26 lutego 2012

Dlaczego jestem przeciwko ACTA

Janina Jankowska

Prowadzę blog na portalu społecznościowym Salon 24 – Niezależne Forum Publicystów. Od czasu do czasu dzielę się tym, co mnie uderza tak w świecie mediów, jak i w życiu publicznym. Głównie śledzę przebieg i charakter polskiej debaty politycznej, postawy i kompetencje intelektualne jej uczestników. Lubię wymianę myśli.
W zasadzie mogłabym się załamać.
Po każdej tzw. notce, w której przedstawiam swój pogląd w danej sprawie, staram się go uargumentować, jestem uwagami pod tą notką ścierana na proszek. Ciosy padają z każdej strony: prawej, lewej, pisowskiej, antypisowskiej. Jednak nie załamuję się, a to dlatego, że osoby z różnych stron mnie atakujące „wklejają” jako argument jakiś artykuł, filmik, podają linki do innych źródeł. Niesłychanie te materiały cenię. Dzięki nim mam przegląd różnych stanowisk, poznaję nieznane mi fakty. W ciągu kilku godzin otrzymuję online research, który – gdybym chciała samodzielnie zdobyć tę wiedzę – kosztowałby mnie godziny siedzenia w bibliotece. Tak uzyskanymi przez Internet dobrami kultury nie handluję, służą wyłącznie mojemu osobistemu rozwojowi.
Gdyby kopiowanie artykułów, filmików i zdjęć obwarowane zostało regulacjami traktatu ACTA (wymagało specjalnych opłat), na moim blogu zostałyby same bluzgi. Gdyby wbrew tym regulacjom ktoś przesłał mi jakiś filmik, także ja znalazłabym się w kręgu uczestników kradzieży intelektualnej.
Czy nikt w krajach podpisujących ACTA nie przeanalizował wcześniej konsekwencji tych regulacji dla prostych użytkowników Internetu?
Przepisy ACTA dotknęły jednak spraw systemowych. Oto w tym naszym globalnym świecie coś się zasadniczo zmieniło. Między innymi system rozpowszechniania dóbr kultury. Tradycyjni dystrybutorzy tych dóbr, powielanych na papierze, przerazili się. Internet odebrał im władzę, zmieniając, a raczej wzbogacając, sposoby uczestniczenia w kulturze szeregowego obywatela.
W Internecie online może on być uczestnikiem, a zarazem twórcą. Osoby bardziej biegłe w posługiwaniu się techniką tego medium niż ja, a także bardziej utalentowane, na kanwie jednej informacji mogą zbudować filmową opowieść, pastisz i inne formy, w których wyrażają swoje niepokoje, poglądy, stosunek do świata itp. Proponują nowe przesłanie i znajdują odbiorców. Bez pośredników, którzy decydują, czy coś może być upublicznione, czy nie. Po prostu jednym kliknięciem udostępniają swoje dziełko tysiącom odbiorców. Czy wiecie, jaka to frajda?
To zjawisko nazywa się empowerment, o czym dowiaduję się z Internetu (Kultura Liberalna). Doświadczają go w praktyce wszyscy kreatywni internauci. Narodziło się z realnej rzeczywistości. „Internet stanowi nieprzebrany gąszcz informacji, której kiełkowania i mutowania w formy podobne do oryginału nie da się zatrzymać”. Ludzie chcą nie tylko uczestniczyć w kulturze, ale ją użytkować. Zatem, niezależnie od uprawianego zawodu – tworzyć. Traktat ACTA hamuje ten proces, próbuje zacementować w Internecie reguły rynkowe z ubiegłego wieku. Zasłaniając się ochroną twórców, chroni interesy korporacji, które żyją z twórców. Lekceważy empowerment, który polega m.in. na tym, że człowiek staje się autentycznym twórcą, nawet jeśli jego jedyną publiczność stanowią znajomi z Facebooka i przeglądający YouTube. To jest ten fenomen, którego nie potrafią zrozumieć uczestniczący w kulturze w trybie offline, i to najczęściej przed telewizorem, oraz boją się dystrybutorzy dóbr kultury, traktując ją jak sektor gospodarki, a uczestników kultury jak klientów.
Autorzy ACTA reprezentują jedną stronę, biznes rozrywkowy. Protesty przeciwko tym regulacjom mają głębszy sens. To obrona demokratycznych reguł i niezależności dobra wspólnego, jakim jest Internet.
Internet przewartościował pojęcie własności intelektualnej. Trzeba je na nowo zdefiniować, by zabezpieczyć interesy wszystkich twórców.
Czy wygramy tę bitwę?

Archiwum