1 listopada 2006

Rozczarowania i nadzieje

Jest to choroba okrutna. Towarzyszy jej ból często nie do zniesienia. Odbiera mi sprawność, urodę, poczucie wartości, upokarza, wpływa na wszystkie sfery mojego życia. Trudno byłoby mi ciężar tej choroby udźwignąć, gdyby nie moja rodzina, zwłaszcza mój mąż i lekarze, na których miałam szczęście trafić.

Takie i podobne odczucia ma w Polsce ok. 400 tys. osób. Z tego 2/3 stanowią kobiety. W większości przypadków – przypomnijmy – w kwiecie wieku, trzydziesto-, czterdziestoletnie. To im reumatoidalne zapalenie stawów wcześnie zabiera sprawność, możliwość samodzielnego życia i utrzymania, prowadzi do inwalidztwa, uzależnia od bliskich i pomocy państwa. Także z tych powodów walka z tą chorobą była i jest wyzwaniem dla lekarzy, dla ludzi nauki, zmierzających do poznania przyczyny i istoty choroby oraz możliwości jej trwałego lub przynajmniej częściowego zahamowania, spowolnienia uszkodzeń, zmniejszenia dolegliwości bólowych.
Ale leki stosowane od lat nie dają wielkiego wyboru ani lekarzom, ani pacjentom. I jedni, i drudzy przegrywali w nierównej walce z tą nie do końca poznaną chorobą. Stosowane od lat kilkudziesięciu sole złota czy też wprowadzony nieco później do praktyki lekarskiej metotreksat, chociaż spowalniały w licznych przypadkach uszkodzenia stawów, nie zapewniały skutecznego leczenia. Mimo terapii dochodziło do nieodwracalnego zniszczenia stawów i trwałego kalectwa. Zdawało się już, że w przypadku tej choroby praktyka lekarska i nauka ponoszą ostateczną klęskę. Dopiero ostatnie lata przyniosły prawdziwy przełom (choć nie ostateczny sukces) w hamowaniu i często zatrzymaniu postępów choroby. Jest nim wdrożenie do praktyki lekarskiej terapii biologicznych. Nie wdając się w złożone szczegóły, leki biologiczne oddziałują na układ immunologiczny chorego tak dalece, że możliwe się staje:

– uwolnienie chorego od bólu i innych objawów towarzyszących zapaleniu stawów;
– zapobieganie uszkodzeniu stawów i tkanek okołostawowych, a w efekcie utrzymanie aktywności i zdolności do pracy.

Nowe leki są drogie, niektóre kuracje nawet bardzo drogie. Szacuje się jednak, że koszty związane z inwalidztwem i utratą pracy są trzykrotnie większe od bezpośrednich kosztów związanych z leczeniem. Ale jak dotąd nikt nie kładzie na szali z jednej strony niezbędnych, doraźnych wydatków, a z drugiej – szansy wyzdrowienia, uchronienia pacjenta od niepełnosprawności, od kalectwa i kosztów z tym związanych, i tak ponoszonych przez państwo i społeczeństwo.
Prof. Anna Filipowicz-Sosnowska z Instytutu Reumatologii zadaje dramatyczne pytanie: Czy możemy zgodzić się na to, by pozostawić bez szansy i nadziei, jaką daje nowoczesna medycyna, chorych na RZS, skazując ich na niepełnosprawność, uzależnienie i inwalidztwo w okresie pełnej aktywności życiowej? Ü

wjw

Prof. Jacek Szechiński,
krajowy konsultant ds. reumatologii, mówi:
Jak i w wielu innych, tak i w leczeniu tej choroby ogromną rolę odgrywa szybkość, czas zastosowania właściwego postępowania. Ten czas od ustalenia prawidłowej diagnozy do zastosowania odpowiedniej kuracji powinien być jak najkrótszy, bo tylko w ten sposób zapobiec można kalectwu. Niestety, często jest to odwlekane. Z różnych przyczyn. Czasami jest to zbagatelizowanie pierwszych objawów choroby, niechęć skierowania do specjalisty. Czasem podejmowanie leczenia najprostszymi lekami dla zminimalizowania kosztów itp. Dlatego apeluję – jako krajowy konsultant ds. reumatologii – do mych kolegów lekarzy pierwszego kontaktu: Nie czekać! Nie leczyć samymi niesterydowymi lekami przeciwbólowymi. Nie podawać na początku sterydów, tylko najpierw diagnozować. I jeśli ustali się, że jest to RZS, wprowadzić leki modyfikujące. Im wcześniej się je zastosuje, tym lepiej dla chorego. To jest obowiązek. Na całym świecie.

Archiwum