4 kwietnia 2012

Bez znieczulenia

Marek Balicki

Wśród informacji z lutowego zjazdu lekarzy, jakie pojawiły się w serwisach portali medycznych, jedna jest szczególnie niepokojąca. Wynika z niej, że w kuluarach zjazdu minister Arłukowicz nie pozostawił wątpliwości co do nowelizacji ustawy refundacyjnej. Zapowiedział, że kolejnej noweli nie będzie. Zdaniem ministra wielu lekarzy w Polsce stosuje z powodzeniem rozwiązania nowej ustawy, więc problemu nie ma. Na pocieszenie dodał, że wszelkie nieprawidłowości związane z nowymi rozwiązaniami są ciągle monitorowane. Nie wiem, co minister miał na myśli, mówiąc, że lekarze z powodzeniem radzą sobie z ustawą. Bo nie spodziewał się chyba, że nagle zapomną, jak się przepisuje leki.
A problemy są. I to poważne. Lekarze sami ich nie rozwiążą. Wbrew temu, co powiedział minister, co najmniej w kilku sytuacjach ustawy nie da się dobrze stosować, nie łamiąc prawa lub nie naruszając interesu pacjenta. Co tu więc mówić o powodzeniu. I nie ma znaczenia, czy stanowisko ministra wynika z niepełnego rozeznania w sytuacji, czy też lęku przed przyznaniem się rządu do kolejnych błędów. Ustawę trzeba poprawić i to pilnie.
Wskażę tylko jeden narastający problem, który zaczyna się odbijać wprost na pacjentach. Chodzi o nabywanie leków przez szpitale. Zgodnie ze styczniowym komunikatem ministerstwa została tu utrzymana zasada cen maksymalnych. To oznacza, że szpital może kupić lek taniej niż w urzędowej cenie zbytu, powiększonej ewentualnie o marżę hurtową, ale nie może kupić go drożej. O ostatecznej cenie decyduje przetarg. Gdyby się na tym kończyło, nie byłoby problemu. Niestety, ustawa rozszerzyła – i to jest nowość – stosowanie aptecznych limitów grupowych do nabywania leków przez szpitale. Grupy limitowe leków obejmują nie tylko odpowiedniki zawierające tę samą substancję czynną, ale także leki oparte na różnych substancjach. Dla całej grupy jest ustalany wspólny limit. W aptece NFZ refunduje cenę leku przepisanego przez lekarza do wysokości limitu, a jeśli cena przekracza limit – różnicę dopłaca pacjent. W aptece to działa od lat, pod warunkiem że pacjenta stać na pokrycie różnicy. Teraz wprowadzono zasadę, że limit grupowy stanowi maksymalną cenę dla leków nabywanych przez szpitale.
A limity mogą się zmieniać co dwa miesiące. Realizacja tego pomysłu to istna kwadratura koła, bo ani pacjent, ani szpital nie mogą pokryć różnicy między ceną leku a limitem. Hurtownie nie mogą zejść z ceny, bo nie chcą ponosić strat. Jeśli producenci nie obniżą ceny szpitalom przynajmniej do limitu, a to w wielu przypadkach jest nierealne, to część leków będzie w szpitalach niedostępna. Często nie da się ich zastąpić z dnia na dzień innymi, bez szkody dla pacjenta.
A wypisanie recepty pacjentowi, który przebywa w szpitalu, skutkuje karami. W sumie to absurd!
Bez nowelizacji ustawy tego i innych absurdów usunąć się nie da. Pozostaje dedykować ministrowi starą sentencję Cycerona: „Cuiusvis hominis est errare, nullius nisi insipientis in errore perseverare”.

Archiwum