech adresatów: chorego, kolegę i ucznia lekarza
Przedruk z „Polskiego Tygodnika Lekarskiego”, 1991, t. XLVI, nr 37-39

Profesorowi Walentemu Hartwigowi, znakomitemu polskiemu lekarzowi, twórcy nowoczesnej endokrynologii klinicznej naszego kraju, mistrzowi słowa lekarskiego, w 80. rocznicę urodzin z najlepszymi życzeniami zamiast kwiatów, wykład ten ofiarowuję.

Dzień dobry panu, co panu dolega? Jak się pan dzisiaj czuje? Te 3 krótkie zdania powtarzam codziennie od 51 lat, spotykając się z chorymi, których danym jest mi leczyć. Od wielu lat słowa te uważam za najpierwsze narzędzie mej pracy, początek wywiadu; posługuję się nimi, spełniając moje obowiązki lekarza, który: w ciągu całego życia… według najlepszej wiedzy będzie dopomagał cierpiącym i zwracającym się do niego o pomoc…
Dziś z perspektywy lat, w okresie refleksji właściwej memu wiekowi, zdaję sobie sprawę, że słowa moje nie są tylko szukaniem informacji, zdawkową grzecznością, narzędziem pracy zawodowej. Mają one także dziwną wagę i moc, których przyczyna wymyka się spod kontroli kartezjańskiego sposobu rozumowania, tak właściwego każdemu Europejczykowi. Jest to moc, która przerasta znaczenie i rzeczywisty sens wypowiedzianego lub napisanego naszego słowa. Moc ta płynie nie tylko z przekonania chorego o wiedzy lekarza, ale także z tego, że rozmawia on z kimś, kim w jego wyobrażeniu lekarz być może. Ozdrowicielem, szafarzem zdrowia, pocieszycielem. Myśl: chcę być zdrowy! ma w sobie taką samą siłę, jak: chcę żyć. Ma to swój początek w najstarszych strukturach mózgu, może diencephalon, a może nawet w tak starych częściach, jak np. archicerebellum.
Wiara w moc uzdrowicielską lekarza, słuszna czy niesłuszna, idzie bardzo daleko. Czasami mam wrażenie, że chory człowiek, nieraz dużo mądrzejszy ode mnie, wierzy, że ja jako lekarz mogę mieć wpływ na zjawiska przyrody wbrew jej prawom, jakbym miał możność posiłkowania się magią, tzn. jakimiś tajnymi siłami, znanymi tylko mnie. Stwarza to sytuację wyjątkowego zaufania, które chory okazuje lekarzowi. Na lekarza zaś nakłada obowiązek godnego w najwyższym stopniu wykorzystania tego zaufania, tak aby spełnić oczekiwania chorego. Jednym z bardzo ważnych narzędzi służących do tego celu jest słowo. Aby spełniło ono swe zadanie, musi być uczciwe, prawdziwe i mądre. Płynie to z osobowości lekarza i z umiejętności, które są mu wrodzone, jak też nabyte przez odpowiednie ćwiczenia i naukę.
Zastanawiałem się wielokrotnie nad przyczyną tego, że jeden lekarz robi to lepiej, inny gorzej. Doskonałość w tej dziedzinie uważa się nieraz za talent lub umiejętności aktorskie. Uważam to za niesłuszne. Aktor lepiej lub gorzej naśladuje kogoś lub też odtwarza jakąś sytuację. Posługuje się przy tym cudzymi słowami. Lekarz powinien mówić to, co sam myśli, czego się sam nauczył, co wywnioskował i co przemyślał, opierając się na dłuższym lub krótszym doświadczeniu własnym. Jego słowa są tym chętniej słuchane i tym większą mają moc przekonywania, im bardziej są autentyczne, jego własne.
Czasami warto jest porównać je z doświadczeniem innych. Temu celowi służą zawarte poniżej moje uwagi na temat umiejętności, wagi, znaczenia i mocy słowa lekarskiego.
Słowo lekarskie ma trzech adresatów: chorego, kolegę i ucznia lekarza.

Słowo skierowane do chorego
Używam go, jako narzędzia mej pracy lekarskiej. Ustalając rozpoznanie, wytyczając wskazania do różnego typu leczenia, porozumiewając się z chorym w przebiegu leczenia, rozmawiając z nieuleczalnie chorym. Rozmowy te: 1) polegają na zbieraniu informacji, 2) przekonywaniu chorego, 3) oddziaływaniu słowem w sytuacjach niepokoju i niedających się opanować bólów, w przewlekłej chorobie nieuleczalnie chorego, np. wobec chorego na raka.

Zbieranie informacji
W czasie pierwszej rozmowy z chorym, przy ustalaniu rozpoznania, najszybciej dochodzi się do wzajemnego porozumiewania wówczas, gdy najpierw chory mówi swoim językiem wszystko, co uważa za właściwe. Jeżeli jest to nieuporządkowane chronologicznie i wyrażone innym językiem niż ten, do którego przywykłem, staram się zawsze razem z chorym ustalić kolejność, w której wystąpiły dolegliwości, jak też zrozumieć istotę skarg. Jest to łatwe z chorym młodym, nieschorowanym, wykształconym, trudne z człowiekiem starym, chorym jednocześnie na kilka chorób. Najtrudniejsze z chorym niezrównoważonym psychicznie. W każdej sytuacji, pamiętając o tym, że rozmowa z chorym ma na celu leczenie mego rozmówcy, staram się po wstępnych zdaniach: 1) ustalić wspólną terminologię, 2) uzyskać dokładną informację co do czasu, typu promieniowania bólów, objętości krwotoku, natężenia kaszlu itp. Bardzo ważne są krótkie, rzeczowe określenia, najlepiej wyrażone liczbami. Gdy uporządkuję wszystko i razem z chorym ustalę cały przebieg choroby, zawsze pytam się, czy chory ma mi jeszcze coś do powiedzenia, o co, być może, zapomniałem zapytać. Rozmawiając z człowiekiem starym, choć na pewno nie jestem w tej mierze doskonały, nie staram się okazywać zniecierpliwienia. Ludzie starzy robią wszystko wolno i wymagają nieraz kilkakrotnego powtarzania tego samego pytania. Nie unikam na ogół stwierdzenia, że czegoś nie wiem, wówczas gdy ktoś inny może to wiedzieć lepiej. Staram się mówić krótko, używając prostych, zrozumiałych dla chorego słów, nie chowając swych myśli za naukowe określenia. Staram się unikać porównań, przenośni, powtarzań i omówień. Chory nieraz wkłada w usta lekarza różne zdania i słowa, których on nigdy nie powiedział. Staram się zawsze mówić prawdę. Jest to rzecz szczególnie trudna w rozmowie z chorym na raka, jak też z nieuleczalnie chorym. W tych przypadkach postępuję różnie, zależnie od osobowości chorego, jego stanu psychicznego i warunków, w których się znajduje. Chory często wierzy lekarzowi bezgranicznie i dlatego trzeba się bardzo dobrze zastanowić, jak należy sformułować prawdę, aby go ona nie przeraziła. Myślę, że winno się jednak być możliwie bliskim prawdy, mając zawsze na celu właściwy i korzystny przebieg leczenia. Trzymam się więc zasady, aby przy najgorszej nawet prawdzie pozostała choremu jakaś nadzieja na lepsze.

Jan NIELUBOWICZ

Archiwum